Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom III/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostatnia z Xiążąt Słuckich
Podtytuł Kronika z czasów Zygmunta trzeciego
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



VII.
W Brześciu Litewskim.

Wyprawa Wołoska trwała prawie do końca tego roku, tym czasem w Czerwcu zasiadł Trybunał w Wilnie. Tu znowu powołani PP. Chodkiewicze, lecz gdy z jednéj strony straszeni są niechybną przegraną, z drugiéj podawane im warunki zgody. Użyci przyjaciele, rozjemcy. Ostygł długą walką znużony Kasztellan, bratankowie próżno jątrzyli go listami, zalecając, aby bez nich nic nie czynił —; on widocznie nachylał się do zgody i sercem był za nią.
Ugoda codzień stawała się bliższą, i podobniéjszą. Nareście na zjeździe Trybunału, obskoczony od pośredników i przyjaciół uproszonych, Kasztellan lękając się bannicji, którą zawsze jeszcze za pasem na postrach trzymano, dał ręce do zgody.
Zgodził się wydać Xiężnę za Xięcia Janusza (warując w tém jéj własną zgodę) upewnił dla swego sumienia, otrzymanie dyspensy z Rzymu? pokassowano rozpoczęte sprawy i umorzono pretensje, w części przynajmniéj wynagrodzono koszta zaciągu żołniérza. Ślub piérwszego Października tegoż roku miał się odbyć w Brześciu. Ugodę tę podpisały strony dnia 8 Czerwca. Lecz nie przeto wróciła dawna przyjaźń domów, które zostały jak były w sercach z urazą i niechęcią wzajemną.
A Xiężna? — ona się radowała zgodzie, ona cieszyła się wyglądając zupełnego końca, w serce jéj jednak wrzucona myśl niebłogosławieństwa Bożego, rodziła smutne przeczucia.
Napróżno starał się je rozpędzić Xiąże Janusz, któremu teraz dozwolony był przystęp do niéj, któren starał się jéj okazać przywiązanie, zaciągnione z lat młodych. Czasem wypogadzało się czoło Xiężnéj, uderzało swobodniéj serce, otwiérała się dusza nadziei — za chwilę znowu ogarniało ją przeczucie groźne nieszczęść, niebłogosławieństw i śmierci. Zaledwie drzwi się za narzeczonym zamknęły, Zofja płakała jak wprzód, choć łez jéj nikt wytłumaczyć nie umiał, widząc skłonność ku niemu nietajną.
Wkoło niéj przygotowania weselne czyniono, cały jéj dwór radował się, winszował przyjaciele, pochlebcy prorokowali długie lata szczęścia — ona płakała.





W piękny poranek jesienny, na żółtych piaskach roztoczonych pod Brześciem Litewskim, których kłębami wiatr chłodny kręcił; ukazał się długi szereg powozów i koni.

Był to dwór Xiężnéj i Kasztellana ciągnący na wesele, które się tutaj odbyć miało.
W kolébce kirami złoconemi wybitéj, siedziała Zofja, sparta na ręku i smutna. Wyjrzała przed siebie i zza wydm piasczystych błysnęły wieże kościołów Augustjańskiego i Jezuickiego, białe mury Zamku na wyspie, klasztorów i domostw. Xiężna modlić się zaczęła, i mimowolnie chwycił jéj serce niepokój i targać niém zaczął.
— Tu więc los mój się rozwiąże, jak chciał Bóg, jak sama pragnęłam! A przyszłość? — a przyszłość?
I nie śmiała w nią zaglądać, chociaż pewną była serca przyszłego męża i ufała w Bogu. Zawsze jednak to niebłogosławieństwo, którem zagrożoną raz była, nie wychodziło jéj z myśli.
Wtém naprzeciw od Brześcia konny się poczet ukazał w kłębach kurzawy pędzący ku nim.
To Xiąże Janusz, który przybywającą jechał z ojcem powitać. Na twarzach Radziwiłłów wesele, w twarzy Kasztellana smutna spokojność, u Xiężnéj uśmiéch kłamany.
— Witajcie w dobrą godzinę! zawołał Wojewoda, mijając kolébkę Xiężnéj, u któréj zostawił syna, a sam pospieszając do Kasztellana, zdjęli czapki i powitali się wzajemnie. — Dobra pora drodze służyła! rzekł Wojewoda, pogodna jesień, dni ciepłe. Mieliśmy już wiadomość o Waszém zbliżaniu się i pośpieszyliśmy przeciw Wam. P. Starosta Szereszowski uwiadomił nas o tém.
Kasztellan milczał. —
— W. X. Mość oddawna już w Brześciu? spytał po chwilce.
— Od kilku tygodni — ja i kilku przyjaciół siedzim tutaj. Przejeżdżaliśmy się do Kodnia Sapieżyńskiego i Romanowa rezydencji ich letniéj. Mamy też łaskawych, co tu przybyli sproszeni na wesele i pomogli czas przepędzić. Pan Zenowicz Wojewoda Brzeski, odstąpił nam nawet swego dworu —
Kasztellan znowu o coś spytał i tak dość ozięble o obojętnych rzeczach rozprawiając, dojeżdżali do miasta, które coraz wyraźniéj się na zieloném tle łęgów nad Bużnych i siwém niebie jesienném malowało.
Xiąże Janusz jechał przy kolébce narzeczonéj swojéj, wesoły, dumny swém szczęściem, széroko wzrokiem po świecie wodząc, jakby się pytał na cztéry świata strony — Jestli kto odemnie szczęśliwszy?
— Jeszcze kilka dni, mówił do Zofji i W. X. Mość, polecisz los swój w moje ręce; o jak się będę starał, abym Waszéj nie zawiódł ufności!
Xiężna spójrzała, podziękowała uśmiéchem, nic nie powiedziała, znać co innego w myśli miała. Blada była i drżąca. Xiąże Janusz odezwał się znowu —
— Pamiętacie Xiężno, pamiętacie, ową jesień spędzoną razem w Brzostowicy! Jak była téj podobną! Pamiętacie, jakeśmy nad pożółkłym ogródkiem Waszym płakali, jak umiataliśmy żółte liście, które codzień wiatr nanosił i niemi uliczki zasypywał! Tak samo wschodziło tam słońce, nad starym lamusem i lipami, co go otaczały. Jakżeśmy czekali, aby się podniosło wyżéj, aby nam pozwolono wynijść na tarass pałacowy i do ogródka z Panią Włodską!
— A Wy — wspomnieniem młodości poruszona odezwała się Xiężna, Wyście moim kwiatkom Waszą szablą ucinali głowy!
— Nie pomagałżem ich sadzić? rzekł śmiéjąc się Xiąże, miałem trochę prawo ścinać je potém?
— Czyż kto posadzi, zniszczyć powinien? spytała Zofja.
— Powinien nie, ale może — odpowiedział Janusz. — Czekajcie, czekajcie, rzekł, oto niektórzy Panowie Przyjaciele i Kolligaci, wyjechali przeciw Was i witać chcą. Wstrzymała się kolébka, bo liczniejszy od Wojewodzińskiego poczet sunął się przeciw niéj. Na jego czele był Lew Sapieha i Zenowicz, wielu innych z partij konfederacji za niemi. Postąpili ku Kasztellanowi i głośno go witali. Zenowicz nawet nieprzebrany mówca szukający tylko okazji do figur retorycznych, skorzystał z téj i z zanadrza wydobywszy zwitek papiérów, czytał, aż dwie oracje witające Kasztellana i Xiężflę, a w téj ostatniéj puścił się tak daleko z życzeniami i proroctwy, że ledwie woźnice zniecierpliwione konie utrzymać potrafili. Skończył wreście, ale tuż mu Kasztellan choć krótko z dziękczynieniem odpowiadać musiał, zwracając się nieraz, przez sam wzgląd na uczciwość i zwyczaj, ku Wojewodzie.
Ukończone mowy, posunęły się poczty do bram miasta, razem wszystkie; tu nowa zwłoka. — We wrotach z bębny, chorągwiami, baldachimem i podarkiem na półmisku srébrnym i mową długą czekał Magistrat a kabał daléj jeszcze.
Dobrze ku południowi się miało, gdy przebywszy wszystko, wysłuchawszy mów, na które odpowiadać było potrzeba i dziękować, kolébki Xiężnéj i Kasztellana ruszyły do przygotowanych na przyjęcie dworów, pod Kościołem Jezuickim, w samym Rynku Miasta. — Xiąże Wojewoda z synem i przyjaciółmi, pożegnawszy u proga przybyłych, odjechał do siebie.
Nazajutrz ostatniego Października, bogate dary przyniesiono od Xięcia Janusza dla narzeczonéj i cały dzień na pisaniu ślubnéj Intercyzy upłynął. Wzmianki tam w niéj nie było jeszcze o zapisach, na któreby był, jako opiekun, Kasztellan nie pozwolił. Radziwiłłowie nie okazali najmniejszéj chęci wyrobienia daru ogromnych dóbr, które Xiężna w ich dom wnosiła — Xiąże Janusz nie ukazał się dzień cały. Tym czasem strojono Jezuicki kościół, w którym Unicki Mnich Ruski, ślub miał dawać dostojnym nowożeńcom; sposobiono ucztę jedną we dworze Kasztellana, drugie w Wojewody; całe miasto było w ruchu i od napływu gości przybyłych pełne ludzi, kolass i koni coraz jeszcze i co chwila przybywających z różnych stron. —
Dnia piérwszego Października z największą jak być może wystawą odbył się późnym wieczorem obrzęd ślubny w Kościele XX. Jezuitów; do którego pieszo szła Xiężna, drogą suknem od domostwa swojego wysłaną, w assystencji mnogiego dworu i przyjaciół. Za nią szedł Kasztellan. Z drugiéj strony przyciągnął przepyszny orszak Radziwiłłów. Wszyscy na koniach w bogatych rzędach i wysadzanych kulbakach, sami świécący od złota i drogich kamieni.
Połączona para wróciła pieszo do dworu Kasztellana, gdzie się rozpoczęła uczta wspaniała, trwająca do białego dnia. Wedle powszechnego na ów czas zwyczaju, oddawanie Panny młodéj, odbyło się uroczyście i wobec wszystkich, w łożnicy. Oddawał ją Xięciu Januszowi, sam Pan Kasztellan. Mowa jego z téj okoliczności miana, krótka, poważna; jak zwykle wszystkie ówczesne, polecając pieczę nad żoną mężowi, zalecając mu, aby się starał o jéj szczęście, wynosiła wysoce dom Xiążąt Słuckich, którego ostatnia dziedziczka, wchodziła w nową familją. Napomknął też zdaleka Kasztellan o zajściach z powodu tego małżeństwa wynikłych i jak one drogo kosztowało, wziąwszy z tego assumpt, do najgorętszych życzeń szczęścia dostojnéj parze.
Od Xięcia Wojewody Radziwiłła, odpowiadał z podziękowaniem P. Zenowicz i dla okazania jako Xiężna nic nie traci zamieniając sławne imie Olelkowiczów na Radziwiłłów, jął széroko się rozwodzić nad domu Xiążęcego illustracjami, nie przepomniawszy, ani orlego gniazda Lezdejki, ani Barbary żony Zygmuntowéj: ani nawet Kardynalskiego kapelusza świéżo zmarłego Biskupa Krakowskiego. Wyliczył Kolligacje, wysławił czyny pojedyńczych osób, zamknął podziękowaniem i upewnieniem iż w dobre ręce oddaje opiekun szczęście i losy Xiężnéj.
Nastąpiła cukrowa wieczerza i goście powrócili do puharów w sali wielkiéj, które wypróżniali jeszcze i o białym dopiéro dniu do gospód rozjechali się. Nazajutrz powtórzyły się uczty u Xięcia Wojewody z większym jeszcze przepychem, które trwały tydzień cały. Kasztellan nie czekając rozjechania się wszystkich, powrócił do Wilna —
Xięztwo młodzi wyruszyli wkrótce potém z Brześcia do Nieświéża, i gdy Zamojski, Żółkiewski, Chodkiewicze, bili się na Wołoskiéj wyprawie, w kraju rozlegały się Zamki odgłosem moździerzów strzelających vivaty i wesołą muzyką.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.