Pamiętnik pani Hanki/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Pamiętnik pani Hanki
Rozdział Czwartek
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czwartek

Siedzę w pociągu. Kto nigdy w pociągu nie pisał, nie wie jak to trudno. Litery wychodzą niewyraźnie, niektóre są zupełnie zniekształcone. Jestem ciekawa, czy kiedyś, jeżeli zdecyduję się moje notatki uporządkować i wydać w formie pamiętnika, sama to zdołam odczytać. Swoją drogą byłoby rzeczą frapującą wydać swój pamiętnik.
Obserwuję twarze pasażerów. Przyglądają mi się jak zwykłej ładnej kobiecie. Czyż który z nich może się domyślać, ile treści kryje się w mojej duszy?! Ja również na nich patrzę, jak na ludzi zwykłych, przeciętnych. Ten łysawy brunet jest pewno handlowcem, lub fabrykantem. Ten gruby wygląda na bankiera. Starsza pani o utlenianych włosach musi być żoną jakiegoś dygnitarza kolejowego. Nie sprawia wrażenia pasażerki, która może sobie pozwolić na pierwszą klasę. Na pewno ma bilet darmowy. Młody człowiek, o aparycji sportowca ma wiele pryszczy na twarzy. Jest obrzydliwy. Prawdopodobnie pracuje w jakimś dzienniku i też ma gratisowy przejazd.
Tak ich określiłam. A czyż mogę wiedzieć, kim są naprawdę? Spojrzałam na grubasa. Może jedzie, by zastrzelić swoją niewierną żonę, i już za dwa dni będzie siedział w więzieniu? Ta kobieta może być księżną krwi, a nieciekawy młodzieniec jakimś znakomitym cudzoziemcem. Przecież księcia Windsoru wzięłam kiedyś za komiwojażera. Nic nigdy nie można wiedzieć. Każdy człowiek kryje w sobie jakieś tajemnice. Ma swoje własne życie. Ludzie właściwie nigdy się nie znają, i nie mogą mieć o sobie zdecydowanie sprawiedliwego zdania. Łysawy brunet, który mi się wydaje człowiekiem zupełnie pospolitym, może mieć w duszy całe piekło, lub całe niebo. Dopiero nieszczęścia, które spadają na ludzi, ujawniają przed innymi ich skarby i ich ubóstwa.
Naprawdę powinnam to przerobić na pamiętnik. Coraz bardziej się przekonuję, że wiele cennych myśli, które mnie nawiedzają, zasługuje w zupełności na opublikowanie. Ileż kobiet, ba, iluż mężczyzn skorzystać z nich może! Największą trudnością jaką przewiduję przy układaniu takiego pamiętnika są nazwiska. Oczywiście nie mogłabym dać swego ze względu na rodziców i na Jacka. A wymyślić jakieś nazwisko jest rzeczą niesłychanie trudną. Zresztą, jak mówi Gombrowicz, najbardziej nieprawdopodobne nazwisko, wykomponowane przez autora zawsze może znaleźć swego prawnego posiadacza. A to ponoć naraża autora na wiele przykrości.

(Autorka pamiętnika, a raczej Witold Gombrowicz, ma tu zupełną rację. Sam zanotowałem wiele podobnych wypadków. Prawny posiadacz jakiegoś nazwiska nie ma nic przeciw temu, jeżeli się danego bohatera tym nazwiskiem ozdabia. Czyta powieść w błogim zadowoleniu. Dopiero wówczas, gdy bohater popełnia jakieś świństwo, prawny posiadacz gwałtownie protestuje.

Miałem na przykład taki wypadek: w jednej z powieści obdarzyłem nazwiskiem Iks (nie chcę go tu wymieniać, by nie wywoływać nowych komplikacji) dwie panny, które — ponieważ było mi to na rękę — zaliczyłem do arystokracji. Nazwisko zresztą brzmiało ładnie i dobrze po polsku. Powieść, jak wszystkie moje powieści, przed wydaniem książkowym była drukowana w odcinku jednego z dzienników warszawskich. Otóż póki o pannach było tylko to, że są świetnie ułożone, ładne i obracają się w najwyższych sferach towarzyskich, nikt nie protestował.
Jednej z nich zdarzył się wszakże przykry wypadek. Rozstała się mianowicie w okolicznościach dość zabawnych z tym, co tradycja nasza, wbrew wszelkim oczywistościom, uważa za nieodłączny atrybut panieństwa. I jakież skutki?... Nie czekałem na nie długo: Po dwóch dniach otrzymałem od jakiegoś adwokata Fensterglassa, czy innego Glassfenstera groźny protest. Jego klient nosił właśnie to samo nazwisko.
Adwokat w imieniu klienta groził mi jakimiś paragrafami, jeżeli w przeciągu itd. nie zmienię nazwiska Iks na jakieś inne, gdyż obraża to rodowe honory Iksów, że jedna z Iksówien wyczynia dziwne rzeczy. Napełniło mnie to smutkiem i żalem. Nie lubię krzywdzić nikogo. Jednemu z przyjaciół tego dnia opowiedziałem o swoim zmartwieniu. Ten wysłuchał dokładnie, a później zapytał o nazwisko owego klienta adwokackiego. Okazało się, że go zna. Jegomość ów dopiero od roku nazywał się Iksem. Przedtem nosił nazwisko Iksenbaum, czy też Iksenblum.
Z prawdy pozostało to, że rzeczywiście miał dwie córki. Jedna z nich pozostawała na wolności tylko dlatego, że papa złożył za nią kaucję w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych, uprawiała bowiem komunizm. Natomiast druga znana była ze swoich awantur z zakresu „Mietek, ja tobie kocham“. Ponieważ Mietkowie mieli swoje prywatne żony, a te nie chciały zaakceptować realizacji upodobań panny Iksowskiej, respective, Iksenblum dochodziło często do parasolkowych batalij na różnych, specjalnie dla tego przewidzianych placach boju, jak na przykład, „Cukiernia Ziemiańska“.
Pisząc te słowa nie mogę pozbyć się obawy, że z kolei „Cukiernia Ziemiańska“ ubodzona kompleksem niższości, tak nagminnie panującym w Polsce, wystąpi z oburzonym protestem, twierdząc, że na jej terenie nigdy żadna panna Iksińska nie została obita parasolką. Zgadzam się na to z góry. Nie było to w „Ziemiańskiej“ lecz w „Chłopskiej“. Mniejsza zresztą o to. Dość, że po uzyskaniu takich informacyj o panu Iks postanowiłem ukarać go za bezczelność, czy, jeżeli kto woli, za chucpę.
Mianowicie odpisałem owemu adwokatowi Fensterduftowi, że chętnie zmienię w powieści nazwisko p. Iks na p. Piks, jeżeli w zamian za to pan Iks ofiaruje złotych tysiąc na Polski Czerwony Krzyż. W przeciwnym razie nie tylko nie dokonam zmiany, lecz opiszę całe to zdarzenie. Ponieważ pan Iks załatwił moje żądanie połowicznie, gdyż wpłacił tylko złotych pięćset, ja również połowicznie dotrzymuję obietnicy: zmieniłem Iks na Piks, ale za to opisuję tu wszystko dokładnie, by jego znajomi i najserdeczniejsi przyjaciele mogli się nacieszyć ujawnieniem tej śmiesznej historyjki.
P. Hanka Renowicka ma tedy rację, że dobór nazwisk dla bohaterów przedstawia wielką trudność dla autora. Nie tylko już chodzi o czarne charaktery, lecz i o „białe“. Nazwie się na przykład któregoś z szlachetnych adonisów nazwiskiem, zdawałoby się, tak nieprawdopodobnym jak Cynjan. I jaki skutek?... Nie mija miesiąc, a oto cała prasa się trzęsie od wiadomości, że niejaki Cynjan sprzedał kmiotkowi kolumnę Zygmunta, tramwaj i dworzec główny za kilkaset złotych. Nazwisko Cynjana — oszusta, staje się synonimem pomysłowości złodziejskiej. I jakże wówczas wygląda mój Skrzetuski, obarczony takim mianem?!
To samo odnosi się również do nazw miejscowości. Raz otrzymałem od burmistrza jednego z małych miasteczek najformalniejsze sprostowanie. W jego Pikutkowie nigdy nie mieszkał żaden pan Aleksander Powarycki, a zatem nie mógł nago przebiegać ulic tego miasta, ani podpalić stajni straży ogniowej.

Wobec tego muszę się przyznać, że sporośmy się nagłowili z p. Hanką, zanim wymyśliliśmy dla niej nazwisko „Renowicka“ i kilka innych nazwisk do jej pamiętnika. Jeżeli chodzi o p. Tota, zdecydowaliśmy w ogóle nie dawać mu nazwiska. By jednak uniknąć wszelkich nieporozumień, z całym naciskiem chcę podkreślić, że Toto z „Pamiętnika Pani Hanki“ nie ma nic wspólnego z księciem Totem Radziwiłłem, chociaż może nie jest mniej znany od niego na terenie Warszawy i niektórych dzielnic Polski. — Przypisek T. D. M.).

Postanowiłam zatrzymać się w Krakowie na jeden dzień. Bawi tam właśnie ciocia Baworowska i wypada ją odwiedzić. Nie widziałam jej od swoich lat dziecinnych.
To zabawne, że muszę nazywać ją ciocią, gdy jest ode mnie o dwa lata młodsza. Na szczęście ja nie jestem niczyją ciocią. To ogromnie postarza. Nie zdołam jednak tego uniknąć. Danka już dziś zapowiada, że będzie miała co najmniej sześcioro dzieci. Okropne! Zresztą ten Stanisław na to wygląda. Wyobrażam go sobie jako ojca rodziny, nieznośnie poważnego i patriarchalnie głaskającego główki swoich sześciu pociech. Jestem przekonana, że podczas karesów oboje będą bardziej myśleli o potrzebie zwiększenia przyrostu naturalnego w naszym kraju, niż o czymś innym. Życie w gruncie rzeczy jest nieprawdopodobnie śmieszne.
Na „czwartku“ jednak nie byłam. Trochę mnie korciło, ale ze względu na zatrzymanie się w Krakowie i na ciotkę Baworowską miałam doskonałe usprawiedliwienie wobec siebie i wobec Tadeusza. Wyjechałam popołudniowym pociągiem, a jutro wieczorem już będę w Krynicy.
Drętwieję na myśl o zadaniach, które mam tam do spełnienia. Odchodzi mnie cała pewność siebie, gdy zdam sobie sprawę, że będę się musiała tam zmierzyć oko w oko z tą niebezpieczną kobietą. Czy zdołam być przebieglejsza od niej? Czy zdołam zdobyć to nieszczęsne świadectwo ślubu?
Nie jestem wprawdzie religijna i w dziedzinie praktyk mam wielkie zaległości, ale jednak w Krakowie dam ofiarę na jakiś kościół, by mi się powiodło. Zawsze lepiej jest zaasekurować się na wszelki wypadek.
Zastanawiałam się nieraz nad kwestią wiary. Właściwie mówiąc nic nie miałabym przeciw temu, by być dobrą katoliczką. Ale po prostu nie mam na to czasu. Modlitwy i chodzenie do kościoła, spowiadanie się, i tak dalej, wszystko to jeżeli ma być porządnie zrobione, (a nie lubię żadnego niechlujstwa), wymaga wielu godzin dziennie. Myślę, że Pan Bóg w swoim nieograniczonym miłosierdziu zechce mi to wybaczyć.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.