Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Kobiecy teolog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KOBIECY TEOLOG.

Po raz trzeci znalazłem się w Genewie i to w tym samym hotelu „pod wagą“ i nawet w tym samym pokoju, w którym niegdyś żegnałem Henrykę, powracającą do Francji. Przejęty wspomnieniem rzuciłem się na krzesło. Gdzie teraz przebywa? czy pamięta o mnie? Nigdy się o nią nie dowiadywałem i nigdy też od niej nie miałem wiadomości. Lecz przyznawałem w głębi duszy, że teraz byłbym mniej godny miłości szlachetnej i tkliwej Henryki. Umiałem jeszcze kochać, lecz nie znachodziłem w sobie już tego uczucia, tych wrażeń, które usprawiedliwiają szały zmysłowe. Była we mnie próżnia. O! gdybym wiedział, gdzie jest Henryka, niepomny jej zakazu, podążyłbym ku niej zaraz, natychmiast. Zdawało mi się bowiem, że przy niej odnalazłbym dawnego Casanovę. Nazajutrz odwiedziłem znanego mi syndyka, nie tyle dla niego, ile dla trzech uroczych siostrzyczek, niegdyś jego kochanek, które i ja, ku wielkiemu jego zadowoleniu, wielbiłem. Udaliśmy się zaraz do tych pięknych. A idąc, spotykam proboszcza, który miał siostrzenicę bardzo uczoną w teologji. Ucieszony z tego spotkania zaprasza mnie proboszcz na obiad. Tymczasem przybyliśmy z syndykiem do owych panienek. Była to, przyznaję, bardzo miła chwila. Powitały mnie z radością i swobodą, z wdzięcznością, że pamiętam o nich i z ochotą do uciechy. Kochały się bez zawiści i zazdrości. Zastaliśmy tam jeszcze jakąś panienkę, której obecność powstrzymywała wybuchy naszego powitania. Nazywała się Helena, a była piękna jak bogini miłości, co jej też zaraz powiedziałem, dodając, że umysł jej jest tak niepospolity z pewnością jak i jej piękność. — Przedewszystkiem mam cześć dla religji i cnoty. Zrozumiałem, że jej gwałtownie zdobywać nie można, lecz powoli i ostrożnie. Zakochałem się bowiem w niej odrazu. Kiedy syndyk wymienił moje nazwisko Helena rzekła: — Ach! to pan byłeś przed dwoma laty u proboszcza i poznałeś tam moją uczoną kuzynkę? — Tak jest i właśnie jutro będę miał zaszczyt być na obiedzie u pana pastora. Zapytałem potem siostrzyczek nadobnych, czy panna Helena jest naszą siostrą. Najstarsza odpowiedziała mi, że jest naszą siostrą, lecz niema brata, na co obcej z syndykiem ofiarowaliśmy jej na wyścigi nasze braterstwo. Potem dobyłem szkatułki mej z klejnotami, a panie oglądały pierścionki i zachwycały się. Prosiłem, aby każda z nich wybrała sobie jaki się jej najlepiej podoba. Helena poszła za przykładem towarzyszek, darząc mnie skromnym pocałunkiem. Wkrótce potem Helena wyszła, a nadobne siostry zwierzyły mi, że jest ona niezmiernie wstydliwa. Spożyliśmy wesołą wieczerzę, a potem złożyliśmy hołd bożkowi Erosowi, którego biedny syndyk nie mógł uczcić uczynkiem. Musiał nieborak zadawalać się bowiem miłością platoniczną. Nazajutrz byłem na obiedzie u pastora, gdzie zastałem liczne towarzystwo. Między innemi i pana Harcourt i pana Himenez, który powiedział mi, iż Voltaire wiedząc, że znajduję się w Genewie, chciałby się ze mną widzieć. Na co skłoniłem mu się głęboko. Panna Jadwiga, siostrzenica pastora, siedziała obok Heleny, którą zachwyciły się moje oczy. Jadwiga, aczkolwiek młoda i ładna nie miała w swych wdziękach owej podniety, co to podwaja pożądanie. Obiad był znakomity i zaprawiony ożywioną rozmową. Po obiedzie prosiłem Helenę, aby raczyła pośredniczyć w pewnej sprawie pomiędzy mną a panną Jadwigą. Oto zanoszę prośbę do jej kuzynki, aby zechciała także wybrać pierścionek z mej szkatułki, co gdy się stało, ucałowałem rączkę uczonej panny. Wieczorem spotkałem znowu Helenę u trzech sióstr, chciały zatrzymać ją na kolacji, lecz powiedziała, że to jest niemożliwe. — Gdybyście poprosiły o to moją matkę — dodała — możebym mogła przepędzić z wami dwa dni w waszej willi nad jeziorem. Na drugi dzień przyjaciółki nasze podążyły do matki Heleny, misja ich powiodła się doskonale, gdyż nazajutrz odjechaliśmy do willi ze śliczną panienką. Zjedliśmy tam kolację, lecz nie mogliśmy tam nocować. Syndyk miał zaprowadzić mnie na kwadrę wygodną do niezbyt oddalonego domu. Nie spieszyliśmy się przeto, a ponieważ najstarsza z sióstr miała wielką ochotę zrobić przyjemność swemu przyjacielowi, powiedziała mu, że się położy i zabrała Helenę ze sobą, tamte zaś dwie siostry poszły dć swego pokoju. Niedługo potem podążyłem tam za niemi, syndyk zaś udał się do pokoju najstarszej. Zaledwie po godzinie moich erotycznych uciech przerywa mi je syndyk wpadając: — Helena jest głuptaskiem — mówi — z którym nic począć nie można. Schowała się pod kołdrę i nie chciała patrzeć na moje igraszki z jej przyjaciółką. A kiedy się do niej zwróciłem, to odepchnęła mnie. Istna dzika, trzeba żebyś ją oswoił. — Jakże mam począć? — Przyjdź jutro zjeść z nami wieczerzę. Może uda nam się ją spoić? — Ach! nie, to byłoby brzydkie. Zostaw mnie tę sprawę. Następnego dnia pojawiłem się tam na obiedzie, bardzo mile powitany. Po deserze poszliśmy się przejść, a siostry działając zgodnie z mem życzeniem, zostawiły mnie sam na sam z piękną kapryśnicą, która opierała się wciąż i prośbom moim i pieszczotom. — Z pewnością, wszystko to samo mówił pan moim trzem przyjaciółkom, bardzo je żałuję, żadna bowiem nie może wierzyć, iż pan jedynie ją kocha. — Czy sądzisz, o! najpiękniejsza, że takie przekonanie uczyniłoby ją szczęśliwszą? — Tak sądzę, chociaż niemam doświadczenia w tych sprawach. Powiedz mi pan przeto, czy mam słuszność? — Myślę, że nie jesteś w błędzie. — Zachwyca mnie pan. Lecz jeżeli nie jestem w błędzie, przyznaj pan, że nie dałbyś mi dowodu miłości, gdybyś mnie przyłączył do tamtych? A teraz prośba do pana. Niech pan zaprosi mego wuja pastora z Jadwigą na obiad. To zrobi im wielką przyjemność. — Z największą chęcią, boska Heleno. Mój bankier Tronchin ma willę nad jeziorem, poproszę go, aby mi jej pożyczył na jeden dzień. — Doskonale! Tylko nie mów pan nic o tem syndykowi i jego przyjaciółkom. Sama uwiadomię ich później. — Jutro wszystko będzie zarządzone. Niech pani wraca pojutrze do miasta, a w dwa lub trzy dni potem odbędzie się nasz sławny obiad. Nazajutrz udałem się z syndykiem do Genewy, a pan Tronchin był bardzo rad, że może mi się przysłużyć. Pastor przyjął moje zaproszenie, mówiąc, że powinienem się radować, iż poznam matkę Heleny. Widocznem było, że dzielny ten człowiek kochał bardzo ową kobietę, a jeżeli ona mu także sprzyjała, to jej wzajemność mogła przyjść w pomoc jeno mym zamiarom. W dzień mego przyjęcia zamówiłem w willi Tronchina wspaniały obiad, postarałem się również o najlepsze wina, najwybredniejsze likiery i o wszystko potrzebne do przyrządzenia ponczu. Tronchin miał należeć do naszego grona. Uczta mogła w istocie zadowolić najbardziej rozpieszczonego wybrednisia, ozdoba jej była bezsprzecznie Jadwiga. Nie spotkałem nigdy teologa, który by jej sprostał w elokwencji i nauce. Najbardziej abstrakcyjne zagadnienia tej wiedzy, rozważała z lekkością a zarazem ze ścisłością, z porywającym wdziękiem, a zarazem z powagą i godnością. Oczarowała mnie. Pan Tronchin był również zachwycony i zaprosił nas, abyśmy ponowili taką biesiadę pojutrze. W miarę jak zbliżaliśmy się do deseru, ożywienie humorów wzrastało, chociaż panienki piły mało, lecz były trochę rozmarzone rozmaitością trunków. Pastora tkliwość dla matki Heleny wystąpiła na jaw w całej pełni po wielu kieliszkach szampana, cypryjskiego wina i likierów. Skorzystałem z ogólnego nastroju i poprosiłem o pozwolenie towarzyszenia młodym damom w przechadzce nad brzegiem jeziora. Udzielono mi pozwolenia z głębi przepełnionych rozczuleniem serc. Skorzystałem z niego skwapliwie i niebawem byliśmy na swobodzie, dalecy od wszelkich oczu.
Znaleźliśmy się wkrótce nad basenem, do którego prowadziły marmurowe stopnie. Przyszła mi naraz myśl do głowy, aby panie rozgrzane nieco szampanem, ochłodziły sobie nóżki. Ofiarowałem się zdjąć im trzewiczki, jeżeli na to pozwolą. — Niemam nic przeciw temu — uśmiechnęła się Jadwiga. — Tak samo i ja — zgodziła się Helena. Usiadły na pierwszym stopniu, ja zaś ukląkłem na czwartym, zdejmowałem im trzewiki podziwiając piękne stopki. Weszły do wody unosząc sukienki. — Dosyć, piękne Najady — napominałem — dosyć! Mogłybyście się przeziębić, gdybyście dłużej się chłodziły. Cofając się z podniesionemi wciąż sukienkami wyszły z basenu. Ja zaś musiałem spełnić miły obowiązek osuszania im nóżek, wszystkiemi chusteczkami, jakie miałem przy sobie. Że mi się przytem w głowie kręciło z zachwytu, któż o tem wątpi? I naraz ku wielkiemu zadowoleniu ujrzałem niedaleko pawilon. Poprowadziłem tam moje damy. Pawilon był pięknie przybrany wazami alabastrowemi i obrazami. Do spoczynku zachęcała wygodna sofa. Usiadłem tam pomiędzy temi uroczemi istotami, obsypując je pieszczotami i pocałunkami, które miały mi być zadatkiem pełniejszego szczęścia. Po tak mile zawartej przyjaźni, z nadzieją jej wzmocnienia, powróciliśmy, spotykając pastora i matkę Heleny, przechadzających się nad brzegiem jeziora. Nazajutrz podejmował nas Tronchin. Jedzenie było dobre, zebranie składało się z dwudziestu osób, oczarowanych wymową Jadwigi. Helena powiedziała mi, że nazajutrz Jadwiga będzie z pastorem u jej matki wieczorem, na kolacji, a potem jak zwykle, zanocuje tam. — Idzie więc o to, czy zechce się pan ukryć u nas. W jakiem miejscu, pokażę panu jutro rano. Zgodziłem się na wszystko. Następnego dnia złożyłem wizytę wdowie, Helena oprowadzając mnie po domu wskazała zamknięte drzwi pomiędzy schodami. — O siódmej godzinie będą otwarte — rzekła Helena. — Jak pan wejdzie, proszę zamknąć za sobą i zaryglować. Na kwadrans przed siódmą byłem już na posterunku i pełen oczekiwania. Nakoniec wybiła dziesiąta godzina, usłyszałem głos pastora, który schodził na dół po schodach. Dawne wspomnienia roiły mi się po głowie. Od czasu przygody miłosnej z uroczemi siostrzenicami pani Orio zmieniłem się to prawda. Nie stałem się jednak rozsądniejszy, lecz doświadczeńszy. Wiedziałem to dobrze, że dziewczęta nie łatwo uwieść się dają, nie mają bowiem odwagi, gdy jednak są w towarzystwie przyjaciółki, oddają się dosyć łatwo. Słabość jednej pociąga za sobą drugą. Ojcowie i matki sądzą przeciwnie i mylą się. Boją się powierzyć swą córkę młodemu człowiekowi na bal, czy też na przechadzkę, lecz przeciw towarzystwu przyjaciółki nie mają nic. Im niewinniejszą jest zresztą młoda dziewczyna, tem mniej świadoma jest sposobów i celu uwodzenia. Mimo woli pociąga ją urok rozkoszy, ciekawość kojarzy się z nią, a sposobność dokonywa dzieła. Wkrótce po oddaleniu się pastora usłyszałem trzykrotne, lekkie pukanie. Otworzyłem, a rączka jako atłas gładka pochwyciła moją. To była Helena. — Proszę iść za mną — szepnęła — zamykając drzwi. — Lecz w mej szczęśliwej niecierpliwości pochwyciłem ją w ramiona, była mi powolna. — Bądź grzeczny mój przyjacielu i chodź za mną. Szedłem za nią po omacku, po długim korytarzu, na końcu którego był pokój, także ciemny. Helena otworzyła drzwi do drugiego, gdzie było światło. Ujrzałem Jadwigę. — Najdroższa — zawołałem — gdyby nie moja miłość, czyżbym tak długo siedział w tej wstrętnej kryjówce. Lecz nie traćmy czasu, bądźmy szczęśliwi. Spocznę pomiędzy wami. I oddaliśmy się rozkoszom miłości. Noc wydała się nam krótka, o brzasku dnia trzeba się było rozstać. Wysunąłem się szczęśliwie, nie spotykając nikogo. Spałem do południa, potem zebrałem się i odwiedziłem pastora. Tam cały czas śpiewałem hymny pochwalne na cześć jego siostrzenicy, co go usposobiło doskonale, potem zaprosiłem go do hotelu „pod wagą“ na kolację. — Proszę jednak usilnie — dodałem — aby wielce miła wdowa raczyła przyjść także ze swą uroczą córką. Pastor przyrzekł mi to w ich imieniu. Postarałem się o to, aby najlepsze wina odegrały główną rolę w biesiadzie. A kiedy rozmarzony pastor i jego przyjaciółka odświeżali dawne wspomnienia, dałem znak moim pięknym, które zaraz udały się do innego pokoju. Potem zrobiłem poncz, traktując nim obficie podżyłą parę. — Muszę także zanieść poncz damom — rzekłem. — Oglądają w tamtym pokoju miedzioryty. Podążyłem tam czemprędzej i rozpoczęła się biesiada. O drugiej nad ranem rozstaliśmy się. W trzy dni potem doniosła mi Helena, że jej przyjaciółka nocuje u niej i że wiadome drzwi będą otwarte. O dziesiątej przyszły moje piękne i oddawaliśmy się szczęściu. Następnego wieczora odwiedziłem syndyka i jego młode przyjaciółki. Zastałem tu Helenę, która udawała, że mój wyjazd nic ją nie obchodzi i aby tem lepiej upozorować swą wrzekomą obojętność, pozwoliła się ucałować syndykowi. Ja zaś bardzo grzecznie prosiłem ją, aby pożegnała odemnie swą uczoną kuzynkę, której osobiście nie mogę złożyć mej czołobitności. Wczesnym rankiem wyjechałem z Genewy, następnego dnia wieczorem stanąłem w Lyonie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.