Panna do towarzystwa/Część druga/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Raul de Challins w ponurem usposobieniu powrócił do swego mieszkania na ulicy Saint-Dominique.
Odjazd tak bliski Genowefy, bardzo go niepokoił. Odjazd ten wśród wszystkich jego zajęć i kłopotów, a wiemy, że te nie były małe, ten odjazd, stanowił najważniejszy kłopot młodego człowieka.
Kiedy Genowefa będzie w Bry-sur-Marne, nie będzie mógł jej często widywać.
Przywykły spotykać ją codziennie, nie mógł dopuścić myśli, ażeby przez czas dłuższy nie słyszeć jej głosu i nie szukać w jej wzroku wyznania podzielanej miłości.
Genowefa przytem wydawała mu się w ostatnich czasach bardzo smutną, a nie mógł zapytać jej o przyczynę tego smutku.
Bez wątpienia należało smutek ten przypisywać chwilowemu rozłączeniu; ale było to tylko przypuszczenie. — Pewności nie miał.
Znajdę sposób jednakże, zbliżenia się do niej, pomimo wszystkiego, mówił do siebie Raul, i najdziwaczniejsze projekta powstawały w jego umyśle.
Z trudnością zasnął, bardzo już późno w nocy, i we śnie trapiły go złowróżbne marzenia.
Obudziwszy się z rana, czuł się jak zbity.
Baronowa de Garennes wcześnie wyjeżdżała do Bry-sur-Marne.
Udał się więc na ulicę Madame o ósmej rano, ając nadzieję znalezienia sposobności pogadania, chociaż przez chwilę sam na sam z Genowefą.
Panna do towarzystwa, kucharka i służący, pojechali naprzód z bagażami.
Łatwiej zrozumieć, aniżeli opisać przykrość, jaką mu zawód ten uczynił.
Gdyby przewidział ten wypadek, zamiast przychodzić na ulicę Madame, pobiegłby na dworzec Wschodni, lecz nie wpadł na tę myśl, opuszczać zaś teraz ciotkę, było niepodobna.
Filip nadszedł cokolwiek później, bardzo nie kontent, że już zastał swego kuzyna.
Miał z matką do pomówienia, chciał oddać jej flaszeczkę digitaliny, dać jej przytem konieczne wskazówki, wskutek tego przeklinał swoją niezręczność i opóźnienie.
Pani de Garennes zrozumiała z wyrazu fizyonomii syna, o ile obecność Raula w tej chwili jest mu nie na rękę, a zrozumiała tem łatwiej, że sama dla tego jedynie wysłała naprzód Genowefę, aby być w możności rozmówienia się swobodnie i bez świadków ze swym synem.
A zatem należało na kilka choćby minut oddalić pana de Challins.
Ale pod jakim pozorem?
Imaginacya poddała go natychmiast.
— Moje kochane dziecko — rzekła do Raula? czy nie chciałbyś oddać mi pewnej przysługi?
— Jestem na twoje rozkazy, moja ciotko.
— Nie mam tu już nikogo... Postaraj mi się o powóz.
— W tej chwili.
I młody człowiek wyszedł, aby wyszukać jakikolwiek wehikuł.
— Byłam jak na rozpalonych węglach! rzekła baronowa zwracając się do syna. Co masz mi do powiedzenia?
— Naprzód — odrzekł młody człowiek, podając pani de Garennes flakonik, weź to moja matko.
Baronowa spojrzała na etykietę flaszki i rzekła:
— Wszakże to nie belladona...
— Nie... nie mogłem jej dostać... Jestto digitalina...
— Gwałtowna trucizna, znam sposób jej użycia... Ojciec mój umarł na chorobę serca... Dawano mu ją jako lekarstwo, a lekarz nakazywał ważyć dozy z nieskończonemi ostrożnościami. Sześć kropli może zabić.
— Trzeba zachować tak silną dozę na zadanie ostatniego ciosu. — Ponieważ znasz matko sposób używania tej substancyi, objaśnienia moje są zbyteczne. — Działaj z roztropnością.
— Czy wiesz, że częściowy paraliż może nastąpić bardzo prędko.
— Jeżeli tak się stanie, skorzystamy z tego, aby poraz jeszcze spróbować przełamania uporu Genowefy.
— O czemże myślisz?
— Powiem ci matko później.. Jak na teraz, trzeba jak najprędzej zacząć działać.
Uderzenie dzwonka dało się słyszeć.
— Otóż Raul powraca, rzekł Filip.
Poszedł otworzyć drzwi, podczas gdy baronowa chowała Spiesznie do kieszeni sukni flaszeczkę digitaliny.
— Powóz oczekuje na ciebie moja ciotko, rzekł pan de Challins.
— Dziękuję ci moje dziecko, jestem gotowa, jedźmy.
Drzwi apartamentu zostały zamknięte. — Pani de Garennes zeszła w towarzystwie Filipa i Raula, wsiedli wszyscy do powozu, i pojechali na kolej.
Na dworcu Genowefa oczekiwała przybycia baronowej.
Twarz młodej dziewczyny tak była blada i czoło tak pochmurne, że Raul uczuł bolesne bardzo wrażenie.
Biedne dziewczę rzuciło na swego przyjaciela spojrzenie pełne niewypowiedzianego smutku.
Pan de Challins zadrżał.
— Weź dla nas bilety Filipie; rzekła do syna pani de Garennes, — ja pójdę do biblioteki dworca kupić parę książek i kilka dzienników.
Genowefa i Raul zostali sami.
Wicehrabia zapytał z żywością i pocichu:
— Droga moja, co się to stało? co ci jest.
— Obawiam się, wyszeptało dziewczę.
— Obawiasz się, czego?
— Rozstanie się nasze, przeraża mnie.
— Czas jeszcze nie jechać.
— Jakim sposobem?
— Przyjmij to co ci proponowałem.
— To niepodobna... Nie mogę dopuścić najdrobniejszej plamki... podejrzenie choćby niesłuszne zwalałoby mnie... Raulu pożegnaj się ze mną...
— Dla czego mam cię żegnać, moja najdroższa?
— Smutne mam przeczucia, zdaje mi się, że nie zobaczymy się już więcej... już nigdy więcej...
Raul poczuł zimno w sercu.
— Masz takie przeczucia i wyjeżdżasz? rzekł głosem stłumionym z wzruszenia. Nie, nie. Nie odjedziesz! Sprzeciwiam się twemu odjazdowi!
Stanowcze słowa pana de Challins wstrząsnęły młodą dziewczyną, obawiała się wybuchu.
— Mój przyjacielu, rzekła do niego z żywością, na imię nieba zaklinam cię, na naszą miłość, błagam cię, bądź rozsądnym!! Wiesz jak jestem wrażliwa i nerwowa... Pod wrażeniem smutku, umysł mój traci równowagę, przesadzam wszystko, moje przeczucia, moje obawy... później spokój powraca, równowaga ustala się, i wstydzę się chwili szaleństwa.
— Czy tylko prawdę mówisz?
— Przysięgam ci, zresztą to zwątpienie na które staram się oddziaływać, nie ma żadnego powodu...
Nasze rozstanie nie będzie zupełne, ponieważ będziesz często przyjeżdżał do Bry-sur Marne.
— Często, ale zbyt rzadko dla mej miłości... Czy mogę pisywać do ciebie?
— Nie nie, nie pisuj do mnie, jakże mogłabym wytłómaczyć korespondencyę, z taką byłabym skompromitowaną.
Krótką tę rozmowę dwojga młodych ludzi, przerwał powrót Filipa i baronowej.
Godzina odjazdu wybiła.
Raul uściskał ciotkę, zamienił ostatnie spojrzenie z Genowefą i udał się za Filipem, który rzekł mu:
— Chodźmy przedewszystkiem na śniadanie mój kuzynie... Później zajmiemy się interesami.
Po zjedzeniu pośpiesznie czegośkolwiek w restauracyi, w pobliżu dworca, panowie de Garennes i de Challins wsiedli do fiakra i kazali się zawieść do biura przedsiębierstwa pogrzebowego.
Filip zadał kilka pytań woźnicy Saturninowi, którego odpowiedzi były krótkie i kategoryczne.
— Odpowiedzi tego człowieka nic nas nie nauczyły! rzekł adwokat z miną zniechęconą.
— Czegóżeś się spodziewał? zapytał Raul.
— Sam niewiem czego, czegośkolwiek, odkrycia nieznanej jakiejś dotychczas okoliczności, nieznaczącej, ale któraby wprowadziła mnie na ślad... Ślad ten muszę znaleść i znajdę; potrzeba tego koniecznie dla twego zbawienia i zadowolenia mojej miłości własnej!! Zastanówmy się kochany kuzynie... Trumna została podstawioną wzamian za tę, która zawierała ciało naszego wuja... Zkąd wzięto tę trumnę?
— U stolarza zapewne, — odrzekł pan de Challins.
— Nie wierz temu... nie zamawia się trumny tak jak stół, lub bufet do jadalnego pokoju... Wzięli ją ztąd zapewne... Przekonajmy się o tem.
Bezczelna zuchwałość Filipa może się wydawać nieprawdopodobną. Była jednakże całkiem naturalną.
Wiedząc, że Julian Vendame działał pod przebraniem, zdawał się pewnym, że żadne wyniknąć nie może niebezpieczeństwo dla niego z przeprowadzenia tego śledztwa.
Filip postępował tąż samą drogą, co doktór Gilbert i zgłosił się do biura, aby się dowiedzieć, czy w dniu 27 lub 28 lipca wydano drugą trumnę dębową, wybitą ołowiem, oprócz zakupionej dla hrabiego de Vadans.
— Policya przychodziła już do nas z podobnem zapytaniem, odrzekł urzędnik. Odpowiemy panom tak samo jak i policyi: „udajcie się panowie do fabryki na ulicy Chemin-Vert“.
Raul dziwił się niesłychanie i zachwycał go spryt Filipa.
Na ulicy Chemin-Vert, scena jaka miała miejsce z doktorem Gilbertem, powtórzyła się.
Dając dowody dziwnie zimnej krwi, baron de Garennes niemniej głęboko był wzruszony.
— Jeżeli Julian nie zmienił dobrze powierzchowności, mówił do siebie, aby skierować ciekawych na ślad fantastyczny, znajdę się w niemałem niebezpieczeństwie.
Dodał głośno:
— Otóż to właśnie może dać nam w rękę nową broń do walczenia z oskarżeniem, mój kochany kuzynie, ponieważ widocznie ten chłop o czerwonych włosach, który przyszedł nabyć trumnę, nie może mieć z nami nic wspólnego. Teraz pozostaje nam tylko udać się do Pontarmé.
Była już szósta wieczorem, kiedy dwaj kuzyni załatwili się z tem wszystkiem, zjedli razem obiad, i pożegnali się, przyrzekając spotkać się nazajutrz rano.
Filip powróciwszy na ulicę Assas, zdał sprawę Julianowi, ze wszystkiego co robił w ciągu dnia i wytłómaczył mu powody.
Lokaj słuchał swego pana z widoczną admiracyą.
Po ukończeniu opowiadania zawołał uderzając w dłonie:
— Do licha, pan baron jest osłupiająco silny! Jasnem jest jak słońce, że teraz żadne podejrzenie dotknąć go nie może!
— Wierzę w stary aksyomat łaciński: Audaces fortuna juvat i nie zejdę z tej drogi aż do końca,... najpewniejszy to sposób...
— Czy pan baron ma zamiar wziąść mnie z sobą do oberży w Pontarmé?
— Naturalnie, jeżeli zajdzie tego potrzeba.
Vendame skrzywił się.
— Wydaje mi się to dyablo niebezpiecznem, rzekł... Ale iść będę ślad w ślad za panem baronem, gdzie pan baron pójdzie, tam i ja pójdę.
— I dobrze na tem wyjdziesz. Czy przygotowałeś wszystko do naszej podróży do Morfontaine?
— Wszystko panie baronie.
— Jutro rano obudź mnie o wschodzie słońca... Musimy wyjechać pociągiem o dziewiątej, z dworca Północnego.
— Pan baron może być spokojny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.