Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedy wyrośnie na mężczyznę... Powiedz mi szczerze Honoryuszu. Jakie jest twoje zdanie o Raulu?
— Jestto zacny i dzielny młodzieniec! — Zawołał kamerdyner z widocznem przekonaniem. — Kochał on bardzo swego wuja, i aż do ostatniej chwili okazywał mu głębokie przywiązanie...
— Kiedy mój brat ostatnia wydał tchnienie, kto był przy nim?
— Pan Raul.
— Sam?
— Sam, tak panie.
— Kto towarzyszył furgonowi pogrzebowemu przewożącemu do Compiègne ciało mego brata?
— Pan Raul...
— Zawsze on! — pomyślał doktór i pochyliwszy głowę zatopił się w myślach przez chwil kilka.
Kamerdyner myśląc o pytaniach, jakie mu zadawał, spoglądał na niego niespokojny.
Gilbert mówił dalej.
— Czy mój siostrzeniec Raul de Challins, widząc zbliżającą się ostatnią chwilę nie kazał wezwać mojej siostry baronowej de Garennes?
— Pan hrabia nie chciał widzieć, ani pani de Garennes ani drugiego swego siostrzeńca, pana Filipa.. — odpowiedział Honoryusz — nie lubił ich...
— Cóż się stało z Filipem, co robi teraz?
— Jest adwokatem.
— Bardzo to szlachetne powołanie. Dla czegóż mój brat odsuwał od siebie siostrzeńca?
— Pan hrabia zerzucał panu Filipowi, że jest marnotrawcą, hulaką, tracącym pieniądze...
— Ah! — rzekł Gilbert marsząc brwi — człowiek dotrzymał, co dziecko obiecywało... Dobrzem osądził Filipa... — po chwili dodał:
— Ale pan de Challins, po śmierci mego brata, zawiadomił natychmiast swoją ciotkę i kuzyna... nieprawdaż?
— Tak jest panie, zrana w sam dzień zgonu... pan Raul i ja upadaliśmy z utrudzenia, czuwaliśmy kilka nocy z rzędu... Pani baronowa i pan Filip zastąpili nas przy łożu śmiertelnem naszego biednego pana...
— Siostra moja razem z synem tu przyszła?
— Tak jest; razem...
— A czy przed śmiercią brat mój napisał ostatnie rozporządzenie?
— Nie panie...
— Jesteś tego pewny?
— Tak mi się zdaje...
— Na czemże opierasz to przekonanie?
— Notaryusz pana hrabiego, którego pan Raul zapytywał, czy jest depozytaryuszem testamentu, odpowiedział przecząco.
— Wszak brat mój mógł złożyć testament w szufladzie jakiego sprzętu.
— Żadna szuflada nie była zamknięta. Szukałem ale nic nie znalazłem...
— Czy dopełniono opieczętowania?
— Nie panie.
— Z jakiej przyczyny?
— Pani de Garennes i pan Raul jedyni sukcesorowie ponieważ pana uważano za umarłego: sądzili to zbytecznem.
Gilbert nic nie odpowiedział. Zdawał się być coraz bardziej zaprzątniętym.
H onoryuszu — rzekł nagle — oczekuję po tobie formalnego zobowiązania się, uroczystej obietnicy...
— Przyrzekam bez wahania.
— Przysięgnij mi, nie wyjawić nikomu ani władnym wypadku, że ja żyję, przysięgnij zachować w tajemnicy, to co mówiliśmy i to co mi pozostaje do powiedzenia.
— Przysięgam!
— Trzeba zrozumieć całą rozciągłość obietnicy jakiej od ciebie wymagam... W tem słowie nikomu nie ma żadnych wyjątków... powinieneś milczeć, choćbyś miał być zapytywany przez policyę, przez sędziego śledczego, lub przez prokuratora rzeczypospolitej...
— Sędziego śledczego.. prokuratora — powtórzył kamerdyner zdumiony.
— Tak jest...
— Ależ panie czyż to jest możliwe?
— Nie chodzi o wypytywanie mnie, tylko o przyrzeczenie.
— A zatem panie, przysięgam na mój honor, na wszystko co mam najświętszego w życiu, że będę niemym, jakkolwiek upoważnieni będą ci, którzy by żądali abym mówił.
— To dobrze, liczę na ciebie.
— Może pan liczyć... Choćby mnie głowę ucięto, nie powiem ani słowa...
— Teraz, Honoryuszu, zbierz swoje wspomnienia, i odpowiadaj mi z zupełną szczerością.
— Do tego także panie zobowiązuję się.
— Czy nie słyszałeś nigdy ażeby mój brat miał córkę?
Kamerdyner spojrzał na Gilberta z widocznem zadziwieniem.
— Córkę... — powtórzył potrząsając głową — córkę... pan hrabia... Ależ nie, z pewnością nie, nigdy o czemś podobnem nie słyszałem...
— Nie widziałeś tu nigdy młodej jakiej dziewczyny?
— Nigdy, mogę pana zapewnić, że żadna młoda dziewczyna nie przestąpiła progów tego domu w jakiejkolwiek bądź okoliczności.
— A czy nic w papierach mego brata nie nasuwa myśli o urodzeniu dziecka?
— Nie... przeglądałem papiery aby je uporządkować... nie było w nich nic... chyba...
Honoryusz przerwał.
— Chyba co? — powtórzył Gilbert, którego oddech zatrzymał się.
— Pan hrabia chował niektóre papiery, w małem biurku w sypialnym pokoju.
— Nie oglądałeś więc tego biurka?
— Nie panie... Chciałem to uczynić, ale coś mi przeszkodziło, nie pamiętam już co, a później nie myślałem już o tem.
— Szkoda że zapomniałeś. Być może to biurko zawiera testament, może jest w nim jakaś notatka odnosząca się do dziecka, o którem mówię...
— Pozwoli mi pan z kolei zadać sobie pytanie? — rzekł Honoryusz nieśmiało.
— Bezwątpienia.