Panna do towarzystwa/Część druga/LX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LX.

— A więc — rzekł doktór, wyjmując z kieszeni papier. Oto arkusz stemplowego papieru, na którym opisałem pobieżnie udział, jaki brałeś w zbrodniach spełnionych przez barona Filipa de Garenes... Stwierdzisz podpisem prawdziwość tych faktów.
— Ależ podpisać to, znaczy wydać się, — przyznać się do winy! zawołał Julian z oczami pełnemi łez i wstrząsany nerwowem drżeniem. To dla mnie galery, rusztowanie może...
— Potrzebuję tego dowodu, odrzekł Gilbert z najzupełniejszą zimną krwią. Jeżeli nie zechcesz podpisać, każę cię natychmiast aresztować... Jeżeli zaś podpiszesz, papier ten zostanie wręczony komu się należy, dopiero po twoim wyjeździe z Paryża...
— Zaręczasz mi pan, panie doktorze?
— Tak jest.
— Ufam panu... podpiszę...
— Naprzód przeczytaj.
— Poco?
— Czytaj! powtórzył Gilbert, podając papier nędznikowi... Czytaj, chcę tego.
Vendame był posłusznym.
Nagle arkusz papieru, który trzymał w ręku, upuścił na ziemię.
— Jakto i to... i to także!... wyjąknął ze strasznem pomięszaniem.
— Tak jest — i to także! Zaprzeczysz może, żeś zamordował małego roznosiciela telegramów?
— Jakim sposobem wiesz pan o tem?
— Moje psy znalazły trupa w głębi studni w ogrodzie pawilonu, któryś zajmował pod przebraniem malarza, czatując na depeszę z Ameryki...
Vendame upadł na kolana.
— Przyznaję — przyznaję... rzekł... Wszystko to prawda, jestem zbrodniarzem. Ale to on, mój pan wepchnął mnie w tę przepaść. Nadzieja zyskania majątku obłąkała mój umysł... Działałem, jak człowiek pijany... Łaski panie!
— Podpisz!
— I będę mógł wyjechać?
— Nie dziś, wyjedziesz jutro wieczorem... Człowiek przysłany przezemnie, przyniesie ci dziesięć tysięcy franków... Poczem będziesz wolny.
Julian schwycił za pióro, piśmiennie zaświadczył prawdziwość faktów i podpisał.
Gilbert wziął papier, złożył go we czworo, schował do portfelu i opuścił domek przy ulicy Assas.
Po przejściu najwyżej dwudziestu kroków, zatrzymał się przed człowiekiem, który wyszedł z framugi bramy.
Był to agent Bezpieczeństwa, Jodelet.
— I cóż panie doktorze? zapytał.
— Wszystko zrobione.
— Podpisał?
— Przyznał i podpisał, tak jest. A teraz pilnuj go, mógłby bowiem nagle przestać wierzyć w moją obietnicę i uciec. — Na pierwszą oznakę, któraby pozwalała przypuszczać zamiar ucieczki, uważaj się zwolnionym z danego słowa i działaj...
— Bądź pan spokojny, panie doktorze.
Gilbert rozstał się z Jodeletem, wsiadł w oczekujący na niego powóz i kazał się zawieść do Pałacu Sprawiedliwości.
Vendame pozostał sam, ogarnięty wzruszeniem i obłąkaniem niepodobnem do opisania.
— Dla czego nie chciał, abym zaraz pojechał? zapytywał siebie. — Dla czego kazał mi podpisać ten papier? Czyżby mnie chciał oszukać? Jakim sposobem odgadł, że to ja zamordowałem chłopca w w Morfontaine? Czyż ten człowiek posiada dar jasnowidzenia? Przed nim nic się ukryć nie może. Boję się go... boję się...
Nietylko przerażenie sprawiało dreszcze Julianowi Vendame; mózg mu się przewracał, początek obłąkania go ogarniał.
— Rusztowanie... mówił stłumionym głosem.... rusztowanie mnie oczekuje... Ah! lepiej skończyć odrazu!...
Schwycił rewolwer i przyłożył go do skroni.
Lecz w chwili kiedy już miał pociągnąć za cyngiel, błysk rozsądku powrócił.
— Nie, nie, wyjąknął, wkładając broń napowrót do szuflady z której ją wyjął... Mam jego słowo, obiecał mi przysłać jutro dziesięć tysięcy franków... Będę czekał, zawsze będzie czas zabić się... jeżeli skłamał.
I Vendame oczekiwał istotnie, palony gorączką, z ciągłym zawrotem głowy.


Niesłychany tłum cisnął się na schodach, jak również w Sali des Pas Perdus.
Tysiące ciekawych, należących do wszystkich warstw społecznych, czekało na otwarcie drzwi, któreby dozwoliło im wsunąć się do sali audyencyonalnej sądu przysięgłych.
Gwardya paryska wiele miała trudu z utrzymaniem w porządku tych tłumów niesfornych, z każdą chwilą zwiększających się, chociaż widocznem było, że conajmniej siedem ósmych ciekawych żadnej nie miało szansy dostania miejsca.
Nakoniec drzwi otwarto.
Tłum rzucił się, jakby na rabunek miasta szturmem wziętego.
W ciągu kilku sekund wszystkie miejsca były zajęte.
Członkowie adwokatury przypuszczali, że uparta walka prowadzić się będzie pomiędzy prokuratoryą a obrońcą Raula de Challins.
Filip uchodził za adwokata, posiadającego prawdziwy talent. — Co więcej był on blizkim krewnym oskarżonego. — Podsycało to ciekawość adwokatów, znajdujących się w wielkiej liczbie na miejscach dla nich zarezerwowanych.
Filip de Garennes bardzo blady, lecz najzupełniej spokojny, przynajmniej pozornie, zabrał miejsce na ławce obrońców.
Powitał uściskiem ręki kilku swoich kolegów, później usiadł i począł przeglądać swoje notatki.
Przysięgłych wprowadzono.
Oznajmiono Sąd.
Nakoniec przyprowadzono oskarżonego.
Pan de Challins również był blady jak i jego kuzyn, ale nie mniej jak i on, nie wydawał się wcale wzruszonym.
Głośny szmer, a zaraz potem głębokie milczenie powitało go.
Trudno sobie wyobrazić coś bardziej poprawnego i dystyngowanego jak jego żałobne ubranie; jak również trudno było widzieć coś bardziej nieprzeniknionego jak jego fizyonomie, będąca dla przysięgłych i członków sądu prawdziwą zagadką.
Części popularnej audytoryum zdawało się, że się znajduje na trzeciej galeryi bulwarowego teatru, oczekując rozpoczęcia pierwszego przedstawienia, bardzo wzruszającego dramatu.
Zaraz po dokonaniu formalności legalnych, Pisarz odczytał akt oskarżenia, zdający sprawę z głównych faktów, nie wspominając o poszukiwanych dokonanych przez doktora Gilberta i ich rezultatach.
Haul de Challis był oskarżony:
1) o otrucie swego wuja, hrabiego Maksymiliana de Vadans, w celu odziedziczenia po nim majątku;
2) o wykradzenie testamentu swego wuja;
3) o usiłowanie usunięcia trupa.
Aktowi oskarżenia niewątpliwie brak było silnej podstawy, nie mniej wzbudzał on interes, dramatycznego i ciekawego romansu.
Czytanie trwało godzinę.
Prokuratorya zdawała się przedstawiać winę pan a de Challins, jako nie podlegającą wątpliwości.
Przypisywała niesłychanej zręczności oskarżonego utrzymanie tajemnicy otaczającej fakta spełnione i odkrycia dokonane po aresztowaniu.
Filip notował bez przerwy.
Badanie rozpoczęło się.
Raul odpowiadał ściśle i jasno, nie tracąc na chwilę spokoju.
Głos jego tylko, chwilami cokolwiek drżący, zdradzał wzruszenie.
Badanie to trwało bardzo długo, każde bowiem główne pytanie, wywoływało ze dwadzieścia pytań ubocznych.
Zdawało się, jak gdyby Prezes sądu umyślnie je mnożył.
Zdarzyła się nakoniec sposobność, ażeby Raul mógł wyrzec słowa, które uczyniły głębokie wrażenie:
— Istotnie panowie, uważam całkiem zbytecznem usprawiedliwiać się, że nie jestem sprawcą zbrodni, która nie została spełnioną! Autopsya wykazała, że hrabia de Vadans, mój wuj, o otrucie którego jestem oskarżony, nie przyjął nigdy ani jednego nawet atom u trucizny! Będziecie panowie mieli tego dowody...
Odczytano raport doktora Gilberta, aprobowany przez doktora sądowego delegowanego przez w ładzę sądową.
Opis, podany przez doktora Gilberta, zdający sprawę ze sposobu, w jaki znalazł trumnę na polu Pontarmé, podbudził do najwyższego stopnia ciekawość słuchaczy.
Stokroć bardziej aniżeli akt oskarżenia wyglądało to na romans, nigdy zaś akcya romantyczna nie była dziwniejszą i bardziej wzruszającą.
Dochodziła szósta wieczorom, kiedy czytanie tego długiego protokółu zostało ukończone.
Prezes sądu zawiesił audyencyą, odkładając do jutrzejszego dnia dalszy ciąg badania oskarżonego i świadków.
Odprowadzono Raula do Conciergerie, Filip zaś po zamienieniu z nim kilku słów, zbliżył się matki, która czekała na niego i udał się z nią na ulicę. Madame, gdyż baronowa opuściła już Bry-sur-Marne i powrócić tam nie miała zamiaru.
— Stanowczo nie pojmuję, rzekł do niej, dla czego akt oskarżenia w taki sposób jest ułożony, ani też dlaczego Prezes w ten sposób prowadzi rozprawy. Wydaje się, jak gdyby tak akt oskarżenia, jak i Prezes, zdawali się nie zwracać wcale uwagi, na uczynione zeznania.
— Cóż z tego wnosisz? zapytała pani de Garenes.
— Wnoszę z tego widoczną złą wolę względem Raula... Nie znaleziono człowieka o czerwonych włosach... Stanowi to ciężki przeciwko Raulowi zarzut.
— Sądzisz więc, że wyrok potępiający jest możliwy?
— Wszystko jest możliwe. — Zniknięcie testamentu może się również zwrócić na jego niekorzyść.
— Byłoby to prześlicznie, dla naszych interesów!
— Zapewne, ale jest moim obowiązkiem bronić całemi siłami mego kuzyna i sprowadzić do nicości argumenta oskarżenia, inaczej skompromitowałbym się.
— Może źle uczyniłeś, przyjmując tę obronę.
— Czyż podobna było nie podjąć się jej? — odrzekł Filip, wzruszając lekceważąco ramionami.
Powróciwszy wieczorem do siebie, zastał Vendama, ze strasznie zmienioną twarzą.
— Cóż ci jest u dyabła? zapytał go.
— Boję się.
— Czego?
— Wszystkiego.
— Ależ to niedorzeczne!...
Pan de Garennes pobieżnie opowiedział swemu wspólnikowi to co się stało na audyencyi sądowej, i zakończył, wykazując korzystne przewidywania, o których wspominał już matce.
Wrażenie, jakie to wszystko wywołało, nie takiem było wcale jakiego Filip oczekiwał.
Zamiast uspokoić Vendama i dodać mu otuchy, słowa Filipa zwiększyły jego przerażenie.
Zdawało mu się, że widzi jak przez mgłę, a raczej pewnym był jakieś tajemniczej i strasznej kombinacyi doktora Gilberta.
Pewność siebie jego pana, wydawała mu się, zresztą słusznie, szczytem szaleństwa.
— On jest zgubiony, mówił do siebie, zgubiony bez ratunku, a zdaje mu się, że jest blizkim urzeczywistnienia swoich marzeń... Co za przebudzenie jutro!... Nie żałuję go... Gdyby nie on, byłbym w tej chwili zupełnie spokojny... Nie miałbym perspektywy galer albo rusztowania...
I Julian rozebrawszy swego pana, upadającego ze znużenia, udał się do swego pokoju i nawet się nie położył, wiedząc z góry, że oka nie zamknie.
Powtarzał sobie ciągle:
— Ah! gdybym się doczekał jutrzejszego wieczoru... w wagonie... z dziesięcioma tysiącami franków...

Ale ten wieczór jutrzejszy nie nadejdzie nigdy!!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.