Panna do towarzystwa/Część druga/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Doktór Gilbert, chcąc o ile możności szybko prowadzić śledztwo rozpoczęte, nie tracił ani chwili.
Od samego zaraz rana, wydawszy rozkazy Wilhelmowi i dawszy mu adres tymczasowego swego mieszkania w Paryżu, opuścił Morfontaine.
Wysiadłszy z wagonu, udał się do pałacu Sprawiedliwości, i kazał się zameldować panu Galtier sędziemu śledczemu.
Sędzia przyjął go natychmiast i zapytał:
— Czy masz pan coś nowego do doniesienia?
— Nic panie — odpowiedział doktór Gilbert, chyba to tylko, że widziałem pana de Challins i dałem mu instrukcyę.
— Wiem o tem.
— Widziałeś go pan?
— Nie, ale powiedział to prokuratorowi Rzeczypospolitej przynosząc mu adres mego nowego mieszkania, jak to było ułożone.
— Pozwolisz pan zapytać o ten adres?
— Bardzo dobrze.
Sędzia śledczy wskazał doktorowi ulicę Saint-Dominique i numer domu, poczem dodał:
— Teraz bądź pan łaskaw wytłómaczyć mi powód swojej wizyty?
— Powód ten jest bardzo prosty. — Wszak trumna wyjęta z familijnego grobu hrabiów de Vadans w Compiègne znajduje się tu, jako corpus delicti?
— Tak jest została złożona w jednem z anneksów kancelaryi sądowej.
— Upraszam o upoważnienie obejrzenia jej.
— Czy myślisz pan znaleść jakąś wskazówkę, której my odkryć nie zdołaliśmy.
Gilbert uśmiechnął się.
— Panie sędzio śledczy, odrzekł, raczyłeś pan pan pozwolić abym zastąpił policyą w tej sprawie, i być, że tak powiem, pańskim detektywem. Zapatruję się bardzo poważnie na nowe moje obowiązki... Chcę sobie zdać sprawę z najdrobniejszej rzeczy, zbadać osobiście najmniejsze szczegóły, choćby niewiedzieć jak nieznaczącemi się wydawały... Dla tego i jedynie dla tego, upraszam o pozwolenie zobaczenia trumny.
— Nic łatwiejszego, napiszę panu słów parę do kancelaryi sądowej...
Pan Galtier zabrał się do pisania.
W tej chwili szef bezpieczeństwa wszedł do gabinetu sędziego śledczego; oznajmiono mu o żądaniu doktora Gilberta, oświadczył, że chętnie towarzyszyć mu będzie do kancelaryi, gdzie się też i udali natychmiast.
Szefa bezpieczeństwa i doktora Gilberta, wprowadzono do sali w której znajdowało się mnóstwo przedmiotów najrozmaitszej natury, starannie ponumerowanych, służących za corpus delicti.
W jednym kącie sali na dwóch kozłach spoczywała trumna, którą widzieliśmy wydobytą z grobu familii de Vadans w Compiègne.
— Oto jest przedmiot który pan chcesz obejrzeć... rzekł urzędnik do doktora Gilberta, spojrzawszy naprzód na pozwolenie podpisane przez sędziego śledczego.
Brat zmarłego hrabiego Maksymiliana podniósł wieko trumny i zaczął starannie przyglądać się dolnej części trumny.
Szef bezpieczeństwa przypatrywał się ciekawie, a jednocześnie zadziwienie malowało się na jego twarzy.
Po chwili zaczął mówić:
— Pozwól mi pan zapytać się, czego tak szukasz?
Gilbert wskazał palcem na jeden punkt wieka rzekł:
— Oto czego szukam.
— Cóż to takiego?
— Zobacz pan.
Szef bezpieczeństwa pochylił się spojrzał na punkt wskazany przez Gilberta.
— Ah! wszak to numer!
— Tak... 987 — numer zakładów przedsiębierstwa pogrzebowego. — Pojmujesz pan panie szefie bezpieczeństwa?
— Pojmuję doskonale! odrzekł szef bezpieczeństwa z uśmiechem, jesteś pan bardzo sprytny doktorze! Jest to rzecz któraby mi nigdy na myśl nie przyszła.
— Zbyt ważne mam powody, aby myśleć o tem wszystkiem... Chodzi mi o oczyszczenie niewinnego z ohydnego oskarżenia, jakie na nim ciąży. Umysł mój pracuje bez ustanku. Dniem i nocą szukam ciągle...
Gilbert zanotował w pugilaresie numer 987, potem dodał:
— Teraz zabieram się do dalszego śledztwa.
— Czy mogę być panu w czem użytecznym?
— Nie w tej chwili. — Wiesz pan że pragnę działać sam.
— Działaj więc pan sam, lecz pamiętaj, że jestem zawsze na jego usługi.
— Dziękuję.
Obadwaj opuścili kancelaryą sądową.
Szef bezpieczeństwa powrócił do swego gabinetu w prefekturze, doktór zaś wsiadł do oczekującego nań fiakra. Kazał się zawieść na ulicę Chemin-Vert do warsztatów przedsiębierstwa pogrzebowego.
Olbrzymie te zakłady zatrudniały średnio stu pięćdziesięciu robotników dziennie.
Doktór Gilbert skierował się do pawilonu, na drzwiach którego wielkiemi literam i wymalowany był napis: „Biura“.
Kilkunastu urzędników schylonych nad pulpitami pisało, za kratkami, z małemi okienkami.
Doktór wszedł. — Jeden z urzędników, będący pomocnikiem dyrektora warsztatów, zapytał go czego sobie życzy.
— Potrzebuję pewnego wyjaśnienia, które zapewne będziesz pan w możności dać mi, odrzekł doktór Gilbert.
— Z największą chęcią, o cóż chodzi?
— Chodzi o rzecz bardzo ważną i tajemniczą. Wyjaśnienie, które mi pan dać zechcesz, mam nadzieję pozwoli ją cokolwiek rozświecić.
— I cóż to za sprawa? zapytał pomocnik dyrektora mocno zaintrygowany.
Doktór wyjął notatkę.
— Czy możesz mi pan powiedzieć, komu wydałeś pan przed kilku dniami, trumnę dębową wybitą wewnątrz ołowiem, noszącą numer 987?
— Będzie to bardzo łatwo, panie, gdyż znajdziemy to w naszych rejestrach.
Poczem pomocnik dyrektora zwrócił się do jednego ze swych kolegów.
— Panie Fryderyku, podaj mi proszę rejestr robót stolarskich zbytkowych.
Urzędnik zapytany zdjął rejestr z półki i podał pomocnikowi dyrektora.
Ten otworzył i szukał numeru wskazanego przez doktora Gilberta.
— Oto jest panie, rzekł, numer 987 pod datą 27 lipca.
— Właśnie pod tą datą kupno trumny musiało być uczynione...
— Jak się nazywa osoba która nabyła?
— Fontanelle.
Gilbert nazwisko to zapisał, potem zapytał:
— A czy mogę wiedzieć adres tej osoby?
— Nie ma go.
— Jak to nie ma?
— Adres był niepotrzebny, człowiek ten wziął sam trumnę.
— A zatem niema żadnej innej wskazówki?
— Jest jeszcze jedna...
— Jakaż?
Trumna wydaną została, mówi uwaga pomieszczona przy obstalunku, w celu inhumacyi w Saint-Port.
Doktór Gilbert zapisał w swej notatce i zapytał znowu.
— Czy mógłbyś mi pan dać jakie szczegóły o tym Fontanelle? — Widziałeś go pan?
— Widziałem go z pewnością, ponieważ musiał zgłosić się do mnie, aby mu wydano trumnę, ale nie pamiętam...
— Nawet starając się przypomnieć?
— Nawet. Osobistość ta nie zostawiła żadnego wspomnienia w moim umyśle.
— Dziękuję panu... — Więc to wszystko czego mogę się dowiedzieć, nieprawdaż?
— Tak, na nieszczęście... chybaby...
— Chybaby Co? zapytał z żywością doktór Gilbert.
— Chyba posługacz magazynu, który wydaje towar klientom, przypomni sobie cokolwiek więcej, co zresztą jest możliwem.
— Bardzo nawet możliwem... Bądź pan zatem łaskaw upoważnić mnie do zapytania posługacza...
— Razem go wybadamy.
Pomocnik dyrektora wyszedł ze swej zakratowanej przegrody, dodając.
— Służę panu.
Doktór Gilbert udał się za swym przewodnikiem do wielkich magazynów, w których znajdowały się stosy trumien wszelkich rozmiarów.
Człowiek jakiś zamiatał magazyn.
— Pommier — zawołał na niego urzędnik, zbliż się tu, mam się ciebie o coś zapytać.
Posługacz zbliżył się do swego zwierzchnika, trzymając czapkę w ręku.
— Czy przypominasz sobie, mówił, żeś wydał 27 lipca trumnę dębową obitą wewnątrz ołowiem, przeznaczoną do Saint-Port?
— O! przypominam sobie wybornie, tak jakby to dziś było.
— Człowiek, który odbierał trumnę, co to był za jeden?
— Jakiś jegomość wcale rigolo, nawet wypiliśmy sobie razem po kieliszku.
— Co rozumiesz przez to słowo rigolo? Zdaje się, że okoliczność kupna trumny, nie nadawała się tak bardzo do wesołości?
— Zaraz panu to wytłómaczę. — Jegomość ów, jak mi mówił, stracił krewnego, który zostawił mu ładny kawał grosza, i przez wdzięczność chciał nieboszczykowi zafundować coś dobrego, z najzdrowszego dębu, pierwszego gatunku, nie chodziło mu wcale o wydatek.
Doktór Gilbert zabrał głos:
— A ten spadkobierca był mieszczaninem czy też wieśniakiem?
— Prędzej wieśniakiem, aniżeli kim innym.
— Czy możesz mi powiedzieć jak wyglądał?
— Pamiętam, że miał twarz płaską i czerwone włosy... Ale to tak czerwone jak marchew.
— Młody?
— Tak, najwyżej dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat, albo coś koło tego.
— Nizki, wysoki, chudy czy tłusty?
— Ani chudy ani tłusty... Chłopak dobrze zbudowany,.. prędzej wysoki aniżeli nizki, ale nie zanadto wysoki.
— A jak był ubrany?
— Jak zamożny wieśniak.
— Był sam?
— Tak panie.
— W jakiż sposób zabrał trumnę?
— W szarabanie, który stał przed drzwiami magazynu. Chłopak ten pomógł mi władować trumnę i położyć ją pod snopami słomy. — W głębi wozu były już narzędzia do kopania, zupełnie nowe...
— I ten człowiek miał jechać aż do Saint-Port na swoim wozie.
— Ba! tak mówił...
— To właśnie osobistość, której poszukuję... myślał doktór Gilbert.
Wsunął sztukę pięciofrankową w rękę posługacza magazynu, podziękował urzędnikowi za jego grzeczność i wsiadł do oczekującego fiakra.
— Gdzie jedziemy? zapytał woźnica.
— Na dworzec Lyoński.
W drodze Gilbert mówił sobie.
— Widocznie człowiek ten spełnił zamianę trumien, lecz muszę wszystko wyjaśnić, i żadnej niepozostawić sobie w umyśle wątpliwości.
Dwie godziny później, doktór wysiadł w Saint-Port.
Celem jego było udając się do tej wioski położonej o dwanaście kilometrów od stacyi Cesson, uapewnić się, czy w czasie między 27 a 28 lipca pochowano tam kogo, i czy znanym jest człowiek nazwiskiem Fontanelle.
W pięć minut dowiedział się, że nie pochowano nikogo w Saint-Port, i że nie było tam wcale człowieka nazwiskiem Fontanelle.
— A więc — mówił do sobie doktór Gilbert, wracając piechotą do Cesson, trudności wychodzą na jaw, przewidywałem je... Jakim sposobem odkryć tę osobistość o czerwonych włosach? Aby dojść do tego, postaram się uczynić nawet niepodobieństwa.
Powrócił do Paryża z głową zajętą, budując plany, układając kombinacye.
Uczuwał potrzebę, jak najprędzej porozumieć się z Raulem de Challins, dowiedzieć się, czy widział swoją ciotkę baronowę de Garennes, swego kuzyna Filipa, i jaki był rezultat tego widzenia:
Wskutek tych myśli, kazał się zawieść na ulicę Saint-Dominique do mieszkania którego adres dał mu sędzia śledczy.
Raula nie znalazł w domu, odźwierny nie wiedział, o której godzinie powróci.
Doktór zażądał koperty, wyjął z portfelu kartę wizytową i nakreślił na niej słowa następujące:
Potrzebuję rozmówić się z panem. — Przyjdź jutro rano do hotelu du Louvre“.
Włożył kartę w kopertę, i napisał aa niej nazwisko wicehrabiego de Challins, zostawił ją odźwiernemu, z poleceniem wręczenia swemu lokatorowi.
Poczem udał się do hotelu du Louvre.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.