Pamiętniki nieznajomego/Tom pierwszy/21 Lipca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom pierwszy

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
21. Lipca.

Wiele prawił o tem Montesquieu, jak klimat przeważnie wpływa na człowieka; powtarzano za nim uznaną prawdę. Wszakże w tym wpływie wiele jest przesadzonego. Sensualiści zwykli więcej przypisywać wszelkim wpływom ciała na ciało, niż duszy na duszę. Wpływ klimatu, jak uważał jeden z późniejszych pisarzy, najwięcej się objawia pośrednio. On rozprasza ludzi pod gołem niebem, lub na długie czasy zamyka ich w ciasnem mieszkaniu; ztąd odmienne wcale stosunki, ztąd osamotnienie lub towarzyskość i zbliżenie ludzi, a za niemi wcale odmienne obyczaje i myśli. Przyszło mi to na myśl, zastanawiając się jak na ludzi wpływa, jak ich odmienia mieszkanie na wsi lub w mieście. Jeden człowiek w tem dwojakiem życiu musi się zmienić. W mieście, ciągłe ocieranie się o ludzi, brak widoków przyrodzenia, zapatrywanie się na dzieła przemysłu ludzkiego dają zbytnią wiarę człowiekowi w człowieka, oddalają go od Boga, przyzwyczajają w drobnych przyczynach widzieć powody wszystkiego; odbierają mu wszelką idealność, poetyczność. Na wsi, mój prosty Ihnat obcując z lasem, wodą, naturą, widzi Boga ciągle; majestatyczne burze, niepohamowane zalewy siłę mu jego objawiają, dusza jego olbrzymieje; dla tego mówi językiem poetycznym, widzi wszystko ze strony poetycznej. Mniej obcując z ludźmi nie rozprasza się ciągle, potęguje w sobie będąc z sobą i uczy myśleć.
W mieście nie mają myśleć czasu, a nie jeden za pracą, za hałaśliwą zabawą, za spoczynkiem ospałym gwałtownie potrzebnym, nie zastanowił się nigdy nad sobą, nie podumał nad tem co go najżywiej obchodzić powinno. Ciągłe widoki ruchu, gwaru, nie dają spocząć myśli i zwrócić się w siebie.
W mieście przez obcowanie z ludźmi, rozwija się człek na zewnątrz, uczy lepiej stosunku do ludzkości; na wsi jest w stosunku z sobą i duszą swoją. Ztąd wielkie odróżniające cechy mieszkańców miast i wsi. Wszelka tak zwana dzicz więcej ma w sobie poezji od cywilizowanej na pół miejszczyzny. Chciałbym żyć na wsi. Miasto musi powoli ścierać z człowieka wszystkie rysy szlachetniejsze; nawyka do tajenia się, do niewstydu, do obojętności na wszystko. Nawet widok śmierci, tej katastrofy uroczystej, przejścia w świat drugi, z którą tysiące węzłów się zrywa tak nagle i niepowrotnie, przestaje działać na tych, co ją widzą ustrojoną, dzień w dzień idącą z muzyką i chorągwiami do grobu; a za nią jak za okrętem zamykające się fale żywego oceanu.
Gdyby tu Marja była! Ona przeczuwa wieś i tęskni do niej; razem z nią przypatrywalibyśmy się cudnym widokom przyrodzenia, razem czytalibyśmy, grali i dumali. O! co za życie. Ty Boże, coś tyle stworzył cudów, nie możeszże dać człowiekowi na chwilę takiego szczęścia o jakiem marzym, do którego tęsknim? Dla czego wszystko nas przestrasza i odejmuje ufność w Tobie? Dla czego najlepsi z ludzi nie wierzą w szczęście i pielgrzymują z spuszczoną głową i smutnem obliczem?
Codziennie mówię o tem z matką, ale ją nieszczęścia dawne bojaźliwą uczyniły. Strata męża, dzieci (bo nas było kilkoro) odebrały odwagę na zawsze. Modli się i spodziewa, ale nie w tem życiu. Przecież, kto żąda tak nie wiele jak ja? Cały wieczór byliśmy sami z matką.
— Młodemu twemu sercu, — mówiła, — cały teraz świat zamknięty w jednem przywiązaniu, ale to piękne i szlachetne uczucie nie jest przecie celem człowieka, ani jego najwyższem dobrem. Słusznie ci mówił Wrzosek, potrzeba być użytecznym ludziom naprzód, doskonalić się samemu, szczęście serca idzie dopiero za tem.
— A pogodzić się z tem czyż nie może? Człowiek uspokojony na sercu tem chętniej dopełni obojga warunków.
— Nie, dziecię moje, człowiek szczęśliwy ucieka w głąb siebie, aby używał tego co posiada, łatwo on zapomina o obowiązkach. Trzeba być całkiem swobodnym, aby się poświęcić ludzkości, lub udoskonaleniu siebie. Jam kobieta, ale czuję to przecie. Dla tego u nas najpiękniejsze powołanie duchownego, co się święci dla ludzi, wydziedziczone jest ze związków, coby je krępować i do ziemi przykować musiały. Szczęście odbiera człowiekowi siłę i usypia go. Miałżebyś mój Juljuszu, z twemi talentami i piękną duszą, zagrześć się na wsi i żyć tylko sobie?
— Nie, matko droga, ale zdaje mi się, że ani własnemu udoskonaleniu, ani użytecznemu wpływowi i usłudze społeczeństwu, nie przeciwi się ciche szczęście domowe, którego pragnę. Gdy będę spokojny, wówczas dopiero potoczę wzrokiem do koła siebie swobodnie i rozpatrzę się w tem, co mam czynić.
Matka zamilkła.
— Rzecz nieuchronna, — dodała, — ty musisz uczynić co ci się zdaje do szczęścia prowadzić, ale nie daj Boże, bym była prorokiem, będziesz żałować później. Odezwie się co teraz w duszy zamarło i westchniesz za utraconą swobodą.
Zegar w sieniach wybił dziesiątą, stary Fabjan przyszedł z lampką do pokoju matki, dając znać, że czas nam się rozejść; rozeszliśmy się, nie umiejąc zgodzić na jedno. Do późna czytałem Wilhelma, Goethego. Życie! wielka zagadka! Goethe... pisarz wielki!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.