Panna do towarzystwa/Część druga/LXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXI.

Nazajutrz ten sam tłum ciekawych w sali sądowej.
W samo południe Sąd i przysięgli weszli na posiedzenie.
Audyencya została otwartą.
Żołnierze gwardyi paryskiej wprowadzili Raula de Challins, wydającego się mniej spokojnym aniżeli poprzedniego dnia. Badano go w dalszym ciągu.
Po ukończeniu badania, rozpoczęła się defilada świadków.
Było ich bardzo wielu.
Pierwszym wezwany był doktór Gilbert, którego raport lekarski miał wczorajszego dnia takie powodzenie.
Po wyjaśnieniu przysięgłym powodów nieobecności doktora, Prezes odczytał jego piśmienne zeznanie.
Powodzenie zeznania tego długiego i zajmującego nie mniejsze było, jak raportu lekarskiego.
O piątej po południu lista świadków była wyczerpaną.
Prezes ogłosił zawieszenie audyencyi, po której głos będzie dany prokuratorowi, a następnie obrońcy.
Podczas zawieszenia obrad, tłum zgromadzonych w sali dziwnie był wzburzony.
Zeznania świadków zdawały się zwiększać jeszcze ciemności, otaczające tajemnicę Pontarmé.
Dla dziewięciu dziesiątych publiczności Raul był winnym, jeżeli nie otrucia swego wuja, co wydawało się bardzo wątpliwem, to przynajmniej uskutecznienia zamiany jednej trumny na drugą.
Nie zdawano sobie dostatecznie sprawy z powodów tej zamiany, lecz nie podobna było przypisać jej jak tylko jemu i jego wspólnikowi, osobistości niedoznalezienia o czerwonych włosach.
Co do wykradzenia testamentu, on się tego dopuścił, przecież nie mogło to ulegać żadnej wątpliwości, ponieważ on tylko jeden, mieszkając przy swoim wuju, w pałacu na ulicy Garancière, mógł wiedzieć, że pan de Vadans miał legalną córkę, i że córka ta musiała odziedziczyć cały majątek, z pominięciem wszystkich innych spadkobierców, przed któremi prawo dawało jej pierwszeństwo.
Z niecierpliwością oczekiwano powrotu sądu, aby usłyszeć głos prokuratora, który być może rzuci jakieś światło wśród tych ciemności.


Podczas gdy to się działo w Pałacu Sprawiedliwości, Vendame zamknięty w domku na ulicy Assas, znajdował, że minuty dłużą się jak godziny.
Gwałtowna gorączka paliła go.
Od wczoraj rysy jego zmieniły się, jeżeli nie w fizyonomię starca, to przynajmniej człowieka wyczerpanego wielką pracą lub strasznemi zmartwieniami, którego życie wisi zaledwie na włosku.
Oczy jego czasami ponure i bez wyrazu, czasem nagle tryskały płomieniami, z poza powiek nawpół przymkniętych.
Im więcej czas upływał, tem silniejsza ogarniała go gorączka.
Chodził bezustanku tam i napowrót po pokoju; zbiegał po schodach na parter, to znowu, wbiegał na pierwsze piętro, jak dusza w czyśćcu pokutująca.
Od rana zapakował walizę i gotów był do drogi, jak tylko doktór Gilbert przyśle mu dziesięć tysięcy franków i upoważnienie do opuszczenia Paryża.
Piąta wybiła na najbliższym zegarze.
Vendame zadrżał.
— Już piąta, wyszeptał, a nikt nie przychodzi. Oszukał mnie ten doktór Gilbert, i kto wie, być może, gdybym chciał uciekać, znalazłbym z drugiej strony drzwi agentów policyjnych, gotowych mnie zaaresztować. Nie wezmą mnie żywym przynajmniej!
Mówiąc te słowa, Julian otworzył szufladę jednego ze sprzętów, stojących w pokoju, i tak jak wczoraj wyjął rewolwer.
W tej chwili dzwonek dał się słyszeć.
— Nakoniec! zawołał nędznik, wsuwając rewolwer do kieszeni, i biegnąc do drzwi, aby otworzyć.
Jodelet, inspektor Bezpieczeństwa stał na progu.
— Pan Julian Vendame? zapytał, kłaniając się.
— Tak panie, ja nim jestem.
— Przychodzę w imieniu doktora Gilberta.
— Wchodź pan, wchodź pan prędko.
Jodelet wszedł.
Vendam zamknął za nim drzwi.
— Przynoszę panu dziesięć tysięcy franków w biletach bankowych, rzekł agent, wyjmując portfel.
— I pozwolenie oddalenia się? dodał Julan.
— Nie, rzekł Jodelet, suchym tonem.
Łotr zadrżał.
— Co? wyjąknął — nie mogę więc wyjechać?
— Wyjedziesz pan później. Oto pieniądze, a tu wezwanie prezesa sądu, który z mocy swej władzy dyskrecyonalnej, wzywa pana do stawienia się dziś na audyencyą, o godzinie siódmej wieczorem... Zaraz po audyencyi uczynisz pan z sobą, co ci się będzie podobało.
— Ależ to podstęp, zawołał Julian — chcą mnie zgubić!!... Nie pójdę....
— Mam polecenie zaprowadzić pana.
— Któż więc pan jesteś?
— Agent Bezpieczeństwa.
Vendame zsiniały z przerażenia cofnął się aż do ściany i oparł się o nią plecami cały drżący.
Jodelet mówił dalej:
— Jeżeli nie zechcesz pójść pan ze mną dobrowolnie, potrzebuję tylko zawołać, ażeby otrzymać pomoc.
Kamerdyner rozśmiał się konwulsyjnie, tym dziwnym, strasznym śmiechem, dającym się słyszeć z cel furyatów.
— Ah! Ah! rzekł, nie pójdę, jestem pewny, że nie pójdę! W tej samej chwili, wyjął rewolwer z kieszeni, przyłożył go do czoła i pociągnął za cyngiel.
Strzał dał się słyszeć.
Nędznik potoczył się na podłogę z roztrzaskaną czaszką.
Jodelet nachylił się nad nim.
— Doktór Gilbert miał słuszność, rzekł z całym spokojem, — łotr się zabił.... Jednego mniej....
Wyszedłszy z domu, którego drzwi zamknął za sobą starannie, inspektor Bezpieczeństwa wsiadł do fiakra stojącego nieopodal, i rzekł do woźnicy:
— Tam gdzie wiesz, mój chłopcze.


O szóstej sąd powrócił do sali obrad i prokurator generalny głos zabrał.
Z wielkiem talentem, a szczególniej z-cudowną zręcznością, zaatakował zeznania zdające się dowodzić niewinności Raula.
Usiłował wykazać, że ciemności, nagromadzone tak zręcznie naokoło całej sprawy, jeden tylko cel miały, to jest wzbudzenie przekonania, o tajemniczej zemście przedsięwziętej względem osoby oskarżonego.
— Ale ta zemsta, dodał, ta pozorna zemsta, której powodu nie podobna się domyśleć, nie mogła usunąć testamentu Raul de Challins więc jest sprawcą zniknięcia tego testamentu.... Chcę przypuszczać, że nie otruł on swego wuja, chociaż bywają roślinne trucizny, nie pozostawiające żadnego śladu, ale pozostała część oskarżenia jest dowiedzioną! Raul de Challins, powie nam obrońca, nie został wcale poznany przez osoby, z któremi był konfrontowany.... Cóż z tego wnosić należy? Co do mnie wnoszę, że miał dwóch wspólników, pracujących dla niego i kończę ponownie, stwierdzając winę Raula de Challins, co do dwóch faktów: usunięcia trupa i kradzieży testamentu, żądam więc aby prawo zostało tu zastosowane z całą surowością!
Szmer głuchy słuchaczy, szmer pochwalający raczej, aniżeli przeczący, rozległ się po sali, po usłyszeniu powyższej konkluzyi prokuratora. Następnie dano głos obrońcy.
Filip był bardzo wzruszony, lecz wprędce zapanował nad sobą; głos jego słaby z początku, jakby złamany, wkrótce stał się czystym i dźwięcznym.
Podniósł wszystkie zarzuty, jedne po drugich, wziął sobie za zadanie dowieść, że były nielogiczne, nieprawdopodobne i zachwiał od samych podstaw rusztowaniem, tak sztucznie na pozór zbudowanem przez prokuratora.
Zwolna ożywił się, i jakgdyby uniesiony szlachetnem oburzeniem, wzniósł się aż do krasomówstwa.
Kiedy usiadł, i podał rękę Raulowi, burza oklasków wstrząsnęła salą.
Prezes powstał z miejsca i rzekł surowym głosem:
— Wszelkie manifestacye, tak pochwalające jak wyrażające niezadowolenie, surowo są zakazane. Jeżeli milczenie w tej chwili nie zapanuje, każę opróżnić salę.
Zapowiedzenie to wywarło skutek natychmiastowy.
Po upływie paru sekund, można było usłyszeć latającą muchę.
Prokurator generalny chciał zabrać głos.
Prezydujący wstrzymał go.
— Zanim wysłuchamy repliki prokuratoryi, chciałbym wybadać świadków, których wezwałem dziś na mocy władzy dyskrecyonalnej, nadanej mi artykułem 269 kodeksu postępowania kryminalnego.
Filip zadrżał i spojrzał na Raula.
Raul był całkiem spokojny, zdawał się nie uważać, że oczy kuzyna były na niego zwrócone.
Baronowa de Garennes, która, po złożeniu zeznania, pozostała w audytoryum, zapytywała siebie z instynktownym niepokojem: — Cóż to mogą być za świadkowie w ostatniej chwili?...
Oczekiwanie nie trwało długo.
Na znak dany przez Prezesa, Pisarz sądowy zawołał:
— Julian Vendame!
Filip zbladł straszliwie. Ręce jego konwulsyjnie wpiły się w balustradę, około której stał.
Zamiast wezwanego świadka, ukazał się inspektor Bezpieczeństwa, Jodelet.
— Julian Vendame umarł, panie prezesie, rzekł, w chwili powołania go przed Pańskie oblicze odebrał sobie życie.
W audytoryum dało się czuć ogromne wzruszenie, wszyscy dyszeli.
Filip odetchnął swobodniej.
Jodelet mówił dalej:
— Lecz przed śmiercią podpisał deklaracyę, którą mam zaszczyt przedstawić.
I inspektor przesłał Prezydentowi deklaracyą, redagowaną przez doktora Gilberta, a podpisaną przez Vendama.
Baron de Garennes obłąkanym wzrokiem szukał wyjścia.
Czuł się zgubionym. Było to jednak jeszcze niczem wobec tego, co miało nastąpić. Sufit sali zdawał się spadać na jego głowę, kiedy głos Pisarza dał się słyszeć:
— Pan hrabia Gilbert de Vadans.
— Panna Genowefa de Vadans.
Dwa straszne krzyki dały się słyszeć jednocześnie.
Jeden wydany przez baronowę de Garennes, która nagle utraciła zmysły z przerażenia, drugi przez Filipa, kiedy ujrzał wchodzącą Genowefę, bardzo jeszcze bladą, lecz żyjącą, wspartą na ramieniu Gilberta.
— Więc umarli wstają z grobu, wyjąknął Filip w obłąkaniu, — milczcie widma! milczcie! oddalcie się! Wyznaję wszystko! Raul jest niewinny! Wszystkie te zbrodnie ja popełniłem, i inne, o których jeszcze nie wiedzą. Przyznaję się do wszystkiego! Precz mary! Idźcie precz! Boję się was!!
I pan de Garennes, czyniąc rozpaczliwe gęsta, jak gdyby odpychał jakieś przerażające widziadła, nagle upadł na wznak.
Oboje z matką odzyskali zmysły w Conciergerie, gdzie ich zaraz przeniesiono.
Dwadzieścia minut później Raul de Challins, przeciwko któremu prokuratorya zaniechała wszelkiego dochodzenia, rzucił się w objęcia Gilberta swego wuja i Genowefy swej narzeczonej.
W miesiąc później Filip de Garennes i baronowa z kolei stawieni zostali przed sąd przysięgłych, aby zdać sprawę sprawiedliwości ludzkiej ze zbrodni, które znają czytelnicy.
Debaty krótko trwały.
Wszystkie oskarżenia poparte były dowodami, nie ulegającemi zaprzeczeniu, zresztą winowajcy nie zapierali się bynajmniej swych zbrodni.
Baronowa skazaną została na dożywotne więzienie, Filip zaś na karę śmierci. Nędznik ten nie czekał na wykonanie wyroku. — Nazajutrz znaleziono go nieżywym w celi więziennej... Rozbił sobie głowę o mur.
Pani de Garennes z talentem wyrabia pantofle z krajki w więzieniu centralnem w Noirlieu.
W sześć miesięcy po opisanych przez nas wypadkach, w małym kościółku w Morfontaine, obchodzono ślub Genowefy z Raulem de Challins, nierozłączających się już wcale z Gilbertem.
Agra i Nello, zdają się żyć tylko dla Genowefy, posłuszne na najmniejsze jej skinienie; będą to niezawodnie nieodstępni towarzysze, pierwszego jej dziecięcia, które niedługo już da na siebie oczekiwać.
Szczęście nie jest z tego świata, mówią sceptycy. Sceptycy mówiąc to mylą się, gdyż szczęście zupełne, absolutne, bez chmurki, panuje w Kwadratowym Domku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.