Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Margrabina de Brennes i jej córka, z łatwą do zrozumienia niecierpliwością oczekiwały przybycia Raula.
Słowa przez niego wyrzeczone w Compiègne, dawały Leonidzie nadzieję, wkrótce jak sądziła, mającą się urzeczywistnić.
Wielokroć razy z matką obracały słowa młodego człowieka na wszystkie strony. Przychodziły zawsze do jednej i tej samej konkluzyi:
Raul de Challins oświadczy swoją miłość i prosić będzie o rękę Leonidy.
Genowefa również przypominała sobie niektóre wyrazy powiedziane przez Raula: Chodziło mu o jego szczęście, o jego przyszłość.
Słowa te nie dające się zastosować do niej, sprawiały w jej sercu boleść.
Nie wątpiła, że pan de Challins mówiąc to, uczynił aluzyę do przyszłego swego związku z panną de Brénnes...
Od tej chwili czuła się bardzo smutną, a próżna radość, której Leonida nie starała się ukrywać, zwiększała coraz bardziej smutek biednego dziewczęcia.
Matki i córki nie było w domu, kiedy Raul przyszedł odwiedzić ich na ulicę Saint-Dominique.
Przyjęła go Genowefa.
Ujrzawszy wchodzącego, oddech jej się zatrzymał i jak gdyby zemdleć miała.
Raul niewątpliwie przychodzi oświadczyć się.
Biedne dziewczę, — pomimo pomięszania i smutku cieszyła ją nieobecność margrabiny i jej córki.
— Pani de Brénnes i panna Leonida wyszły panie — wyszeptała blednąc i czerwieniąc się na przemiany — powrócić mają dopiero w godzinę obiadową.
— A więc... pani — odrzekł Raul nie mniej jak i ona wzruszony i pomięszany, jestem szczęśliwy, że tych pań nie zastałem.
— Szczęśliwy... — powtórzyła Genowefa.
— Tak panno Genowefo...
— Dla czego?
— Dla tego, że daje mi to sposobność pozostania sam na sam z panią, czego oddawna pragnąłem, a nigdybym nie ośmielił się prosić...
— Ze mną? pragnąłeś pan ze mną pomówić sam na sam? — rzekło młode dziewczę zdumione, zaledwie mogące wierzyć temu co słyszało.
— Tak jest panno Genowefo z panią samą...
— Ależ jeszcze raz pytam się: dla czego?
— Bo mam wiele rzeczy pani do powiedzenia... i mam nadzieję, że uczynisz mi ten zaszczyt i tę radość, że zechcesz m nie wysłuchać...
Genowefa chwiała się pod wpływem wzruszenia. Serce jej biło jak gdyby miało wyskoczyć.
Raul chciał z nią długo pomówić. Mój Boże, cóż on jej chce powiedzieć. Czy o pannie de Brénnes mają we dwoje rozmawiać?
— Jestem gotowa słuchać pana — rzekła słabym głosem — siadaj pan proszę...
Pan de Challins usiadł.
Genowefa, której nogi nie były już wstanie utrzymać, upadła prawie na krzesło o kilka kroków od niego. Nerwowe drżenie opanowało ją.
Młody człowiek przez chwilę jak gdyby zbierał myśli, poczem rozpoczął:
— Czy przypominasz sobie pani, słowa które powiedziałem przy niej i w obecności pań de Brénnes w Compiègne, w chwili kiedyście panie odjeżdżały do Paryża?
— Czy przypominam sobie? — odpowiedziała Genowefa z wysileniem. — Oh! tak przypominam sobie!!! Mówiłeś pan pani de Brénnes i jej córce, że masz im uczynić pewne ważne zwierzenie... że chodzi o pańskie szczęście... przyszłość...
— Mówiłem prawdę, chodzi o moją przyszłość, o moje szczęście... Zwierzenie to chciałem uczynić pani de Brénnes... Nie ma jej, cieszy mnie to... Pani więc je uczynię, i tak będzie lepiej, gdyż za nim z temi paniami się rozmówię, będę pewny pani przyzwolenia...
— Mego przyzwolenia? — powtórzyła Genowefa — źle słyszę, albo źle rozumiem...
— Nie, słyszysz pani dobrze, i rozumiesz dobrze.
— Ależ to niepodobna, zbyt mało tu znaczę, ażeby moje zezwolenie, mogło być panu potrzebnem.
— Mylisz się pani... jestto jedyne bez którego nie mogę się obyć, ponieważ chodzi o panią.
— O mnie, — wyjąknęła Genowefa.
— Tak jest pani, o panią? Jeżeli do tej chwili nie uczyniłem ci wyznania, które usłyszysz, ta dla tego, że zanim mogłem pomyśleć o przyszłości, musiałem myśleć o teraźniejszości... Przywiązanie i szacunek zatrzymywały mnie przy boku starca, będącego ojcem dla mnie, obowiązkiem moim było chwilowo poświęcić mu wszystko. Dziś, ten starzec, mój wuj ukochany, żyć przestał... Pozostawia mi wielki majątek, o który mnie nie chodzi, lecz śmierć jego daje mi swobodę rozporządzania moją osobą. Przychodzę więc wyjawić ci pani moje uczucia, i prosić o pozwolenie wypowiedzenia ich przed panią de Brénnes, której powierzyła cię familia i na nią zlała władzę macierzyńską.
Raul zatrzymał się, oczekiwał odpowiedzi.
— Zdaje mi się, że to sen — rzekła cichym głosem Genowefa. — Napróżno usiłuję zrozumieć pana. Słowa twoje uderzają w moje uszy, ale nie nie przedstawiają żadnego umysłowi memu znaczenia. O mnie tu chodzi, mówisz pan i mówisz pan zarazem o swej przyszłości, o szczęściu...
— Naturalnie, że mówię! — rzekł Raul, potem nagle z ogniem, namiętnym tonem dodaje: — Genowefo; od pierwszego dnia kiedym cię ujrzał, pokochałem cię... Genowefo kocham cię...
Genowefa zbladła jak śmierć, wstała i przyciskając obydwoma rękami lewą stronę piersi, wyjąknęła cichym głosem:
— Pan mnie kochasz. Mnie, kochasz.
— Z całego mego serca, z całej mojej duszy. Na zawsze!
Raul również powstał.
Schwycił rękę Genowefy, ta uczuła ogień przebiegający jej ciało i słodkie upojenie ogarniające całą jej istotę. Ręki nie odebrała.
Raul mówił dalej:
— Dziś kiedy niezależę już od nikogo, przychodzę prosić cię o pozwolenie wyjawienia mej dla ciebie miłości przed panią de Brénnes, jako zastępującej twoją rodzinę, i proszenia jej o twoją rękę. Czy pozwalasz mi Genowefo?
— Nie... nie... — zakrzyknęło młode dziewczę — nie... nie uczynisz pan tego!
Potem nagle, zamilkła, obawiając się czy nie powiedziała za wiele...
Raul w tej chwili pobladł, tak jak przedtem pobladła Genowefa. Straszna niepewność opanowała jego serce.
— Czyż pomyliłem się — wyjąknął — kiedy zdawało mi się, że czytam w twoich oczach, że nie jestem ci obojętnym? Kiedy mi się zdawało, że mogę mieć nadzieję posiąść twój szacunek, sympatyę, przyjaźń nakoniec, jeżeli nie miłość? Czyż bym się pomylił?
Zamiast odpowiedzieć wprost na to pytanie, Genowefa wyszeptała:
— Wierz mi panie Raulu, że to coś mi powiedział wzrusza mnie do głębi serca... Ale czy dobrze zastanowiłeś się?
— Nad czem, chcesz abym się zastanawiał? — przerwał Raul. — Jedno wiem tylko... że cię kocham...
— Jestem córką biednych zrujnowanych wieśniaków.
— Cóż mnie to może obchodzić? Ja cię kocham!...
— Jesteś pan człowiekiem światowym, gentlemanem, nazywasz się wicehrabia de Challins, a ja... nazywam się Genowefa Vendame.
— A więc Genowefa Vendame zostanie wicehrabiną de Challins, chyba, że mnie nie możesz kochać, chyba, że oddałaś serce innemu!...
— Ja! — zawołało dziewczę z gwałtownym ruchem przeczenia. — Oddać innemu moje serce! Ah! nie wierz pan temu...
— Powiedz mi więc, że mnie kochasz Genowefo, albo przynajmniej, że kochać mnie będziesz... że mogę mieć nadzieję szczęścia, i że do nikogo innego należeć nie będziesz tylko do mnie...
— Nie będę należeć do innego, przysięgam...
— Słowa te czynią mnie najszczęśliwszym z ludzi, bo widzę w nich wyznanie!... Zaczekam powrotu margrabiny i jej córki, i powtórzę im w twojej obecności, to co tu powiedziałem.
Genowefa złożyła ręce, wyciągnęła je do Raula i zawołała błagającym głosem...
— Ah, nie... nie... proszę pana... zaklinam nie mów nic tym paniom. Proszę cię Raulu na kolanach, błagam cię... niech one nic nie wiedzą...
— Nic!... — powtórzył Raul pognębiony. — A więc odmawiasz zostać moją żoną, i myliłem się sądząc, że mogłabyś mnie pokochać?...
— Ah! milcz pan!... milcz!... — rzekła dziewczyna prawie w obłąkaniu. Rozum tracę, słuchając pana! Nie wątp o mnie! Jeżeli mnie kochasz, ja cię kocham także, kocham cię ze wszystkich sił moich... Ale nie możesz mnie zaślubić... Podobne małżeństwo jest niemożliwe...
— Niemożliwe!! Dla czego?
— Pani de Brénnes, jeżeli trwać pan będzie przy tym zamiarze udania się do niej, powie że jesteś szaleńcem! Dowiedzie panu nieuniknione skutki mezaliansu, którego pierwszy byś pan żałował. Nakoniec ojciec mój nadał jej nademną prawa matki, ona nie zgodziłaby się nigdy na tak niestosowny związek... Oskarżyłaby mnie o przyciąganie pana, bez względu na szacunek jaki winnam samej sobie, na wstyd!... Wypędziłaby mnie ze swego domu!...
Raul zadrżał...
— Wypędzić, ciebie!! — powtórzył. — Margrabina wypędziłaby cię...
— Tak.
— Posłuchaj mnie, Genowefo wytłomacz się, ukrywasz coś, błagam cię otwórz mi swoje serce. Pani de Brénnes ma niewątpliwie przywiązanie do mnie, a przytem zdaje się kochać cię bardzo... Dlaczegożby, widząc wspólną naszą miłość, chciałaby przeszkodzić naszem u szczęściu? Dlaczegóż by miała sprzeciwiać się naszemu małżeństwu, i wypędzać cię z domu?
— Czy chcesz pan wiedzieć, dlaczego?
— Błagam cię, powiedz.
— Dla tego, że miłość którą dla mnie uczuwasz, byłaby ruiną jej nadziei...
— O jakiej mówisz nadziei?
— O nadziei ujrzenia panny de Brénnes wicehrabiną de Challins...
— Leonida! moją żoną!! — zawołał Raul zdumiony, nigdy bowiem myśl wypowiedziana przez Genowefę nie postała w jego umyśle. — Ależ to szaleństwo!
— To jest prawda, przysięgam ci! Oddawna już Leonida sądzi się być kochaną i z dnia na dzień oczekuje, kiedy się pan matce oświadczysz...
— Jakim sposobem wiesz o tem?
— Bez przerwy o tem przy mnie mówią. Panna de Brénnes rachuje na oświadczenie się. Słowa wyrzeczone przez pan a w Compiègne, w dniu pogrzebu pańskiego wuja, nie zostawiły jej żadnej co do tego wątpliwości... Była przekonaną, że pan mówisz o przyszłem z nią małżeństwie, tak jak i ja sama sądziłam, i Bóg wie jak mnie to bolało!
— A zatem Genowefo, sądziłaś, że byłem zakochany w Leonidzie, kiedyś ty tu była?...
— Czyż mogłabym być tak szalona i zarozumiała żeby przypuszczać, że o mnie myślisz? Nie, Bóg widzi, nie przypuszczałam tego ani na jedną chwilę!... a pomimo to cierpiałam myśląc, że panna de Brennes, zostanie twoją żoną.
— Leonida nie kocha mnie.
— Czyż ona zdolną jest kochać?
— Ja ją znam dobrze... Oczekiwała po mnie jednej tylko rzeczy, wielkiego majątku, któryby pozwolił jej zadawalniać pragnienia zbytków i rozkoszy... Niech się zjawi bogatszy, przełoży go nademnie.
— Niewątpliwie, ale ponieważ bogatszy się nie trafia, ciebie ona chce... Rozumiesz pan, że zwierzyć się przed panią de Brénnes, byłoby to wywołać jej gniew.
— O, gniew jej zniosę z lekkiem sercem. Ostatecznie chwilowo tylko zależysz od margrabiny i raczej pozornie aniżeli w rzeczywistości... Ojciec powierzył cię pani de Brénnes, lecz zachował swe prawa nad tobą... Udam się do niego, a z tej strony nie obawiam się odmowy... Szczęśliwym będzie wiedząc, ciebie szczęśliwą... Czy upoważniasz mnie do powiedzenia mu o tem?
— Czyż mogę powiedzieć nie, teraz kiedym ci wyznała tajemnicę mego serca?
— A więc kochasz mnie, droga Genowefo?
— Boże! czy cię kocham!...
Raul upojony, przyciągnął dziewczę i objąwszy ją ramieniem przycisnął usta do jej czoła.
— To pierwszy pocałunek twego narzeczonego — rzekł.
W tej chwili dał się słyszeć odgłos powozu wjeżdżającego w dziedziniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.