Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Anitta i Marietta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ANITA I MARJETA.

W parę dni po powrocie do Wenecji, począłem znowu marzyć o Anieli. Myślałem, że uda mi się uzyskać od niej to, czem darzyła mnie Łucja. Przyjaciółki jej, które bywały z nią razem u hafciarki, znały jej wszystkie tajemnice i ganiły surowość Anieli. Dlatego wynurzyłem przed niemi moje żale i moją gorącą miłość. Nauczycielka haftu, stara dewotka zwróciła uwagę wuja Anieli na moje częste odwiedziny. Zrobił mi też pewnego dnia uwagę, że mogę zaszkodzić na sławie jego siostrzenicy. Słowa te uderzyły we mnie niby grom. Lecz przyjaciółki Anieli znalazły radę na moje strapienie. Były one sierotami, mieszkały u swojej ciotki, pani Orio, z dobrego domu wprawdzie, lecz nie zbyt zamożnej. Pani owa pragnęła znaleźć się na liście tych, którym Bractwo Przenajświętszego Sakramentu udzielało darów z łaski. Aniela bywała u niej co niedzieli, powiedziała też, że łączą mnie przyjacielskie stosunki z prezesem Bractwa di Malpiero, ponadto wmówiła jej, że kocham się w jednej z jej siostrzenic. Dama owa zaprosiła mnie więc do swego domu, gdzie poznałem starego jej przyjaciela prokuratora Rosa. Za pośrednictwem Teresy Imer Malpiero uwzględnił prośbę pani Orio, a gdy przyszedłem z tą dobrą wieścią w jej progi, oddała mi Anita bilecik, z poleceniem, abym go zaraz przeczytał. Pani Orio podziękowała mi gorąco, ucałowała mnie nawet, na co sobie mogła pozwolić mając trzydzieści lat więcej odemnie, poczem poszukałem kącika, aby odczytać liścik. Był on następującej treści: „Ciotka zaprosi pana na wieczerzę. Proszę tego zaproszenia nie przyjąć, lecz wyjść, skoro tylko siądziemy do stołu. Marjeta poświeci panu i wyprowadzi. Nie trzeba jednak oddalać się z domu, lecz wśliznąć się po cichutku na trzecie piętro i tam nas oczekiwać. Jak tylko pan Rosa odejdzie, a ciotka położy się spać, przyjdziemy. Zależeć będzie jedynie od Anieli, aby zgodziła się na nocną schadzkę. Życzę, aby się udała jak najlepiej.“. Co za radość! Kiedy powróciłem do salonu, podziękowała mi pani Orio jeszcze raz, zapewniając, że będę należał odtąd do przyjaciół domu. Kiedy nadszedł czas wieczerzy, wykramowałem tak wiarygodne usprawiedliwienia, że pani Orio musiała je przyjąć. Marjeta wzięła świecę, aby mnie wyprowadzić, lecz jej ciotka sądząc, że to Anita jest mą wybraną, kazała jej pójść ze mną. Idziemy więc głośno po schodach, Anita otwiera i zamyka drzwi z trzaskiem, gasi światło, powraca do towarzystwa, zostawiając mnie w ciemnościach. Wchodzę cichutko po schodach na trzecie piętro, otwieram drzwi panieńskiego pokoju i oczekuję szczęsnej godziny. Siedziałem pogrążony w rozkosznych marzeniach, gdy wtem wyrwał mnie z zadumy odgłos otwieranych i zamykanych drzwi wchodowych, niebawem zaś potem, wtargnęły moje dzierlatki z Anielą. Przyciągam ją ku sobie i rozmawiam z nią ze dwie godzny. Północ wybiła. Aniela użala się nademną, że nie jadłem kolacji, lecz tłumaczę jej, że to nic nie znaczy, wobec mego szczęścia. Dalej dowiaduję się, iż jestem więźniem w tej komnatce, klucz bowiem od bramy spoczywa pod poduszką pani Orio, która otworzy drzwi dopiero rano; kiedy podąża na mszę. Ja zaś mówię, że to czyni mnie najszczęśliwszym. Lecz niebawem poczyna się śmiać Anita, a za nią Marjeta, która z żałosną minką oświadcza, że świeca się dopala, będziemy więc musieli siedzieć w ciemnościach. Uradowałem się niezmiernie, lecz starałem się tego po sobie nie okazywać. Radziłem panienkom, aby się położyły spać do łóżeczek, ufając mej skromności. Poczęły się znowu śmiać. — Nie, nie, — mówiły. — Rozmawiajmy lepiej. Począłem więc zabawiać moje panie. Aniela nie była rozmowna, nie wiele też się odzywała, ujawniając więcej rozsądku aniżeli dowcipu.
Zwalczając moje argumenty, rzucała mi jakąś sentencję w głowę, niby kamyk z procy, lub też uchylała się w tył albo poprostu z nieznośną łagodnością odsuwała moje biedne ręce, które bożek miłości wzywał na pomoc. Niemniej jednak rozprawiałem i gestykulowałem w dalszym ciągu, nie tracąc animuszu. Ze zdziwieniem zauważyłem jednak, że moje strzały, nie w Anielę, lecz w obie siostrzyczki godzą. Położenie moje, zaiste dziwne było i dręczące, pociłem się przeto jak w łaźni. Świeczka już dogasała, Anita przeto wyniosła ją. W ciemnościach wyciągnąłem ramiona, aby objąć przedmiot mych pragnień, lecz chwyciłem jeno... powietrze. Aniela umknęła od mego boku. Przez całą godzinę prawiłem jej wszystko, co tylko instynkt zakochanego podsunąć może, aby ją skłonić do powrotu. Nakoniec począłem się niecierpliwić. — Żarcik ten — począłem — trwa za długo, jest zupełnie nie na miejscu, bo przecież nie mogę za tobą gonić. Dziwi mnie także twój śmiech. Wygląda to tak, jak gdybyś sobie ze mnie drwiła. Siadajże na dawnem miejsu. Ponieważ mówię do ciebie nie widząc cię, niechże przynajmniej moje ręce wiedzą o tem, że nie rozmawiam z powietrzem. — Uspokój się, słyszę każde twoje słowo. Byłoby jednak nieprzyzwoicie, abym przy tobie w ciemnościach siedziała. — Mamże więc tak czekać brzasku dnia? — Połóż się i śpij. — Podziwiam twoją nieroztropność. Czyżbym mógł zasnąć w tak podnieconem usposobieniu. Lecz dobrze, niech mi się zdaje, że gramy w ślepą babkę. I powstając, począłem wyciągniętemi rękami chwytać dokoła siebie. Lecz los mi nie sprzyjał, chwytałem Anitę lub Marjetę i o! jak jaki giupi Don Kiszot puszczałem je, gdy wymówiły swe imię. Miłość nie pozwoliła mi odczuć, jak śmiesznym byłem. Wciąż upędzałem się za Anielą, robiłem jej wyrzuty, przedkładałem, że przecież w końcu znaleść ją muszę.
Pokój był niewielki, wściekałem się więc poprostu, że mi się nie udaje. Wreszcie znużony, a więcej znudzony usiadłem i począłem rozmawiać z Anielą. Miałem przecież jeszcze godzinę czasu przed sobą, starając się przekonać ją i namówić, aby przy mnie usiadła. Uciekłem się wreszcie do prośby, a nawet do łez, lecz wszystko daremnie. Wtedy uniosłem się gniewem. Byłbym chętnie zbił to okrutne stworzenie, co znęcało się nademną przez parę godzin. Obrzuciłem ją przekleństwami, było w nich wszystko, co tylko zdeptana miłość wymyśleć może. Przysięgałem, że uczucie moje gorące zmieniło się w nienawiść. Groziłem jej, że ją zabiję. Nad ranem dopiero ucichły moję groźby i żale. Gdy tylko usłyszałem odgłos kroków w korytarzu na dole i zgrzyt klucza w zamku w bramie, porwałem płaszcz i kapelusz, gotów do odejścia. Lecz któż opisze moje wzruszenie, gdy zobaczyłem urocze oczy dziewcząt łzami zalane. Łzy te, wycisnęły moje obelgi! Wzruszenie moje było tak silne, że nie mogłem słowa wymówić. Długo, długo, nie byłem u pani Orio, aż mnie wezwała bilecikiem. Udałem się do niej zaraz tego samego wieczora. Anita i Marjeta przyjęły mnie ze zwykłą im serdeczną wesołością. Gdy odchodziłem wetknęła mi Anita w rękę kartkę. Aniela pisała mi: „Jeżeli masz odwagę, przepędzić ze mną jeszcze jedną noc, to nie będziesz się żalił na mnie. Kocham cię i pragnę z twych ust usłyszeć, czybyś mnie kochał jeszcze, gdybym zasłużyła na twą pogardę“. Milszy jednak był liścik Anity pełen dowcipu: „Aniela rozpacza po pańskiej stracie — pisała ona. Przyznaję, że to była straszna noc, którą pan spędziłeś u nas, lecz jestże to słuszne, ażebyś dlatego nie odwiedzał więcej pani Orio? Radzę, podjąć jeszcze jedną próbę. Aniela się poprawi, a pan odejdziesz zadowolony. Niech pan przyjdzie. Do widzenia“. Ucieszyłem się bardzo tymi listami, zaświtała mi myśl zemszczenia się nad Anielą, okazując jej chłodną wzgardę. Pierwszego dnia świątecznego wyruszyłem do pani Orio, wziąwszy dwie flaszki cypryjskiego wina i wędzony ozór. Nie zastałem jednak nielitościwej Anieli. Anita powiedziała mi, że przyjdzie ona dopiero wieczorem. Wszystko odbyło się jak pierwej, kiedy pani Orio zasiadła do stołu oddaliłem się w umówione miejsce, pełen zamiarów mściwych. W trzy kwadranse potem usłyszałem jak zamykają na dole drzwi sieni, niebawem też ukazały się Anita i Marjeta. — Gdzież jest Aniela? — Nie mogła przyjść — odpowiedziały. — Ależ ona drwi ze mnie, złapała mnie podstępem, aby znowu tryumfować nademną. Wiedziała, że jabym także nie pozostał jej nic winnym. — O! bardzo wątpię! — rzuciła Anita. — Nie powątpiewaj piękna Anito. Niechże cię przekona o tem, miła noc, jaką przepędzimy. — Ha! stosujesz się pan do tego co jest. Jednakże, pan będzie spał tutaj, my zaś na kanapie w drugim pokoju. Wśród uroczej pogadanki, skłoniłem dziewczęta, aby zjadły ze mną kolację, którą przyniosłem ze sobą. Przyniosły trzy nakrycia, chleb, ser parmezański i wodę. Śmieliśmy się wszystko troje i zabrali do dzieła. Nie przywykły do wina, toteż rozochociły się rozkosznie. Patrząc na nie, dziwiłem się, że nie zauważyłem wpierw ich wdzięków. Po naszej milutkiej biesiadzie usiadłem pomiędzy Anitą i Marjetą i całując kolejno ich rączki, pytałem, czy zechcą być mojemi prawdziwemi przyjaciółkami i czy pochwalają postępowanie Anieli. Odpowiedziały zgodnie, że wzruszyłem je do łez. — Pozwólcie mi więc mieć dla was tkliwość brata — ciągnąłem dalej, — za którą proszę w zamian o siostrzane uczucia wasze. W niewinności naszych serc, przyrzeknijmy sobie dozgonną wierność.
Ucałowałem je po raz pierwszy, i nie był to pocałunek ani kochanka, ani uwodziciela, zaiste. Lecz te niewinne pocałunki wznieciły w nas wkrótce płomienie. Zadziwiły nas one niemało, patrzyliśmy przeto na siebie milcząc, z minami poważnemi. Anita i Marjeta wkrótce potem wyszły z pokoju, zostawiając mnie z memi myślami. Byłoż w tem co dziwnego, że zakochałem się w obu uroczych dziewczątkach? Ładniejsze były od Anieli, Anita przewyższała ją ponadto dowcipem, Marjeta, łagodną naiwnością. Nie byłem na tyle zarozumiały, aby myśleć, że mnie pokochały. Sądziłem jednak, że moje pocałunki rozpłomieniły je tak samo, jak mnie ich pieszczoty. Postanowiłem oszczędzać ich niewinność, aby się samemu sobie nie stać wstrętnym.
Gdy więc powróciły znowu, przyrzekłem sobie, nie narażać się na słodycz ich całusów. Przepędziliśmy godzinę, mówiąc o Anieli. — Nie chcę jej już więcej widzieć — rzekłem. — Jestem przekonana, że ona pana kocha — powiedziała Marjeta, ze swą nieporównaną naiwnością. — Bo kiedy u nas nocuje, to tak mnie ściska i nazywa swoim kochanym abbate. Anita poczęła się śmiać, przysłaniając siostrze rączką usta. Lecz ta — naiwność, tak bardzo mnie podnieciła, że ledwie zdołałem zapanować nad sobą. Prawiłem jej tylko rozmaite rzeczy o jej wdzięku i piękności, a potem, począłem udawać, że jestem śpiący. Anita zauważyła to i rzekła: — Proszę nie robić ceremonji, lecz proszę położyć się do łóżka. My sobie pójdziemy spać do drugiego pokoju na kanapę. Może się pan rozbierać, my się nie będziemy patrzyły. — Tego się nie obawiam. Nie mógłbym jednak zasnąć, myśląc, że wy czuwacie. — My się także położymy — rzekła Marjeta, — tylko ubrane. — To zakrawa na nieufność względem mnie. Czy uważacie mnie za uczciwego człowieka? — Z pewnością. A więc złóżcie tego dowód. Połóżcie się u mego boku, daję wam słowo honoru, że nie nadużyję waszego zaufania. Naradzały się ze sobą po cichu, potem Marjeta powiedziała mi, abym się położył, a jak tylko zasnę, one przyjdą.
Na to rozebrałem się i życząc im dobrej nocy wszedłem do łóżka. I naprawdę zasnąłem, dopiero, kiedy Anita i Marjeta układły się obok mnie, zbudziłem się, udawałem jednak, że śpię dalej. Leżałem cicho, aż do tej chwili, kiedy sądziłem, że usnęły. Wtedy zwróciłem się ku leżącej po mojej prawej stronie z moimi hołdami. Nie wiedziałem, która to z nich Marjeta czy Anita, bo światło było zgaszone. Udawała, czy też spała naprawdę. Potem zwróciłem się ku drugiej pięknej. Jej palące pocałunki zdradziły mi Anitę. Powiedziałem jej to. — Tak to ja — szepnęła. — Jeżeli będziesz wierny, to szczęśliwe jesteśmy ja i moja siostra. — Aż do śmierci, moje aniołki. A ponieważ to wszystko, co się stało, miłości jest dziełem, nie mówmy już nigdy więcej o Anieli. Wstańmy moje drogie i przysięgnijmy sobie dozgonną przyjaźń. A kiedyśmy wstali dokończyliśmy naszej uczty, zjadając resztki biesiady i mówiąc setki słów, które żar miłości podsuwa. Nazajutrz odwiedziłem panią Orio, podczas mojej bytności Anita znalazła sposobną chwilę aby mi wręczyć list i pakiecik. Zawierał on odcisk klucza na wosku, słowa listu zaś zachęcały mnie, abym kazał sobie sporządzić klucz i przepędzał noce na górze, ile razy będę miał ochotę. Każdego tygodnia poświęcałem jedną noc uroczym siostrzyczkom. A później, ile razy z podróży moich powracałem do Wenecji, odwiedzałem zawsze Anitę i Marjetę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.