Pan Johan (1926)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Pan Johan
Pochodzenie Poezje tom I Stare Miasto
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1926
Druk Zakł. Graf. „Nasza Drukarnia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PAN JOHAN.


I.

Gdzie Wisła brzeg myje piaszczysty,
Gdzie szychty się wznoszą „na Szulcu”,
Od czasów batalji pod Lipskiem
Pan Johan ma składy budulcu.

Młokosem z saksońskiej mieściny
Wojenna porwała go fala —
Pan Johan wędrował po świecie
Z orłami „małego kaprala”.

W atakach parł konia do frontu,
Po karczmach ciął z dziewką hołupca,
Nim kartacz potrzaskał mu rękę,
Nim z gida przemienił się w kupca.

Dziś drzewem pan Johan nad Wisłą
Handlowe prowadzi obroty —
I przylgnął do starej Warszawy
I przylgnął do polskiej kapoty.


II.

Wnet oczy i serce saksońskie
Warszawska znęciła niewiasta:
Posażną Gilównę szewczankę
Pan Johan z Starego wziął Miasta.

Dozgonne z nim zawrzeć aljanse
Mieszczańskie wzdragało się dziecię,
Aż Gil rzekł: „Człek dobry, choć Niemiec!
Ty głupia! spolaczysz go przecie!”

Wesele, jak Pan Bóg przykazał,
Pan Johan miał huczne, aż miło,
I tylko z nadmiaru czułości
Dwóch szewców mu ślepie podbiło.

Jak bela się urżnął pan młody,
Do butel szturmując fortecy;
Nie piły tak gidy cesarskie,
Jak piją warszawskie szewiecy!


III.

„Mój Johan!” — rzekł mądrze Gil stary,
Gdy córkę mu dawał w zamęście,
„Z trzech rzeczy znan polski mieszczanin,
Ma serce! — ma gardło! — ma pięście!”

Pan Johan z Warszawą się zbratał,
Na karku żołnierską miał głowę,
Więc z żoną w swą pierwszą latorośl
Maksymy zaszczepiał Gilowe.


Dni błogie przemknęły, jak chwila,
Los słońce chmurami zasunął:
Gilówna szewczanka śpi w grobie,
Do grobu jedynak jej runął.

Przewalił się orkan płomienny,
Gruchnęło w Johana nieszczęście:
Syn Niemca mieszczanin był szczery:
Miał serce! — miał gardło! — miał pięście!


IV.

Pan Johan skład z domkiem „na Szulcu”
Odprzedał, syt targów codziennych,
I w Rynku trzy schludne ma izby
W domostwie przy „Schodkach Kamiennych”.

Dziś starość gnie plecy Johana,
Osrebrza mu głowę siwizna,
Dni starca rozjaśnia wnuk z wnuczką,
Po synu jedynym puścizna.

Choć lutra ma wnuka pan Johan,
Dla wnuczki on chadza do Fary, —
„Bóg jeden — powiada — jest w niebie,
Bóg ludzi z serc sądzi — nie z wiary!”

Co tydzień z wnukami na cmentarz
Wędruje w odzieży od święta:
W cylindrze, w nankinach i w fraku,
Co Księstwo Warszawskie pamięta!...


V.

Od fajki i „Dziejów cesarstwa”,
Jak dawniej od tarcic i belek,
Pan Johan podąża co czwartek
Na piwa „saskiego” kufelek.

W traktjerni wesoło i gwarno
Od ciętych polemik i krytyk,
Wśród majstrów i kupców rej wiedzie
Pan Johan, wytrawny polityk.

Gawędzą: jak bratnią miłością,
Jak ładem buduje się państwo,
A coraz to okrzyk zahuczy:
„W nas przyszłość! Niech żyje mieszczaństwo!”

Pan Johan i słowem i gestem
Gadaczy to chwali, to gani:
„Ja ale wam powiem jak było...
Panienko! dla całej kompanji!”


VI.

Noc schodzi na starą dzielnicę,
Mrze słońce półzłote, półkrwawe,
Pan Johan drajkenig ćmi z fajki
I patrzy na wnucząt zabawę.

Na wnucząt zabawę on patrzy,
A wieczór wspomnienia mu niesie:
O wielkim cesarzu Francuzów,
O Ney’u — Massenie — Lannes’ie...


A kiedy pan Johan tak duma,
Za rękaw go ciągnie smarkata:
„Niech dziadzio nam piosnkę zaśpiewa,
Nim lampę zapali Agata”.

Na starca kolana zuch Tadzio
I Zośka wdrapuje się mała —
Pan Johan im śpiewa piosenkę...
O Wandzie, co Niemca nie chciała...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.