Pamiętnik (Brzozowski)/26.I.1911

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 26.I.1911
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


26. I.
Wiek XVIII. był właściwie stuleciem czystej towarzyskości. Była ona żywiołem zasadniczym, w którym rozstrzygały się najważniejsze sprawy. Niewątpliwie w tym świecie toczyły się walki o byt również śmiertelne, ale broń była osobliwa. Ginęło się wskutek niepowodzenia towarzyskiego typu. Dało to połączenie miękkości i perfidyi. Można zrozumieć, że dziwny dywanowy fałsz tego życia, w którym istotnie uśmiech, szept za wachlarzem zabijał — mógł doprowadzić J. J. Rousseau do szaleństwa. Tu jest jeden z punktów, co do którego zgodzić się nie mogę z Ortwinem. Rousseau jest i nam potwornie blizki. To nie Tołstoj[1]. Pod żadnym względem. Ale wracając do XVIII wieku — to stulecie wytworzyło przepysznych magnatów życia, ludzi, których nigdy nie można było zaskoczyć w stanie towarzyskiej bezpłodności, którzy promieniowali nieustannie energią i byli nie do zwyciężenia. To Sheridan, to Mirabeau, to zapewne Burkę, do pewnego stopnia, to Beaumarchais. To jest dla mnie najpiękniejszy typ ludzki tego stulecia.



Tołstoj powiada, że Król Lear nie może się nikomu podobać, kto nie jest w stanie pewnej sugestyi. Ale przecież cała sztuka, cały artyzm jest zawsze pewnym rodzajem algebry wzruszeniowej, wyzwalającej sugestyę. Powiedzieć, że to jest sugestya nie znaczy jeszcze nic powiedzieć. Można mieć zaufanie do pewnych sugestyi, chcieć ich. To się nazywa ciągłością kultury.
Nie lubię Tołstoja, nie uważam go za odważnego człowieka; jestem prawdopodobnie oschłą o ciasnej skali wzruszeń i sympatyi naturą, ale nie rozumiem, a właściwie nie szanuję odwagi nieintelektualnej, odwagi, która powstaje na gruncie odpowiadającego naszym wzruszeniom, czy wymaganiom intelektualnego obrazu świata.
W gruncie rzeczy do Tołstoja, do jego najpiękniejszych z zewnątrz wystąpień — w rodzaju „Не могу мοлчать“ stosuje się to, co S. T. Coleridge powiedział o trudności myśli: Łatwiej jest wisieć na haku.
Swoją drogą tylko zaślepiony, zamknięty w swoim własnym stanie duszy poeta mógł nie rozumieć powinowactw. Czyż nie był w najpiękniejszych chwilach Tołstoj właśnie królem Learem i czy nie jest to najbardziej sprawiedliwy punkt widzenia, gdy traktujemy jego pisma, jako monologi tamtego potężnego widma.



W tej chwili nie mogę jeszcze ocenić, jak bardzo wiele zawdzięczam Harrisowi. Książka ta należy do dojrzewających zwolna po przeczytaniu.




Carlyle nie interesował się i nie widział powodu, dlaczego miałby interesować się Shelleyem; o Keatsie znam tylko jego bezwzględne powiedzenie o odgrzewaniu zdechłego psa. Ale co do Byrona mówi, że »pomimo« wszystko, było w nim coś, pewna siła. W samej rzeczy widzenie świata Teufelsdröcka[2] i widzenie świata don Juana mają pewne powinowactwa. Keats rzuca przekleństwo z wyżyn idealizmu na bawiący się własną siłą cynizm. Shelley mówi, że hrabia Maddolo uwierzył w swą wyższość nad ludźmi, że ta wiara mu przesłoniła świat. Odnajdujemy tu więc rdzeń: Byron jest mniej zarażony ideologizmem, jego sentymentalizm posiada formę bardziej męską, i to do pewnego stopnia tłómaczy go w oczach Carlyle’a.



Shelley wierzył w absolutną samostwarzającą się swobodę: Browning nieustannie walczył z zagadnieniem tak pojętej indywidualności i jej możliwością istnienia pomimo to w świecie, w jakiemś znaczeniu, jednym.
Myślowo tu jest związek.
Ale Cecchi ułatwia sobie sprawę[3]. Frazeologia w krytyce niemal nieunikniona — a przecież trzeba dojść do całkowitej swobody od niej.



Ale, mój Boże, jak dotrwać. Nie może przecież Połoniecki[4] z nadludzką cierpliwością opłacać koszty mojego dojrzewania umysłowego.
Kogo zaś obchodzi u nas ta praca. Nie widzi jej nikt nawet. Polskim literatom ja byłem potrzebny, jako ewentualny argument metafizyczny na rzecz wielkości własnej. Irzykowski miał słuszność: ja nie wiem co myślę, ale napewno coś myślę, bo Brzozowski byle chciał się mną zająć, to zaraz potrafi to wytłomaczyć.
Byle chciał!
Właśnie, że w stopniu nawet nieusprawiedliwionym zanika, prawie zanikła ta chęć. Napracowałem się i najeździli się na mnie aż do przesytu różni jeźdce. Mam już dosyć.
Widzenie świata Berenta, światopogląd Nałkowskiej, głębokość Żeromskiego. Nie; — nędzą polskiej literatury, jej potępieniem jest brak myśli. Ani jednej myśli w całym tym ruchu. Nic, coby zostało tu po męsku w sposób określony i dobitny pomyślane i przeżyte.
Ci ludzie wiedzą, że istnieje zawsze pewna potencya uczucia, giestykulującego wzruszenia; myśl była potrzebna im tylko o tyle, o ile wywoływała uczuciowe echa.





  1. Tołstoja z Rousseau’em zestawiałem w rozmowie z Brzozowskim ze względu na wspólny im obu optymistyczny kąt patrzenia na przyrodzoną istotę człowieka. W poglądach swych bowiem obaj oni wychodzą z założenia, że jednostka ludzka z natury swej jest bezwzględnie dobra i że jej dobrą wolę psuje tylko i wypacza zły wpływ kultury, przymus społeczny i władza państwowa. Obu ich tedy zarówno, zdaniem mojem, uważać wolno za utopijnych głosicieli powrotu do stanu natury, dla których historya społeczeństw i narodów jest tylko jedną, wielką pomyłką. Naprawić zaś tę pomyłkę byłoby obowiązkiem reformatorów, opartych na „człowieczeństwie“ nawróconej do swego przyrodzonego stanu duszy ludzkiej, która samowładnie na gruzach zgniłej kultury ma wyłonić z siebie odrodzony świat ducha i złoty wiek ludzkości rozpocząć.
    Nie przeoczając niewątpliwej odrębności typów umysłowych, jakie obaj ci pisarze przedstawiają, bynajmniej oczywista nie zaprzeczam, że wobec prostolinijności i prymitywności tołstojowskiej, Rousseau jest naturą bogatszą, bardziej złożoną, o klimacie gorętszym i roślinności bujniejszej, na wyższym poziomie kulturalnym rozkwitłej: jest zatem bliższy i zrozumialszy umysłom, wychowanym w atmosferze zachodnioeuropejskiej. Zapewne, że i źródła i drogi procesów psychologicznych, stanowiących tło ich działalności pisarskiej są odmienne. Nie wyklucza to jednak zasadniczo jednakich przesłanek i założeń w ich dedukcyach myślowych. Pod tym względem sądzę, że pogląd mój na nich da się objektywnie utrzymać, pomijając zresztą to, że podmiotowo połączeni są oni we mnie we wspólnej przeciwko nim obu idyosynkrazyi.
  2. Teufelsdrück, bohater powieści Tomasza Carlyle’a „Sartor resartus, or life and opinions of Herr Teufelsdroeckh“. — Hrabia Maddolo, postać z poematu Shelleya „Julian and Maddalo. A conversation“. Dotyczący ustęp poematu brzmi:

    The sense that he was greater than his kind
    Had struck, methinks, his eagle spirit blind
    By gazing on its own exceeding light.

  3. Cecchi ułatwia sobie sprawę — patrz przypis do str. 122, ust. 1 i powołaną tam książkę o Kiplingu, str. 5—11.
  4. Połoniecki, nakładca szeregu ostatnich dzieł Brzozowskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.