Piąta podróż Sindbada
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Piąta podróż Sindbada |
Pochodzenie | Powieści z 1001 nocy opracowane dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Popularna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | S. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie mógł Sindbad długo w Bagdadzie wytrzymać. Znów dawne wspomnienia o podróży i przygód nie dawały mu spokoju i ciągnęły go na morze.
Tak też niedługo zrobił. Tylko tym razem chcąc być swobodniejszym więcej, kazał zbudować sobie swój okręt. Niebawem opuścił Sindbad port na swoim własnym okręcie. Z początku szła mu droga bardzo dobrze. Zawijał również jak poprzednio do portów w okolicznych wyspach i handlował towarami zabranymi na swój okręt. Lecz po kilku tygodniach szczęśliwej podróży, zerwała się nagle straszna burza. Wszystkie maszty zostały podruzgotane i okręt strzaskany. Sindbad i załoga powpadali do morza. Co się stało z tamtymi ludźmi Sindbad nie wiedział, lecz jego samego fala, po jakimś czasie szczęśliwie na brzeg wyspy wyrzuciła.
Wyspa ta była mu zupełnie nieznaną. Poszedłszy wgłąb ujrzał ładny rwący strumyczek, a nad strumyczkiem siedzącego starca jakiegoś, który widocznie nie mógł o własnych siłach strumyka owego przejść i pokazywał na niego ciągle, iż prosi, by go przenieść.
Tedy Sindbad nachylił się, by starzec mógł mu się zawiesić na szyi i chciał go tym sposobem przenieść przez wodę; lecz jakie było jego zdumienie, gdy, jak tylko się nachylił, starzec z zwinnością tygrysa, skoczył mu na ramiona, jedną stanął na prawem, drugą na lewem ramieniu i ścisnął go tak mocno nogami w szyi, iż Sindbad ledwo mógł oddychać.
Póty go ściskał nogami, póki Sindbad nie przeszedł przez wodę i nie poleciał dalej. I odtąd używał go starzec jak swojego konia. Uderzeniami ręki i kopnięciami dawał mu znać w którą stronę ma się udawać. Gdy zatrzymywali się na spoczynek i Sindbad kładł się na ziemi, wtedy nawet starzec nie rozluźniał mu nóg; a gdy raz spostrzegł; że Sindbad chce się wyślizgnąć, tak mu nogami przygniótł brzuch i ścisnął szyję, iż Sindbad mało nie wyzionął.
Kiedyś w tej swojej przymusowej podróży zobaczył Sindbad piękne winogrona. Podszedł, by zerwać jej wycisnąwszy sok wlał go do rozkrojonej bani i tak zostawił, by naciągnęło.
Gdy w kilka przyszli w to miejsce, było to już świetne wino i dobrze mocne. Napiwszy się go Sindbad zapomniał troski i stał się wesołym, zaczął skakać, jak szalony ze swoim starcem. Starzec chciał się też napić tego wina, Sindbad podał mu banię i starzec wysączył ją do dna. Lecz tak silnie się upił, iż po paru chwilach szalonych skoków starzec zleciał mu z ramion. Sindbad pozostawił go tak, zabiwszy go uderzeniem ciężkiego kamienia w głowę. Poczem udał się na brzeg i oczekiwał pojawienia się jakiego okrętu. Wkrótce dojrzał go; zaczął dawać znaki. Okręt zbliżył się, zabrał Sindbada i odwiózł go do portu. Po drodze dziwiono się bardzo, iż Sindbad wyszedł żywy z tej przygody, gdyż morski starzec dotychczas wszystkich na śmierć zamęczał. Ogromnie zdumiewano się nad tem, iż to Sindbad starca uśmiercił, a nie na odwrót. Z portu Sindbad udał się z powrotem do Bagdadu.