[129]
KOLĘDA 7.
Gdy Wojtek znużony snem w polu spoczywa,
Słyszy, że go z budy jakiś głos wyzywa:
Porywa się jak sparzony,
Sądząc, że wilk zakradziony
Owce mu zabrał.
Lecz jak przetrze oczy i nadstawi ucha,
Aż mu Anił mówi, bież się do kożucha;
Weź fujarę, idź do szopy,
Pod Betleemskie okopy,
Abyś tam zagrał.
On nieborak strachem na wylot przeszyty,
Nie zrozumiał tego, i stanął jak wryty;
Tylko wołał: Stanisławie,
Wstań, wspomóż mnie, bo w tej sprawie,
Sam nie dam rady.
Ledwo zaczął krzyczeń, aż każdy z swej budy
Wyskakuje pasterz wziąwszy swoje dudy,
Mówiąc wzajemnie do siebie:
Ten, co zbudził mnie i ciebie,
Nie był bez zdrady.
Jeden przecież mędrszy od nich mówić zaczyny:
Bracia, mnie wy wierzcie, z nieba to nowina:
Patrzcie tylko, jaka łuna
Nad Betleem, a to strona,
Gdzie iść kazano.
Pójdźmy przeto prędzej oglądać to dzieło;
Być musi koniecznie, że się coś poczęło;
Co nam wszystkim pożądane,
Od wieków przyobiecane,
Które wskazano.
Weź każdy fujarę dla rozweselenia
Tego, co znajdziem, w płączu utulenia:
Zagrawszy skoczno, wesoło,
Sami przed Nim pójdziem wkoło,
Chociaż po sianie.
To, gdy się uprzykrzy, śpiewać mu zaczniemy,
Każdy swoją piosnkę, jakie ta umiemy;
Przyjmie od nas po kolędzie,
Niech wesołość zabrzmi wszędzie,
A płacz ustanie.