Przejdź do zawartości

Panna do towarzystwa/Część druga/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Raul, jakeśmy wspominali, udał się do hotelu du Louvre, aby odwiedzić doktora Gilberta.
Ten ostatni znajdował się w swojem mieszkaniu i przyjął natychmiast młodego człowieka.
— Co nowego, mój kochany chłopcze? zapytał go.
— Nic, panie doktorze. — Przychodzę jedynie aby mieć przyjemność odwiedzenia pana.
— Dziękuję za tę dobrą myśl. — Zajmujesz się swoją obroną?
— Tak. — Mój kuzyn wraz ze mną stara się położyć silne podstawy obrony. Filip pisze memoryał, który wydaje mi się cudownej jasności, i pełen dowodów niezbitych...
— Czy mógłbym rzucić okiem na ten memoryał.
— Filip bardzo pragnie zakomunikować go panu, ale przedtem chciałby widzieć pana, i dopełnić swoją pracę cennemi wyjaśnieniami, które zaczerpnie w rozmowie z panem.
— Jestem do jego rozporządzenia. — Umówmy się na jakiś dzień. — Ja także zbierałem notatki, znalazłem pewne wskazówki, odszukałem ślady, i chciałbym pomówić z wami dwoma o tem wszystkiem... Czy powiedziałeś swemu kuzynowi, że mieszkam teraz w Paryżu?
— Nie doktorze.
— Dobrze uczyniłeś, zalecam ci pod tym względem jak największą dyskrecyę. — Jutro powracam do Morfontaine, gdzie oczekiwać was będę po jutrze.
— O której godzinie?
— W godzinie śniadania... Przenocujecie u mnie, ty wraz z kuzynem, gdyż będziemy musieli następnego dnia dopełnić rozmaitych sprawdzeń, które nie będą bez interesu i zajmą nam cały dzień... Powiedz o tem swemu kuzynowi... Czy sądzisz, że on nie zechce oddalić się z Paryża na czterdzieści osiem godzin?
— Przeciwnie pewny jestem, że nie odmówi.. Filip zgodzi się jak najchętniej... Tak wziął do serca moją obronę, że nie cofnie się przed niczem, co by mogło uzupełnić pożyteczne materyały, które już posiada.
— Jeżeli tak jest, mogę liczyć na jego przyzwolenie?
— Zaręczam za niego.
— A więc pojutrze... Na nieszczęście nie mam służącego, którego bym mógł oddać do rozporządzenia tak twojego jak i twojego kuzyna... Stary Wilhelm nie zdoła wszystkiemu dać rady.
— A cóż to szkodzi?
— Szkodzi i bardzo... Będziecie źle usłużeni, albo raczej nie usłużeni wcale, a to byłoby mi bardzo przykro... Poproś pana de Garennes, aby zechciał wziąść ze sobą swego kamerdynera.
— Możesz pan być pewny, że weźmie go z pewnością.
— Wyjedziecie z Paryża pociągiem wychodzącym o godzinie dziewiątej, nieprawdaż?
— Tak jest.
— Przyjedziecie więc do Morfontaine właśnie w chwili siadania do stołu, postaram się, żeby śniadanie było gotowe...
— Wszystko więc już ułożone, rzekł Raul zabierając się do odejścia.
Doktór zatrzymał go słowami:
— Czy starałeś się dowiedzieć czego o córce twego wuja?
— Moja ciotka de Garennes i kuzyn Filip czynili pewne kroki, w celu wyszukania śladów tego dziecka... odrzekł młody człowiek. Jeździli do Compiègne, gdzie one przyszło na świat. Zapytywali gdzie mogli, lecz napotkali wszędzie przeczące odpowiedzi, które w końcu przerwały poszukiwania... Prawdziwy mur wznosił się przed ich oczami... Żadnego śladu! Nic... Co do mnie, nie sądziłem także aby się na co przydało błąkać się wśród próżnych poszukiwań, mogąc czas mój użyć na pożyteczniejsze rzeczy.
— Miałeś słuszność, ja jednak, mam nadzieję być szczęśliwszym, aniżeli twoja ciotka i kuzyn...
— Byłbyś pan może na śladzie?
— Być może...
— Ah! kochany doktorze, oby ci się udało! Nie jestem w stanie wyrazić, jak wielką byłaby moja radość, gdybym mógł uściskać córkę krewnego, którego kochałem jak rodzonego ojca!..
Gilbert uścisnął ręce Raula z wylaniem, i młody człowiek wyszedł z hotelu du Louvre.
Na krótko przed samą godziną obiadową, przyszedł do ciotki, gdzie już zastał kuzyna Filipa.
— Widziałem doktora Gilberta... rzekł mu.
Pani de Garennes i jej syn zadrżeli.
— Jeździłeś więc do Morfontaine? zapytał adwokat.
— Nie, ale dziś rano, wychodząc ztąd, przy drzwiach mego mieszkania, spotkałem doktora, który szedł do mnie. — Mówiłem mu, o twojej chęci, zrobienia z nim znajomości, — zdawało się to pochlebiać mu, i kazał mi uprzedzić cię, że będzie nas obydwóch oczekiwać pojutrze z rana... Jak się zdaje, ma on wiele rzeczy tobie do powiedzenia, dostarczy ci wskazówek, mogących się przydać do mojej obrony.
— Jest na śladzie, być może? zapytał gwałtownie Filip.
— Tak mi się zdaje, chociaż nie powiedział nic stanowczego pod tym względem. — Będziemy zmuszeni, jak sądzę, zabawić dwa albo trzy dni w Morfontaine...
— Dwa albo trzy dni! powtórzyła baronowa z zadziwieniem.
— Tak jest moja ciotko... Doktór zamierza dokonać wraz z Filipem jakichś sprawdzań, bardzo ważnych i interesujących.
— Jakiejże to natury sprawdzania? zapytał pan de Garennes.
— Co do tego doktór bliżej nic nie wyjaśnił.
— Ależ to żyjąca zagadka, ten twój doktór, kochany siostrzeńcze! rzekła baronowa uśmiechając się z przymusem.
— Zagadka, być może, moja droga ciotko! Ale co do mnie, mam wiarę w tego człowieka, nawet chociaż go nie rozumiem!
— I masz słuszność kuzynie, rzekł Filip, dowiódł ci już swego poświęcenia... Udam się na zaproszenie doktora Gilberta.. Pojutrze pojedziemy do Morfontaine, i skorzystamy z tej podróży, aby zwiedzić oberżę w Pontarmé, gdzie przepędziłeś kilka godzin z furgonem przedsiębiorstwa pogrzebowego, i wybadamy według wszelkich reguł oberżystkę. Jeźli będzie potrzeba zabawimy kilka dni w Morfontaine.
— Doktór ma tylko jednego starego służącego... zauważył Raul... Dobrze uczynisz, jak myślę Filipie, jeżeli zabierzesz z sobą swego lokaja.
Nerwowe drżenie wstrząsnęło Filipem.
Spojrzał Raulowi prosto w oczy, jakby chciał zajrzeć w głąb jego duszy.
Baronowa drżeć poczęła.
Lecz jasnem było jak słońce, że w słowach Raula żadna myśl podejrzliwa się nie ukrywała.
Szczerość dawała się czytać na jego fizyonomii. Widocznie młody człowiek myślał o ulżeniu roboty staremu służącemu doktora Gilberta.
Filip pomyślał, że najmniejsze wahanie mogłoby wydawać się podejrzanem, odpowiedział więc:
— Masz słuszność kuzynie... Pobyt nasz tam może się przedłużyć, mój kamerdyner może się nam bardzo przydać. — Zabiorę Juliana Vendame. Więc to pojutrze, jak mówiłeś, doktór Gilbert nas oczekuje?
— Tak.
— Który m pociągiem pojedziemy?
— Pociągiem wychodzącym z Paryża o 9-ej zrana, abyśmy mogli korzystać z dyliżansu kolejowego, który z Survilliers, zawiezie nas do Morfontaine.
— A więc rzecz postanowiona, zobaczymy się zresztą jeszcze przedtem... Jutro odprowadzimy moją matkę na dworzec Wschodni, a popołudniu udamy się do administracyi przedsiębierstwa pogrzebowego, zadać parę pytań woźnicy Saturainowi, co do kilku rzeczy, które chciałbym wyjaśnić.
Filip jak widzimy, nadrabiał zuchwalstwem.
Umyślnie przyjmował lub też zdawał się przyjmować, najbardziej kompromitujące sytuacye, a to dla tego, aby wpoić w Raula przekonanie, że żadne podejrzenie dotknąć go nie może.
Przez cały wieczór Genowefie i Raulowi nie udało się pozostać sam na sam choćby na jedną chwilę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.