Mórz wał o piersi skał rozbija fal swych szał
I nadbrzeżne granity. Morze szalejące,
I pieniące — i huczące — i bryzgające Pieni swoich bałwanów tysiące.
Oderwane znikają baraki i śpichrze,
Zgrzyta pomost w łańcuchu. Słychać gwar — Szereg pomostów i doków i gar — I ognie spiętrzonych latarń i far — Chwieją się w wichrze, Co biczuje morski piach I słupy — i wieże — i dach...
I gdy maszty zaskrzypią — i fale się wydmą, Szalony okręt mój kotwicę ciska. I — na zenitach mając portu widmo — Ryczy całą mocą swego pyska Na wichry i gromy
I mknie zwierz błyskawiczny przez morza ogromy.
O, na jakiż to obłęd niewiadomy — Na jakie sny letargiczne, Na jakie przebudzenia magnetyczne,
Na jakie Pozaświaty, na jakie Gdzie-bądź
W promieniach konwulsyjnych słońc? Na jakie grozy i mrozy, Na jakie rafy i trafy, Na jakie złote Potozy, Na jakie steru i masztów rozłomy — O, na jakie miraże — i śmiechy — i kwiaty Pędzi mój okręt, dziki mors zębaty — Zwierz błyskawiczny przez morza ogromy? —
Ale ta, co rozsądku mego dzierży stery — Trzymając bladą lampę w ręku, Weszła na wielkie debarkadery —
I patrzy, jak mój okręt odpływa w rozjęku, Na widnokręgów niewiadomych sfery...