Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Moja córka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MOJA CÓRKA.

W mojem życiu włóczącem się z miejsca na miejsce, musiałem niekiedy spotykać tych samych ludzi, już pierwej poznanych. Moje miłosne przygody zaś mogły sprawić, iż będąc już w latach, tu i ówdzie spotykałem na mej drodze „kość z mojej kości i krew z krwi mojej“. W Holandii odnalazłem moją córkę, owoc stosunku mego z Teresą Imer. Lecz jakże byłem zachwycony spotykając w teatrze Florencji, drogą moją Teresę, wrzekomego Bellina. Spotkaliśmy się więc po siedmnastu latach. Była śpiewaczką i żoną młodego, przystojnego człowieka. Lecz jakież było moje zdziwienie, gdy mi przedstawiła swego brata, podobnego do mnie jak dwie krople wody! Był to mój syn. Wkrótce potem pojechałem do Neapolu. Obiecałem bowiem w Paryżu będąc, księciu Metalone, że odwiedzę go w Neapolu. Przy tej sposobności zobaczyłem się także z moimi dawnymi znajomymi w tem mieście, tak dla mnie drogiem. Przedewszystkiem pragnąłem zobaczyć Lukrecję, którą tak bardzo kochałem w Rzymie. Dowiedziałem się, że jej mąż Castelli dawno już umarł, wdowa jego zaś mieszka dwadzieścia mil za Neapolem. Postanowiłem jednak nie wyjechać z Neapolu bez uściskania jej. Udaję się do księcia Metalone, który ściska mnie, przedstawia swej żonie i całemu towarzystwu zgromadzonemu u niego. Prosił, abym u niego zamieszkał, posłał też zaraz po moje pakunki do hotelu. — Jeden z gości usłyszawszy moje nazwisko zawołał wesoło: — Nazywa się pan tak samo jak ja, musisz zatem być mego ojca naturalnym synem. — Nie pańskiego ojca, lecz pańskiej matki — odpowiadam, a wszyscy w śmiech, interlokutor zaś wcale nie obrażony serdecznie mnie ściska. Tłumaczą mi to zajście. Ten pan bowiem, nawiasem mówiąc książę Casalnovo. usłyszał zamiast mego nazwiska: Casanova, „Casalnovo“ i stąd nieporozumienie. — Czy wiesz? — wtrącił Metalone — że mam syna? — Powiedziano mi o tem. Nie chciałem jednak wierzyć. Ze skruchą jednak przyznaję się do grzechu niewiary, gdyż widzę anioła, który tego cudu dokonał. Księżna zarumieniła się, towarzystwo zaś przyklasnęło mi głośno. Ogólnie było znanem przecież, że książę był zużyty. Metalone kazał przyprowadzić syna. Podziwiam go i mówię, że bardzo do ojca podobny. Jakiś mnich, siedzący po prawej stronie księżny, zauważył ze śmiechem, że tego wcale nie widzi, za co księżna wymierzyła mu policzek, przyjęty bardzo wdzięcznie. Księżna była bardzo piękna, lecz wydała mi się niezmiernie dumną. Umiała w stosownej chwili być głuchą i niemą i panowała nad swem spojrzeniem. Dwa dni próbowałem zawiązać z nią rozmowę, daremnie. Zostawiłem ją więc jej wyniosłej pysze. Książę pokazując mi przeznaczony dla mnie pokój, rzekł: — Pójdziesz ze mną do teatru San Carlo i będziesz tam chodził do mojej loży jak często zechcesz. Przedstawię cię najpiękniejszym paniom z Neapolu a także i mojej metresie. — Jakto? Książę ma metresę. — Tylko dla zwyczaju mój przyjacielu. Kocham bowiem moją żonę. — Czy piękna księżna nie chmurzy się na to? — Księżna nie może być o mnie zazdrosna. Jestem przecież impotentem wobec innych kobiet. — To jednak zabawne. Mieć metresę i nie kochać jej! — Przeciwnie kocham ją. A raczej kocham jej umysł niezwykły, nie zaś ciało. — Czy jest brzydka? — Prześliczna i ma dopiero siedemnaście lat. W San Carlo książę przedstawił mi wielu damom, żadna jednak nie zrobiła na mnie wrażenia. Potem zaprowadził mnie do swojej loży, gdzie zgromadzili się jego przyjaciele. Przeważnie „beaux-esprits“ Neapolu. Następnie poszliśmy do loży jego metresy, która była w towarzystwie starszej damy, bardzo szanownego wyglądu. — Droga Leonildo — rzekł książę wchodząc. — Przedstawiam ci kawalera Jakóba Casanovę, Wenecjanina i mego przyjaciela. Leonilda zachwycała od pierwszego spojrzenia. Uśmiechając się patrzyłem na księcia, który zwierzył mi się, że kocha ją jak ojciec i trzyma tylko dla zwyczaju. Zrozumiał mnie i odpowiadając na mój uśmiech rzekł: — Możesz mi wierzyć. Leonilda uśmiechnęła się domyślnie i powiedziała: — Można wierzyć we wszystko, co jest możliwe. — Można wierzyć lub nie wierzyć, według tego czy jakaś rzecz przedstawia się mniej lub więcej prawdopodobnie. Skierowałem potem rozmowę na miłosne tory. — Jeżeli miłość nie może posiadać upragnionego przedmiotu — rzekła Leonilda — jest jedynie męczarnią. Nie powinno się kochać, kiedy wzbronioną jest namiętność. — Zgadzam się, tembardziej, że miłość powinna poprzedzać rozkosz. — Lecz czy zostaje ona długo po rozkoszy? — Często rozkosz zabija miłość. — Jakież to samolubne dziecko, co swego ojca zabija. Lecz gdy miłość przeżyje rozkosz u jednego z kochanków, to jest gorzej niż morderstwo, gdy ten, który kocha jeszcze jest nieszczęśliwy. — Z tego wypadałoby, że zmysły należy trzymać na surowej dyjecie. — Och! nie. Niech pan sformułuje inną konkluzję. — A więc na przemiany: kochać i używać, używać i kochać. — Zgoda. Leonilda zaśmiała się, a książę pocałował ją w rączkę. Ja zaś rozgorzałem. Leonilda była młodziutka i prześliczna. Powiedziałem jej epigram La Fontaine‘a, opiewający w te słowa:

„La jouissance et les desirs
Sont ce que l‘homme a de plus rare,
Mais, ce ne sont pas vrais plaisirs,
Des le moment, qu‘on les separe“.

Byłem tak zajęty Leonildą, że przedstawienie, trwające pięć godzin wydało mi się chwilką. Gdy damy odeszły, poszliśmy z księciem grać w karty. Grało się na słowo, lecz przegrane trzeba było zapłacić do dwudziestu czterech godzin. Przegrałem tysiąc dukatów. Kiedy książę składał mi z tego powodu kondolencję, począłem mu prawić pochwały na jego wspaniałą Leonildę. Nazajutrz byłem w operze buffa w loży Leonildy. Jej zachwycająca twarzyczka przypominała mi którąś z dawniej mi znanych kobiet, lecz nie mogłem schwycić, którą? Leonilda była skończoną pięknością, której dodawały blasku przepyszne, tak wymowne oczy, że zdawały się słuchać, pytać i mówić zarazem. Kiedy wspomniałem znowu epigram La Fontaine‘a, Leonilda rzekła: — Z pewnością to jest kaprys poetycki, stworzony dla rozśmieszania. — Nie powiedziałem całego epigramatu, aby cię nie urazić. Jest za swawolny — rzekłem, posługując się przyjętem w Neapolu „ty“. — Jesteś bardzo dobry — odwzajemniła mi się tem samem. — Lecz ja się wcale tak nie przejmuję. Mam naprzykład salonik o tapetach chińskich, przedstawiających postaci w przeróżnych pozach miłosnych. Odwiedzamy czasem ten salonik z księciem i wcale nie odbieram wrażenia. — Może z braku temperamentu. Mnie takie obrazki rozpłomieniają. — My z księciem żyjemy tylko w przyjaźni. — Niech wierzy temu, kto może. — Lecz on wyznaje, że czuje się mężczyzną tylko przy swojej żonie. — Lecz pani stworzona jest, aby rozpłomieniać. Gdybym był na miejscu księcia! — Drogi Jakóbie, cieszę się dowiadując się, że mnie kochasz. Lecz gdy wyjedziesz z Neapolu wkrótce zapomnisz o mnie. Odwiedź mnie jutro z księciem. W tej chwili wszedł do loży książę i zapytał, jak mi się opera podobała? — Nie wiemy nic o niej — rzekła Leonilda. — Rozmawialiśmy cały czas o miłości. Proszę księcia przyprowadzić mi jutro pana Casanovę. — Bardzo chętnie, przyprowadzę go na śniadanie. Ucałowaliśmy rączkę Leonildy i poszliśmy znowu grać i znowu przegrałem, a chociaż jestem na to bardzo tkliwy, umiem pokryć doznaną przykrość przybraną umiejętnie wesołością. Nazajutrz udałem się wcześnie do księcia, przypominając mu o śniadaniu u Leonildy. Udaliśmy się do fontan Mediny, gdzie Leonilda mieszkała w pięknym pałacyku. Zastaliśmy ją jeszcze w łóżku, w powabnym negliżyku z różowemi wstążkami, czytała Crebillona. Książę usiadł w nogach, ja zaś u wezgłowia jej łóżka. Książę prosił, aby się ubrała i aby podano śniadanie w chińskim gabinecie. Owe chińskie malowidła na tapetach były podziwienia godne raczej dla kolorytu i pewności rysunku, aniżeli dla scen przedstawionych. — Na mnie to nie robi żadnego wrażenia — rzekł książę. Ja zaś złożyłem płonące wargi na rączce Leonildy, a potem patrzyłem w jej oczy. Było to cudne śniadanie, po którem Leonilda uściskała nas po kolei. Lecz wyszedłem od niej taki rozpłomieniony, iż powiedziałem księciu, aby mi odstąpił swą metresę lub więcej mnie do niej nie prowadził. Oznajmiłem zarazem, że jestem gotów z nią się ożenić i zapewnić jej pensję wdowią pięciu tysięcy dukatów rocznie. — Pomów z nią sam — rzekł książę. — Jeżeli zechce, niemam nic przeciw temu. W San Carlo przebyłem cztery godziny w loży mej ukochanej, która była jeszcze piękniejsza, jeszcze weselsza, jeszcze bardziej olśniewająca. — Droga Leonildo rzekłem — miłość, jaką wzbudziłaś we mnie nie znosi ani zwłoki, ani rywala. Powiedziałem księciu iż gotów.jestem zaślubić cię, wyznaczając ci pensję wdowią pięć tysięcy dukatów. Powiedział mi, abym się zwrócił z tem do ciebie. — Czy wyjedziemy razem? — Natychmiast najdroższa i tylko śmierć zdoła nas rozdzielić. — Pomówimy o tem jutro. Szczęśliwą będę, jeżeli zdołam cię uszczęśliwić. W tej chwili wszedł książę. — Mój przyjacielu — rzekła Leonilda — tu była mowa o małżeństwie pomiędzy mną a panem Casanovą. Chce mnie zabrać ze sobą. — Mój drogi — powiedział na to książę — ponieważ chodzi o małżeństwo, nic nie nagli. Zaręcz się tymczasem z twą Leonildą. Ucałowałem moją przyszłą, która cała rozpromieniona oddała mi pocałunek. Nazajutrz książę był zajęty interesami, poszedłem więc sam do Leonildy. Bawiłem u niej parę godzin, lecz szanując jej wolę miłość mą tylko w słowach okazywałem. Kiedy spotkałem znomu księcia zapytał mnie: — Jakże mój przyjacielu? Czy zawsze jeszcze masz ochotę zaślubić Leonildę? — Więcej niż kiedykolwiek. — Dobrze więc będziemy o tem jutro mówili dalej. Ta zachwycająca istota może doprawdy uszczęśliwić. Następnego dnia po dwugodzinnem rozważaniu postanowiliśmy zawrzeć małżeństwo. — Leonilda ma matkę, która przebywa w swojej wsi — rzekł książę — lecz Leonilda nie zależy od niej. Odstąpiła mi ją siedm lat temu. Nadałem jej rentę pięćset dukatów, którą ci wniesie razem z klejnotami i bogatą wyprawą. Wychowałem ją, rozwinąłem jej umysł, strzegąc od przesądów, z wyjątkiem jednego, że kobieta powinna się zachować dla tego, który jej od Boga przeznaczony jest na męża. Będziesz pierwszym mężczyzną, który ją weźmie w objęcia. Prosiłem księcia, aby kazał sporządzić kontrakt ślubny, do wiana Leonildy dodałem pięć tysięcy dukatów. — Przeniosę je na dom warty dwa razy tyle — rzekł książę. Potem zwrócił się do Leonildy, płaczącej ze szczęścia mówiąc: — Zawezwę twoją matkę, aby podpisała kontrakt i poznała twego przyszłego. Twoja matka mieszka o jeden dzień drogi z Neapolu z markizem Galiani. Poślę jutro po nią powóz. Po jej przyjeździe notarjusz dopełni formalności a potem udamy się do kościoła Portici na zaślubiny. Leonilda zemdlała w ramionach księcia, który ocucił ją nazywając swą córką. Gdy odzyskała zmysły mieliśmy wszyscy troje łzy w oczach. Uważając się już małżonkiem, postanowiłem zmienić życie, przestałem przeto grać, wygrana moja pięć tysięcy dukatów i posąg Leonildy mógł nam zapewnić byt na przyszłość. Następnego dnia byliśmy na kolacji u księcia. Leonilda pytała wciąż:. — Co też powie moja matka, gdy zobaczy Jakóba? — W jakim wieku jest twoja matka? — Jej matka — odpowiedział książę — jest zachwycającą osobą, trzydziestokilkoletnią. Jako przyjaciółka markizy, przebywa w domu Galianich. Miałem mnóstwo spraw do załatwienia, przeto powiedziałem księciu, że dopiero wieczorem pojawię się u Leonildy. Zjawiłem się tam o ósmej i zastałem trzy osoby przed kominkiem. — Oto nasz pan młody — zawołał książę. Dama siedząca obok Leonildy odwraca się i pada prawie zemdlona na krzesło. Patrzę na nią. — Lukrecja! — zawołałem. Lecz ona już się opanowała. — Odetchnijmy mój przyjacielu i porozmawiajmy. Chcesz zaślubić moją córkę? Siadam, a włosy jeżą mi się na głowie, domyślam się wszystkiego. Nie mogąc znieść niepewności, proszę Lukrecję, aby rozmowa nasza odbyła się w przyległym pokoju. Gdy drzwi się za nami zamknęły, Lukrecja ujęła moje ręce i rzekła: — Leonilda jest twoją córką! Jakże ciężko zadać mi tobie ból! Pokażę ci jej metrykę. Mój mąż nie odwiedził mnie ani razu w Rzymie, a moja córka urodziła się przedwcześnie. Było to w styczniu tysiąc siedemset czterdziestym czwartym, za pół roku Leonilda kończy lat siedemnaście. Mój mąż wiedział, że jest twoją córką, ale ją bardzo kochał. Małżeństwo to przeraża mnie! Czy miałbyś odwagę; zaślubić ją? A może nie odmówiła ci dowodów swej miłości? — Nie, droga Lukrecjo, córka twoja czysta jest jak łza. — Oddycham. — Lecz serce mi rozdzierasz. — Płaczesz, drogi przyjacielu! Jakże boleję! — Muszę powiadomić księcia o wszystkiem. Opuszczam Lukrecję, natomiast książę udaje się do niej. Leonilda zaś siada mi na kolana i prosi przerażona, aby powiedzieć jej tajemnicę, co ją już tak nieszczęśliwą czyni. Otoczyła mnie ramieniem i tak płakaliśmy w milczeniu. Gdy książę powrócił rzekł do Leonildy: — Moje drogie dziecko. Nie można ukrywać dłużej przed tobą prawdy. Casanova jest twoim ojcem, jego krew płynie w twych żyłach. Leonilda rzuciła się do kolan matki płacząc i wołając: O! matko moja! Jedynie dziecięcą tkliwością darzyłam mego ojca. Matka pochwyciła ją w objęcia łkając, my zaś z księciem staliśmy bez ruchu ni słowa, jako posągi boleści. Podano kolację, której nikt nie jadł, po tej scenie melodramatycznej. Około północy rozstaliśmy się z sercem przepełnionem goryczą i żalem. Położyłem się do łóżka lecz nie zmrużyłem oka. Nieoczekiwane przejście z miłości cielesnej w ojcowską, podrażniło mnie moralnie i fizycznie nad miarę. To też straszną stoczyłem walkę ze sobą. Nad ranem powziąwszy postanowienie wyjazdu, usnąłem trochę, obudziłem się ze znużeniem tak wielkiem jak po długiej nocy rozkoszy. Udałem się do księcia, który zaprotestował przeciw nagłemu memu wyjazdowi, któryby dał powód do plotek. — Wypijmy filiżankę buljonu — rzekł książę — i uważajmy twoje niedoszłe wesele, jako jedną z przygód, których miałeś tak wiele. Lecz wierzaj mi, matka nie jest mniej powabną od córki, a wspomnienie często więcej warte od nadziei. Pociesz się Lukrecją. Ta mowa przywróciła mi rozsądek. Czułem, że trzeba pożegnać chimerę, która zachwycała mnie przez dni parę, lecz byłem zakochany i nie mogłem zaspokoić mej namiętności. Miłość nie jest towarem, który się da w potrzebie zastąpić podobnym. Tylko przedmiot, wzbudzający miłość może ją zgasić lub żywszym rozpalić płomieniem. Odwiedziliśmy moją córkę, książę wesoły, ja zaś blady, przygnębiony, nieswój jak uczeń, który ma rózgi otrzymać. Lecz matka i córka były wesołe, Leonilda rzuciła mi się na szyję, nazywając ojczulkiem. Lukrecja podała mi rękę z tkliwym uśmiechem. Patrzę na nią i przyznaję w duszy, że nie ubyło jej wdzięków wcale. Ta sama żywość spojrzenia, świeżość lic i ust, te same piękne kształty. Przypominaliśmy sobie ze wzruszeniem noc w Tivoli. Od wzruszenia do kochania droga niedaleka, lecz nie byliśmy w odpowiedniem po temu miejscu i udawaliśmy, że o tem nie myślimy. Po chwili milczenia, koniecznego dla uspokojenia rozkołysanych zmysłów, powiedziałem jej, że gdyby chciała pojechać ze mną do Rzymu,
aby odwiedzić swą siostrę Anielę, to obowiązuję się odwieźć ją z początkiem postu do Neapolu. Obiecała mi odpowiedzieć na to nazajutrz. Przy obiedzie siedziałem między matką a córką, a ponieważ nie wolno mi było myśleć o córce, całkiem naturalnie rozgorzałem znowu dla Lukrecji i poddałem jej myśl, aby zastąpiła swą córkę. — Ożenię się z tobą i odjedziemy we troje. Bo jeżeli Leonilda jest moją córką, to nie zostawię jej w Neapolu. Lecz nikt na to nic nie odpowiedział. Po obiedzie, czując się sennym rzuciłem się na łóżko i dopiero około ósmej się zbudziłem. W pokoju była tylko Lukrecja. Gdy się poruszyłem i widząc że przebudziłem się już zbliżyła się do mnie i rzekła: — Drogi mój! Spałeś pięć godzin. Nie chciałam zostawić cię samego, dlatego nie pojechałam z księciem i z naszą córkę do teatru. Wspomnienie dawnych wzruszeń powraca znowu, gdy się znajdujemy przy kobiecie, która je wzbudzała, pragnienia zaś stają się niepokonane, jeżeli nie odbierają złudzenia zachowane wdzięki. — Otóż jestem znowu — zawołałem — w Testaccio, Fraccati i Tivoli. I padliśmy sobie w objęcia oddając się sobie z zapałem tkliwych kochanków. — Należmy do siebie na całe życie — mówiłem. — Kochamy się, jesteśmy w tym samym wieku, majątek nasz wystarczy nam, żyjmy razem i umierajmy razem. — Takie jest mego serca życzenie. Lecz zamieszkajmy w Neapolu i zostawmy Leonildę księciu. — Nie mogę osiąść na stałe w Neapolu. Twoja córka była gotowa wyjechać ze mną. — Twoja córka? Powiedz raczej nasza. Widzę, że niechętnie przyznajesz się do ojcowstwa, kochasz ją. — Niestety, tak. Jestem przekonany, że moja namiętność będzie milczała, jak długo ty jesteś przy mnie. Lecz gdybyś się oddaliła, nie ręczę za siebie. Musiałbym uciekać, lecz ucieczka nie jest szczęściem. Nie mówmy już o tem, przypomnijmy sobie znowu Tivoli. — Nie teraz! Słyszę turkot powozu. W tej chwili otwierają się drzwi, wchodzi Leonilda, biegnie ku nam i obsypuje nas pocałunkami. Niedługo potem przyszedł i książę i zjedliśmy we czworo bardzo wesoło kolację. Powiedziałem księciu, że jestem najszczęśliwszym z ludzi. Ody książę się oddalił położyliśmy się spać. Lecz muszę okryć milczeniem tę najrozkoszniejszą noc mojego życia, złożoną z szaleństwa, uciechy, swawoli i wstrzemięźliwości. Byliśmy już ubrani, gdy książę przyszedł. Ponieważ postanowiłem odjechać nazajutrz, aby ostatni tydzień karnawału przepędzić w Rzymie, prosiłem księcia, aby pozwolił mi ofiarować Leonildzie owe pięć tysięcy dukatów, które miała otrzymać jako podarek ślubny. — Jest twoją córką, może je przyjąć. Książę pożegnał nas, aby zająć się zaproszeniami na pożegnalne zebranie na moją cześć, my zaś zjedliśmy obiad w nastroju najweselszym. Pożegnanie z matką i córką było tkliwe, nawet bolesne. Potem w bardzo starannem ubraniu udałem się na owo zebranie, gdzie powitało mnie towarzystwo najwykwintniejsze. Obdarzyłem szczodrze dworzan księcia, poczem odprowadził mnie ów pan o najlepszem sercu, a tak po macoszemu przez naturę pokrzywdzony, do powozu. Odjechałem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.