Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom III/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ostatnia z Xiążąt Słuckich |
Podtytuł | Kronika z czasów Zygmunta trzeciego |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1841 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Było blizko północy. W Kardynalij na wielkiéj sali, mnóstwo osób zgromadzonych stało. W pośrodku nich ogromny stół zasłany bogatym kobiercem, na kilku stopniach obitych suknem, ustawiony. Na nim świéce woskowe, krucyfix wpośrodku i xięga. Z obu stron stołu dwaj xięża — pastor ewangelicki i Mnich Ruski w milczeniu, czekać się na coś zdawali. Na niższym stopnia dwu Woźnych trybunalskich, wysokich a chudych, z wyciągnionemi szyjami i konopiatym wąsem, stali poglądając to po zgromadzeniu, to po sobie.
Ogromny zégar Gdański w szklannym postumencie wskazywał w téj chwili, że za dziesięć minut, północ wybić miała.
Dokoła stołu liczne zgromadzenie szepcząc, otaczało go. Na przedzie w bogatych strojach, Xiąże Wojewoda i syn jego Janusz, którego biały atłasowy żupan i karmazynowy kuntusz, zdaleka odznaczały. Oni stali w ponurém milczeniu. Wojewoda spoglądał na zégar.
Jeszcze pięć minut do północy — i milczenie głębokie. Przytomni gwarzą pomiędzy sobą.
Nareście wybija północ powolnie i gdy dwunaste uderzenie zégaru rozległo się po sali, Wojewoda wszedł na stopnie —
— Świadczę się wszystkiemi tu przytomnémi, rzekł, jakom w niczém nie uchybił terminu wyznaczonego, umową zawartą z Panami Chodkiewiczami — Wzywałem ich, oczekiwałem dzień cały w gotowości do zawarcia związku między tu przytomnym synem moim Januszem, a Xiężną Zofją Słucką. Termin ten upłynął, umowa dopełnioną nie została, ale nie z naszéj winy.
Natychmiast toż samo prawie, lecz w terminach najeżonych prawniczą łaciną powtórzyli dwaj Woźni, dobitnie i głośno. Xięża zeszli ze stopni, krucyfix wyniesiono, zabrano świéce, drzwi na roścież się otwarły i Wojewoda wprowadził licznych swych gości do drugiéj sali w któréj spóźniona, lecz wytworna wieczerza zastawiona była.
Nie będziemy opisywać bankietu, któren dzień ten straszny zakończył. Rozgrzani winem goście nieraz na nim wspomnieli mniéj przychylnie imie PP. Chodkiewiczów, lały się z puharów odgróżki i wyrzuty, nie próżnowały usta. Jeden Wojewoda milczał tylko i napróżno wyzywać go się zdawały przyjaciół i pochlebców jątrzące wyrazy, nic nie rzekł.
Późno w noc rozjechali się wszyscy do domów.
A w kamienicy Chodkiewiczowskiéj też same przygotowania, taż sama była gotowość do odporu jak we dnie. Żołniérze budzili się wołaniem, ognie paliły, straż chodziła, Pan Mikołaj Chamiec we zbroi, z szyszakiem w ręku, mieczem u pasa, obchodził posterunki, budził usypiających, nadstawiał ucha na każdy szmer w ulicy. Kasztellan z Janem Karolem i Alexandrem siedzieli w swojéj komnacie — Xiężna Zofja, klęczała dotąd przed obrazem Matki Bozkiéj.
Tak w niespokojném oczekiwaniu upłynęła noc cała; nadszedł dzień. Rozwarto furtki pałacowe i wysłani na wzwiady przynieśli od Zawiszów, dokładną relacją, wypadków dnia przeszłego.
Dziwili się niepomału Chodkiewiczowie powolności jaką Wojewoda na perswazje przyjaciół okazał i nie pojmowali jéj, nie tłumaczyli sobie inaczéj, tylko niepodobieństwem dobycia kamienicy, gdyż wiedzieli o naradach rotmistrzów, którzy skutecznego sposobu zwyciężenia, wymyśléć nie mogli; ba nawet zgodzić się o to, jak napadać, na kamienicę.
Ku południowi nadszedł Biskup Gedrojć z PP. Zawiszami, tentując o zupełną zgodę. Ale napróżno podawano warunki różne, gdyż Jan Karol zdawało się, ośmielony wczorajszém wahaniem się Wojewody, na nic przystać Kasztellanowi nie dozwolił, Kasztellan za się jak wczoraj, na Xiężnę wszystko zdawał. W ciągu tego dnia, nie ustawały propozycje ze stron obu, ale bezskuteczne. Nie tak to łatwo było, zajątrzonych zbliżyć i do zezwolenia na jedno sprowadzić, widoczném jednak okazywało się, że mimo trwającéj nienawiści, znużone strony obie, pragnęły pokoju i zgody, bodaj powierzchownéj tylko.