Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go dębu, pierwszego gatunku, nie chodziło mu wcale o wydatek.
Doktór Gilbert zabrał głos:
— A ten spadkobierca był mieszczaninem czy też wieśniakiem?
— Prędzej wieśniakiem, aniżeli kim innym.
— Czy możesz mi powiedzieć jak wyglądał?
— Pamiętam, że miał twarz płaską i czerwone włosy... Ale to tak czerwone jak marchew.
— Młody?
— Tak, najwyżej dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat, albo coś koło tego.
— Nizki, wysoki, chudy czy tłusty?
— Ani chudy ani tłusty... Chłopak dobrze zbudowany,.. prędzej wysoki aniżeli nizki, ale nie zanadto wysoki.
— A jak był ubrany?
— Jak zamożny wieśniak.
— Był sam?
— Tak panie.
— W jakiż sposób zabrał trumnę?
— W szarabanie, który stał przed drzwiami magazynu. Chłopak ten pomógł mi władować trumnę i położyć ją pod snopami słomy. — W głębi wozu były już narzędzia do kopania, zupełnie nowe...
— I ten człowiek miał jechać aż do Saint-Port na swoim wozie.
— Ba! tak mówił...
— To właśnie osobistość, której poszukuję... myślał doktór Gilbert.
Wsunął sztukę pięciofrankową w rękę posługacza magazynu, podziękował urzędnikowi za jego grzeczność i wsiadł do oczekującego fiakra.
— Gdzie jedziemy? zapytał woźnica.
— Na dworzec Lyoński.
W drodze Gilbert mówił sobie.
— Widocznie człowiek ten spełnił zamianę trumien, lecz muszę wszystko wyjaśnić, i żadnej niepozostawić sobie w umyśle wątpliwości.
Dwie godziny później, doktór wysiadł w Saint-Port.
Celem jego było udając się do tej wioski położonej o dwanaście kilometrów od stacyi Cesson, zapewnić się, czy w czasie między 27 a 28 lipca pochowano tam kogo, i czy znanym jest człowiek nazwiskiem Fontanelle.
W pięć minut dowiedział się, że nie pochowano nikogo w Saint-Port, i że nie było tam wcale człowieka nazwiskiem Fontanelle.
— A więc — mówił do sobie doktór Gilbert, wracając piechotą do Cesson, trudności wychodzą na jaw, przewidywałem je... Jakim sposobem odkryć tę osobistość o czerwonych włosach? Aby dojść do tego, postaram się uczynić nawet niepodobieństwa.
Powrócił do Paryża z głową zajętą, budując plany, układając kombinacye.
Uczuwał potrzebę, jak najprędzej porozumieć się z Raulem de Challins, dowiedzieć się, czy widział swoją ciotkę baronowę de Garennes, swego kuzyna Filipa, i jaki był rezultat tego widzenia:
Wskutek tych myśli, kazał się zawieść na ulicę Saint-Dominique do mieszkania którego adres dał mu sędzia śledczy.
Raula nie znalazł w domu, odźwierny nie wiedział, o której godzinie powróci.
Doktór zażądał koperty, wyjął z portfelu kartę wizytową i nakreślił na niej słowa następujące:
Potrzebuję rozmówić się z panem. — Przyjdź jutro rano do hotelu du Louvre“.
Włożył kartę w kopertę, i napisał aa niej nazwisko wicehrabiego de Challins, zostawił ją odźwiernemu, z poleceniem wręczenia swemu lokatorowi.
Poczem udał się do hotelu du Louvre.


XIX.

Raul pamiętał dobrze, że Filip nazajutrz po widzeniu się z nim miał rozpocząć redagowanie memoryału, w którym pomieszczane być miały wszystkie fakta i wszystkie szczegóły stanowiące podstawę obrony.
Młody człowiek przepędził noc bez porównania lepiej aniżeli wszystkie poprzednie, wstał wesoły i pełen nadziei, myśląc o swojej rehabilitacyi, całkowitej i prędkiej, a przedewszystkiem o swej ukochanej Genowefie.
Odtąd pewnym był przynajmniej jednej rzeczy, w oczekiwaniu lepszej przyszłości, to jest, że będzie ją widywał co dzień, będzie mógł rozmawiać z nią, słuchać jej.
Wszystko to stanowiło już dla niego rzeczywiste szczęście.
Ubrał się bardzo starannie i udał się na ulicę Madame, na kwandrans przed godziną śniadania.
Zaprowadzono go natychmiast do buduaru baronowej do Filipa, który już pracę swoją rozpoczął.
Dwaj młodzi ludzi uścisnęli się za ręce.
— Widzisz kochany kuzynie, — rzekł pan de Garennes, wskazując na papiery rozłożone na biurku, — zajmuję się już twoją sprawą... Zacząłem redagować memoryał co do samego faktu, tak jak go znam. Miałem właśnie przerwać oczekując na ciebie, nie mogąc z pożytkiem pracować dalej bez twojej pomocy... Potrzeba abyśmy razem przeszli, dzień po dniu, godzinę po godzinie, wszystko coś robił, od początku ostatniej choroby naszego wuja, aż do chwili ceremonii pogrzebowej w Compiègne. Ty jeden możesz mi dać co do tego wyjaśnienia.
— Jestem gotów uczynić to, kochany kuzynie, i bądź pewny, że o niczem nie zapomnę. Możemy zacząć natychmiast, jeżeli chcesz.
Filip spojrzał na zegar i odpowiedział:
— W tej chwili to byłoby zbytecznem, oto się zbliża godzina śniadania, nie mielibyśmy czasu nic zrobić porządnie...
— A więc, po śniadaniu, jeżeli będziesz łaskaw przeprowadzie ze mnie śledztwo, co do wszystkich faktów, jak mówią zdaje się w pałacu Sprawiedliwości, odpowiem, jak będę umiał najlepiej.
— Oto, moja matka.
Pani de Garenues ukazała się rzeczywiście w drzwiach buduaru, w którym znajdowali się młodzi ludzie.
Uśmiechnięta, szybko zbliżyła się i serdecznie wyciągnęła rękę do swego siostrzeńca Raula, mówiąc mu:
— Witam cię, drogie moje dziecko.
Nigdy ta przewrotna kobieta nie okazywała się dotąd tak kochającą, tak macierzyńską względem swego siostrzeńca.
Temi oświadczeniami przywiązania zdawała chcieć