Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Gilberta, gdy przestępował próg tego pokoju wzruszenie o mało nie zadusiło. Tu po raz pierwszy szeptał słowa miłości do ucha Joanny.
Aby ukryć wzruszenie, potrzebował nowego wysiłku woli.
Honoryusz nie spuszczając z nieznajomego badawczego wzroku, wskazał mu krzesło i stając przed nim, zapytał:
— Do kogo mam honor mówić?
— Nazywam się doktór Gilbert — odpowiedział brat zmarłego hrabiego.
Stary kamerdyner zadrżał gwałtownie. To imię Gilbert uderzyło go, dźwięk głosu obudził niejasne wspomnienia.
— On mnie pozna — myślał Gilbert. — Zresztą co to szkodzi?
Honoryusz wyjąknął:
— Zdaje mi się panie, że miałem honor widzieć już pana, dawno temu.
— Być może... Nawet to bardzo prawdopodobne.... kiedyś bywałem często w tym domu.
— A nie byłeś pan od osiemnastu lat, nieprawdaż? — mówił kamerdyner.
— To prawda...
Honoryusz wydał okrzyk.
— A więc — mówił wyciągając drżące ręce do Gilberta — serce moje słusznie zabiło silniej kiedym głos pański usłyszał.. Jesteś pan tym któregośmy mieli za umarłego w Ameryce... Jesteś bratem pana, którego opłakujemy... Jesteś hrabią Gilbertem de Vadans, tak nam drogim, i powracasz pan do domu, do własnego domu... Witam mego pana, bo wszak jesteś moim panem! mówił starzec z oczami pełnemi łez. — Pozwól pan wiernemu słudze wyrazić ile powrót pański tak niespodziany, nieoczekiwany, przynosi mu radości i pociechy.
Stary sługa prawie na klęczkach, schwycił ręce Gilberta i usiłował zbliżyć je do ust.
Doktór wyrwał je z łagodnością.
— Milczenie Honoryuszu! — rzekł — milczenie!... brat hrabiego Maksymiliana de Vadans umarł w Ameryce. Nie powinien żyć! Jestem dla ciebie, jak i dla świata całego doktorem Gilbertem, obcym, nieznanym...
— Rozkazuj pan, będę mu posłusznym! jestto mój obowiązek! — rzekł wstając stary sługa — ale nie chcę słyszeć, żebyś pan nie miał być moim ukochanym panem.
— Tak, jestem Gilbertem de Vadans, twoim panem, jeśli chcesz tego... albo raczej twoim przyjacielem, ale nikt na świecie wiedzieć tego nie powinien.
— Nikt wiedzieć nie będzie! nikt! Rozkazujesz pan milczeć, będę milczał.
— Prosząc cię o to mam bardzo ważne powody.
— Nie potrzebuję ich wiedzieć. Jakiekolwiek one są, szanuję je...
— Uspokój się stary mój przyjacielu i posłuchaj... Chciałbym ci zadać kilka pytań.
— Jestem gotów odpowiadać...
— Kiedy mój brat umarł?
— Cztery dni temu.
— Który doktór go leczył?
— Żaden.
Gilbert wstrząsnął się.
— Nie było żadnego doktora? — powtórzył.
— Nie panie...
— Dla czego?
— Pan Raul de Challins, pański siostrzeniec, od lat kilku mieszkający tu przy wuju, mówił mi, że kilkakrotnie w ostatnich czasach błagał pana hrabiego o pozwolenie sprowadzenia doktora, lecz on zawsze odmawiał...
— Ależ ty sam Honoryuszu, czyż nie mogłeś wytłomaczyć memu bratu, że stan jego wymaga pomocy nauki? Posiadałeś całe jego zaufanie, pozwalał ci swobodnie mówić co myślisz...
— Niegdyś, tak jest panie... — odrzekł stary sługa — ale wszystko bardzo się zmieniło... pan hrabia przestał mi okazywać dawne zaufanie, tę poufałość, z której byłem tak dumny... trzymał mnie zdala od siebie... co najwyżej pozwalał mi wchodzić do swego pokoju aby posłać łóżko.
— Któż więc go pielęgnował?
— Pan Raul... Mój pan do niego tylko jednego miał przywiązanie...
— Raul de Challins, miał zaledwie siedm lat kiedy opuściłem Francyę — rzekł Gilbert — nie mogłem wtedy wiedzieć co się stanie z tego dziecka, kiedy wyrośnie na mężczyznę... Powiedz mi szczerze Honoryuszu. Jakie jest twoje zdanie o Raulu?
— Jestto zacny i dzielny młodzieniec! — Zawołał kamerdyner z widocznem przekonaniem. — Kochał on bardzo swego wuja, i aż do ostatniej chwili okazywał mu głębokie przywiązanie...
— Kiedy mój brat ostatnia wydał tchnienie, kto był przy nim?
— Pan Raul.
— Sam?
— Sam, tak panie.
— Kto towarzyszył furgonowi pogrzebowemu przewożącemu do Compiègne ciało mego brata?
— Pan Raul...
— Zawsze on! — pomyślał doktór i pochyliwszy głowę zatopił się w myślach przez chwil kilka.
Kamerdyner myśląc o pytaniach, jakie mu zadawał, spoglądał na niego niespokojny.
Gilbert mówił dalej.
— Czy mój siostrzeniec Raul de Challins, widząc zbliżającą się ostatnią chwilę nie kazał wezwać mojej siostry baronowej de Garennes?
— Pan hrabia nie chciał widzieć, ani pani de Garennes ani drugiego swego siostrzeńca, pana Filipa.. — odpowiedział Honoryusz — nie lubił ich...
— Cóż się stało z Filipem, co robi teraz?
— Jest adwokatem.
— Bardzo to szlachetne powołanie. Dla czegóż mój brat odsuwał od siebie siostrzeńca?
— Pan hrabia zarzucał panu Filipowi, że jest marnotrawcą, hulaką, tracącym pieniądze...
— Ah! — rzekł Gilbert marszcząc brwi — człowiek dotrzymał, co dziecko obiecywało... Dobrzem osądził Filipa... — po chwili dodał:
— Ale pan de Challins, po śmierci mego brata, zawiadomił natychmiast swoją ciotkę i kuzyna... nieprawdaż?
— Tak jest panie, zrana w sam dzień zgonu... pan Raul i ja upadaliśmy z utrudzenia, czuwaliśmy kilka nocy z rzędu... Pani baronowa i pan Filip zastąpili nas przy łożu śmiertelnem naszego biednego pana...
— Siostra moja razem z synem tu przyszła?
— Tak jest; razem...
— A czy przed śmiercią brat mój napisał ostatnie rozporządzenie?
— Nie panie...
— Jesteś tego pewny?
— Tak mi się zdaje...
— Na czemże opierasz to przekonanie?
— Notaryusz pana hrabiego, którego pan Raul zapytywał, czy jest depozytaryuszem testamentu, odpowiedział przecząco.
— Wszak brat mój mógł złożyć testament w szufladzie jakiego sprzętu.
— Żadna szuflada nie była zamknięta. Szukałem ale nic nie znalazłem...
— Czy dopełniono opieczętowania?
— Nie panie.
— Z jakiej przyczyny?
— Pani de Garennes i pan Raul jedyni sukcesorowie ponieważ pana uważano za umarłego: sądzili to zbytecznem.
Gilbert nic nie odpowiedział. Zdawał się być coraz bardziej zaprzątniętym.
Honoryuszu — rzekł nagle — oczekuję po tobie formalnego zobowiązania się, uroczystej obietnicy...
— Przyrzekam bez wahania.
— Przysięgnij mi, nie wyjawić nikomu ani władnym wypadku, że ja żyję, przysięgnij zachować w tajemnicy, to co mówiliśmy i to co mi pozostaje do powiedzenia.
— Przysięgam!
— Trzeba zrozumieć całą rozciągłość obietnicy jakiej od ciebie wymagam... W tem słowie nikomu nie ma żadnych wyjątków... powinieneś milczeć, choćbyś miał być zapytywany przez policyę, przez sędziego śledczego, lub przez prokuratora rzeczypospolitej...
— Sędziego śledczego.. prokuratora — powtórzył kamerdyner zdumiony.
— Tak jest...
— Ależ panie czyż to jest możliwe?
— Nie chodzi o wypytywanie mnie, tylko o przyrzeczenie.
— A zatem panie, przysięgam na mój honor, na wszystko co mam najświętszego w życiu, że będę niemym, jakkolwiek upoważnieni będą ci, którzy by żądali abym mówił.
— To dobrze, liczę na ciebie.
— Może pan liczyć... Choćby mnie głowę ucięto, nie powiem ani słowa...
— Teraz, Honoryuszu, zbierz swoje wspomnienia, i odpowiadaj mi z zupełną szczerością.
— Do tego także panie zobowiązuję się.
— Czy nie słyszałeś nigdy ażeby mój brat miał córkę?
Kamerdyner spojrzał na Gilberta z widocznem zadziwieniem.
— Córkę... — powtórzył potrząsając głową — córkę... pan hrabia... Ależ nie, z pewnością nie, nigdy o czemś podobnem nie słyszałem...
— Nie widziałeś tu nigdy młodej jakiej dziewczyny?
— Nigdy, mogę pana zapewnić, że żadna młoda dziewczyna nie przestąpiła progów tego domu w jakiejkolwiek bądź okoliczności.
— A czy nic w papierach mego brata nie nasuwa myśli o urodzeniu dziecka?
— Nie... przeglądałem papiery aby je uporządkować... nie było w nich nic... chyba...
Honoryusz przerwał.
— Chyba co? — powtórzył Gilbert, którego oddech zatrzymał się.
— Pan hrabia chował niektóre papiery, w małem biurku w sypialnym pokoju.
— Nie oglądałeś więc tego biurka?
— Nie panie... Chciałem to uczynić, ale coś mi przeszkodziło, nie pamiętam już co, a później nie myślałem już o tem.
— Szkoda że zapomniałeś. Być może to biurko zawiera testament, może jest w nim jakaś notatka odnosząca się do dziecka, o którem mówię...
— Pozwoli mi pan z kolei zadać sobie pytanie? — rzekł Honoryusz nieśmiało.
— Bezwątpienia.
— Jest więc pan zupełnie pewny istnienia tego dziecka?
— Zdaje mi się że tak, i chciałbym zapewnić się, że się nie mylę. Czy nie moglibyśmy obejrzeć tego biurka o którym mowa, Honoryuszu?
— Dla czego nie? Masz pan do tego wszelkie prawo... Jesteś pan u siebie!
— Nie jestem wcale u siebie, nie mam prawa do niczego, i mieć nie chcę.
— Jednakże...
— Powiedziałem ci już raz, przerwał doktór — powiedziałem, że Gilbert de Vadans, brat zmarłego hrabiego Maksymiliana nie żyje! Powtarzam ci raz jeszcze i proszę, żebyś odtąd pamiętał o tem... Jednocześnie proszę cię o obejrzenie tego biurka w mojej obecności...
— Chodźmy panie...
Honoryusz zaprowadził Gilberta do pokoju, w którym hrabia oddał ostatnie tchnienie.
Pokój ten znamy. Tam to właśnie, około śmiertelnego łoża, czytelnik widział jak Filip ukradł testament swego wuja.
W pokoju wszystko było uporządkowane.
Jedno tylko biurko i pulpit na niem stojący, pozostały w tym samym stanie, jak w chwili śmierci hrabiego.
Pióra, lak leżały tam dotychczas. Stary sługa porządkując pokój, podniósł i położył na biurku arkusz bibuły, rzucony przez Filipa na ziemię poza biurko.
— Oto jest ten sprzęt — rzekł Honoryusz do Gilberta, którego łzami okryte oczy patrzały na łóżko na którem brat jego zasnął snem wiecznym.
Gilbert zwrócił się do Honoryusza:
— Czy masz klucze? — zapytał go.
— Są w zamkach — odrzekł kamerdyner.
— Zobacz więc czy to biurko nie zawiera czasem jakich papierów odnoszących się do tego czego poszukuję.
Honoryusz przejrzał wszystkie szuflady. Nie zawierały one nic coby mogło przedstawiać jakikolwiek interes. Kamerdyner wtedy podniósł wieko pulpitu hebanowego inkrustowanego miedzią.
Kilka arkuszy bibuły zsunęło się na ziemię.
Gibert schylił się aby je podnieść i z roztargnieniem spojrzał na hieroglify prawie nieczytelne, którem i były okryte.
Nagle zadrżał, tak samo jak przedtem zadrżał Filip de Garennes, i spojrzał uważniej.
Litery cokolwiek nie jasne, lecz nie trudne do odczytania, formowały, czytając z prawej do lewej ręki, ten krótki frazes:

To jest mój testament“.

— Wszak to nie złudzenie. Najwyraźniej cztery słowa: „to jest mój testament!’* — mówił do siebie brat Maksymiliana.
Poczem rzekł głośno do Honoryusza:
— Cóż znalazłeś cokolwiek?...
— Nic, panie doktorze...
— Ani testamentu, ani notatki odnoszącej się do istnienia testamentu?
— Nie, nie ma nic podobnego.
Gilbert złożył arkusz bibuły, ze śladami pisma i włożył je do kieszeni, podczas gdy Honoryusz zamknął pulpit, i rzekł:
— Wszak mówiłeś, że mój siostrzeniec Filip de Garennes przebył kilka godzin w tym pokoju?
— Tak, panie.
— Sam?
— Z panią baronową, swoją matką.
— W nocy, czy w dzień?
— W połowie w nocy, a w połowie w dzień.
— A kiedy wyszli z pałacu?
— Po wyniesieniu zwłok mego nieodżałowanego pana... przed wczoraj o czwartej popołudniu.
— Dziękuję ci Honoryuszu... Nie mam już, przynajmniej jak na teraz, nic więcej do pytania... i zbytecznem uważam przypominać ci znowu zupełne milczenie o tem, co się tutaj stało.
— Dałem panu słowo, że będę milczał, i nikt nie będzie w stanie zmusić mnie do złamania przyrzeczenia.
— Ah! ale słówko jeszcze... Czy wiesz kiedy spadkobiercy zostaną wprowadzeni w posiadanie sukcesji po moim bracie?
— Nie panie i jak sądzę żadne kroki dotychczas w tym przedmiocie nie zostały jeszcze poczynione.
— Chciałbym być uprzedzonym o dniu, w którym wezwani zostaną do notaryusza.
— Dam panu znać...
— Liczę na ciebie...
— Gdzie mam panu przysłać to zawiadomienie?
Gilbert zbliżył się do pulpitu, wziął pióro i nakreślił kilka wyrazów na arkuszu listowego papieru, który mu podał Honoryusz.
— Pod tym adresem, który ty jeden będziesz znał — rzekł.
— Panie doktorze — rzekł stary sługa — cała ta tajemnica przestrasza mnie, pytania jakie mi pan zadawał przerażają mnie.
— Dlaczegóż?
— Zdaje się, że pan wierzysz, że coś strasznego zdarzyło się w pałacu, jakaś niegodziwość...
— Niczemu jeszcze nie wierzę Honoryuszu, nie podejrzywam niczego i nikogo — odrzekł doktór. — Szukam dowodów których potrzebuję aby rzucić światło na pewne rzeczy... Do widzenia... wkrótce być może...
Ścisnął rękę starego sługi, który go odprowadził do bramy od ulicy Garancière, potem poszedł przez plac Saint-Sulpice, gdzie czekał fiakr którym przyjechał, i kazał mu jechać do biura administracyi pogrzebowej, na ulicę Aubervillers.
— Gubię się w domysłach — mówił do siebie jadąc — co za labirynt! co za przepaść ciemności! Żadnego śladu Genowefy, której urodzenie brat mój ukrywał, chociaż zapisał ją pod swojem nazwiskiem w księgach stanu cywilnego... Nie ma testamentu, gdy tym czasem słowa odbite na bibule są dla mnie niezbitym dowodem, że testament był napisany! — Został zatem usunięty... Przez kogo? Dla czego, w jakim celu? wszak żadna zbrodnia nie została spełnioną, śmierć Maksymiliana była naturalną, niczego nie potrzebowano ukrywać, dla czegóż więc odmówiono memu bratu spoczynku w grobie familijnym i zakopano jego zwłoki na polu, tak jak się zakopuje trupa jakiegoś wstrętnego zwierzęcia? Nie pojmuję! lecz choćbym miał świat poruszyć, muszę znaleźć rozwiązanie tej ponurej zagadki...
W pałacu nikt nie wiedział o istnieniu Genowefy, nie ona jest zatem powodem usunięcia testamentu.
Wypowiedziawszy te słowa Gilbert zatrzymał się i począł się zastanawiać.
— Kto wie? — rzekł nareszcie — nic nie dowodzi, żeby w ostatniej chwili brat mój nie zwierzył się ze swej tajemnicy przed Raulem de Challins, który go nie opuszczał. Być może — testament wyjawiał istnienie córki, miejsce w którem była ukrytą, a wtedy Raul, ażeby odzyskać sukcesyę, której go Genowefa pozbawiała, zniszczył ten akt... Ah! nie masz go jeszcze, tego majątku panie Raulu de Challins, i jeżeli córka moja żyje, nie będziesz go miał nigdy... przysięgam!
W tem miejscu monologu Gilberta, fiakr się zatrzymał.
— Stanęliśmy już panie — rzekł woźnica nachylając się do portyery.
Doktór wysiadł z powozu i wszedł pod sklepienie prowadzące na wielki dziedziniec dachem szklannym pokryty.
Jeden z urzędników zbliżając się zapytał:
— Czy pan życzy sobie zamówić pogrzeb?
— Nie, przychodzę prosić panów o pewne wyjaśnienie.
— W jakim przedmiocie?
— W przedmiocie przewiezienia zwłok.
— Które miało miejsce?
— Przed trzema dniami.
— Bardzo dobrze panie... Tam, na lewo, na dole, biuro n r. 3.
Idąc za tą wskazówką, Gilbert wszedł do biura pod nr. 3 gdzie stary urzędnik przyjął go grzecznie i zapytał czego sobie życzy.
— Przychodzę do pana — rzekł mu doktór — aby go prosić o informacyę, w jaki sposób przewiezione zostały zwłoki hrabiego Maksymiliana de Vadans, zmarłego w Paryżu w swoim pałacu, przy ulicy Garancière?
— Nic łatwiejszego, zaraz się dowiem.
Otworzył księgę i zapytał:
— Powiedz mi pan jeżeli łaska ścisłą datę przewiezienia zwłok?
— Dwudziestego siódmego tego miesiąca.
Urzędnik szukał pod wskazaną datą.
— Oto nazwisko, o które pan pytasz. Hrabia Karol Maksymilian de Vadans, zmarły przy ulicy Garancière; przewieziono do Compiègne (Oise) — furgon N. 7, wyjechał z Paryża o czwartej minut trzydzieści popołudniu...
— Zapewne na kolej...
— Nie panie; furgon udał się drogą kołową, a ponieważ odległość jest znaczna, konduktor otrzymał rozkaz, zatrzymania się w wiosce Pontarmé; przybył tam o dziewiątej wieczór, nocował, i pojechał dalej o czwartej rano, na miejscu zaś przeznaczenia w Compiègne stanął o dziewiątej minut trzydzieści zrana...
— A zatem furgon, zatrzymywał się w Pontarmé?
— Tak panie, około siedmiu godzin...
— Czy kto z familii towarzyszył zwłokom?
— Ten który podpisywał papiery, pan Raul de Challins, siostrzeniec zmarłego, jak sądzę...
— A kto prowadził furgon?
— Niejaki Saturnin, jeden z naszych najdawniejszych furmanów, bardzo uczciwy człowiek, na nieszczęście czasem się upija... Może pan jesteś członkiem familii, może masz pan jakie zażalenie przeciw furmanowi?
— Nie bynajmniej, żadnego zażalenia... potrzebowałem tylko dowiedzieć się, czy przewiezienie ciała odbyło się koleją, czy też zwykłą drogą... Wiem co chciałem i pozostaje mi tylko podziękować panu.
— Nie ma pan za co dziękować, jesteśmy na rozkazy publiczności.
Gilbert odszedł.
— To com się dowiedział, upewnia mnie co do jednego punktu: furgon zatrzymał się w Pontarmé, i stał tam około siedmiu godzin. Miejsce w którem Agra i Nello wytropili trumnę, leży na terytoryum Pontarmé, najwyżej o dwa kilometry od wioski. W Pontarmé zatem, podczas nocy, świętokradzka ta zamiana została dokonaną. Raul de Challins towarzyszył furgonowi pogrzebowemu, on zatem spełnił zbrodnię... nikt inny... ale dla czego? Zawsze wychodzi dziwna zagadka, której rozwiązania znaleźć nie mogę!... Znajdę je jednakże! Tak jest, koniecznie muszę znaleźć, przyszłość rzuci na to światło. Teraz zajmę się Genowefą... muszę się dowiedzieć czy ona żyje czy też umarła... Honoryna Lefebvre wyniosła się do Vic-sur-Salon... Pojadę tam odnaleźć ją i to dziś jeszcze, nie czekając jutra!...
Gilbert napowrót wsiadł do fiakra.
— Na dworzec Lyoński — rzekł do woźnicy.
Na dworcu dowiedział się o godzinach odejścia pociągów do Joiguy, stacyi do. której należy dojechać udając się do Vic-sur-Salon, oddalonego się od Joigny o osiem do dziesięciu kilometrów.
Pociąg pośpieszny wychodził z Paryża o siódmej minut czterdzieści, stawał w Joigny na kilka minut przed wpół do jedenastej.
Gilbert postanowił pojechać tym pociągiem.
Przenocuje w Joigny i nazajutrz każe się zawieźć do Vic-sur-Salon.
Tak zdecydowawszy, zjadł obiad w bufecie dworca, i o siódmej minut czterdzieści pojechał do Burgundyi na poszukiwanie Honoryny Lefebvre.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.