Ostatnie dni Pompei/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Biedny żółw. Odmiana w losach Nidji.

Kiedy odgrzebano z pod stwardniałych potoków lawy piękne mieszkanie Ateńczyka, znaleziono w ogrodzie śród zamarłych trawników skorupę żółwia. Kto wie, jak dawno żył w tym ogrodzie. Napewno na kilka wieków przeżył poprzednie trzęsienie ziemi, które obróciło dawny dom w gruzy. Na ruinach powstał nowy dom Glauka. Trzeba było nowych wstrząśnień i aż wybuchu wulkanu, aby zagasić słabą iskrę tego długotrwałego istnienia.
Glauk polubił dziwnie to niesamowite stworzenie, które powolnem czołganiem się odbywało długie podróże w małym obrębie viridarium. Leżał teraz na trawie pod chroniącą go od skwaru zasłoną i mówił, zwracając się do powolnie ruszającego się zwierzęcia:
— Orzeł upuszcza kamień ze szponów, chcąc daremnie roztłuc twoją skorupę, a kruszy głowę poetce. Oto alegorja przeznaczeń losu! Jakże zazdroszczę ci, mój filozofie w skorupie. Obojętny jesteś na wszystko! Nie uczuwasz bólu oddalenia Jony. Nie zadajesz sobie pytania, dlaczego zamyka drzwi przed tym, który ją ubóstwia.
Miłosne marzenia Glauka przerwało wejście Nidji. Szła, odziana w nowe lekkie szaty, skraplając po drodze wodą z naczynia kwiecie, rozpoznawane przez nią po woni, lub przez dotknięcie łodyg, subtelnemi palcami. Nie deptała traw, utrzymując się tak na ścieżkach, jakby była doskonale widzącą.
— Nidjo, dziecię moje — ozwał się Glauk — już trzeci dzień żyjesz pod opieką moich bóstw domowych. Czy jesteś szczęśliwa?
— O tak, panie! — przybiegła doń radosna, jak motyl.
— Chcę cię prosić o jednę przysługę.
— Uczynię wszystko, panie, co rozkażesz.
— Bądź mi powiernicą w nieszczęściu!
— Czyliż Glauk może być nieszczęśliwym?
— Jest nim, bo kocha bez wzajemności.
— Ach, panie! — złożyła dłoń na sercu swojem. Rozumiem ból twój. Ale nie rozumiem tej, która odmawia ci szczęścia.
— Słyszałaś o Jonie z Neapolis.
— Tak. Wiem, że jest piękna i mądra.
— To bóstwo, Jono. Pragnę cię posłać do niej. Zalała się łzami.
— Nie płacz, dziecko. Jona jest łagodna, jak zefir. Będzie ci u niej dobrze. Co?.. jeszcze płaczesz! No, no, dziecko, nie będę cię przymuszał.
— Ależ już nie płaczę. Zrobię, co każesz.
— Jesteś dobrą dziewczyną! — rzekł, całując jej rękę.
„Pójdziesz do niej. Ale możesz powrócić tu każdej chwili, jeżeli sobie tego będziesz życzyła. Mój dom będzie ci zawsze chętnem schronieniem. Wreszcie... może kiedyś będzie domem Jony. Zamieszkasz przy nas na zawsze.
Lekkie drżenie przebiegło przez delikatne ciało niewolnicy. Nie odgadł tego. Mówił dalej:
— Pójdziesz do niej. Zaniesiesz jej w wazonie najpiękniejsze moje kwiaty. Weźmiesz lutnię, którą ci podarowałem. Wydobędziesz z niej dla jej ucha najsłodsze dźwięki. Wsłuchasz się, co mówi. Przenikniesz, czemu nagle zamknęła przedemną obojętnie drzwi. Będziesz jej malowała moją miłość. Lecz czyń to tak delikatnie, aby jej nie urazić. Niech się raczej domyśla, jak ją kocham. Bacz, czy westchnie przy dźwięku mego imienia. Broń mojej sprawy. Czy to potrafisz i zechcesz mi służyć?
— Potrafię i zechcę. Wszakże jestem twoją niewolnicą.
— Nie mów tego. Obdarzam cię wolnością. Jesteś wolną, Nidjo. Przebacz, żem rachował na twoję usługę.
— Ach, obraziłeś się! — wykrzyknęła boleśnie. Zbawco mój, obrońco, przebacz biednej niewidomej. I daj dowód, żeś mi przebaczył, nie cofając swoich rozkazów, którym będę całem sercem powolna.
— Masz wdzięczne serduszko, Nidjo! — rzekł wzruszony i okrył czoło jej pocałowaniami, nie odgadując, jaki płomień w niej zapala.
Udała wesołą.
— A więc wszystko dobrze. Przebaczyłeś. I nie będziesz już mówił o wolności! — prawda? Toć szczęściem dla mnie jest — być twoją niewolnicą. Ale... przyrzekłeś także, że mnie nie ustąpisz nikomu.
— Przyrzekłem!
Pobiegła zebrać kwiaty dla Jony. Ale odchodząc, szepnęła do siebie: „Zaznałam tu trzy dni nie wysłowionego szczęścia. To dosyć. Gdy uczynię dla twego szczęścia to, co trzeba — chętnie umrę!”





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.