Obrazki z życia wiejskiego/Dobry byt odzyskany

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józefa Żdżarska
Tytuł Dobry byt odzyskany
Pochodzenie Obrazki z życia wiejskiego
Wydawca nakładem ks. Franciszka Rażyńskiego
Data wyd. 1871
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DOBRY BYT ODZYSKANY.

— Cóż to nasza Marychna tak dziś zaspała, rzekła Michałowa do męża, który od godziny podpiérał drągiem pochyloną chatę, na wpół zapadłą w ziemię.
— A niech sobie śpi nieboże, odpowiedział Michał, toć to jéj tyle co śpi, dosyć się przez cały boży dzień napłacze. I mówiąc to, odstąpił kilka kroków od owéj nędznéj chałupy, i patrzał się na nią ze smutnym uśmiéchem.
— I cóż tam znów nowego myślicie, pytała żona, spoglądając ze łzami na męża.
— A myślę, żeć się ta buda zawali lada dzień, rzekł Maciéj z gorzkim śmiéchem.
— No, nie śmiéjta się tak, nie śmiéjta! zawołała Michałowa, zakrywając oczy, bo mnie serce mało nie pęknie na taki śmiéch; prawdać to, że chata którą wierzyciele zabrali, istne cacko przy téj norze, aleć na najęcie i takiéj ledwo nas stało, i za to dziękować Bogu.
— O! zapomniał ci Pan Bóg o nas, zapomniał, rzekł chłopek siadając na progu chaty.
— Bo i myśma o nim długo nie pamiętali, mówiła kobiéta.
— Mojać wina, zawołał chłopek, bijąc się w piersi, choć ci ja piłem z rozpaczy, boć nikomu tak źle jak nam się nie wiedzie, od lat siła. Dwa lata temu spaliła się stodoła ze zbożem, padły dwie krowy; łońskiego roku grad wybił zboże, siwek nogę złamał, i wy takeście długo niedomagali. Bóg nas opuścił, o! opuścił widocznie. A przecież już od roku i kropli wódki nie miałem w ustach, — chodzę na odpusta, odprawiam nowenny i do świętego Antoniego i do Matki Bozkiéj i do Pana Jezusa, a Pan Bóg jak karze, tak karze, za dawne grzéchy. Michałowa nic odpowiedziéć nie mogła na te słowa, tylko załamawszy ręce, zanosiła się od płaczu.
— Ale czemu, gdy mnie grzésznika Bóg karze, to karze i was, niewinną kobiétę i karze to święte dziecię, naszę Marychnę; cóż ona zawiniła Panu Bogu? Oj! opuścił nas Pan Bóg opuścił. — Opuściła nas Najświętsza Panna ze Swoim Synem.
— Oj, nie opuściła nas Najświętsza Panna, nie; ani Jezus najmilszy, zawołała śliczna dziewczyna, biała jak lilija, wybiegając z owéj nędznéj chaty i głośno płacząc rzuciła się matce na szyję.
Michałowa przytuliła ukochaną jedynaczkę, piętnastoletnią Marysię do serca, pytając troskliwie o powód jéj łez i smutku.
— Ja nie smutna; Matulu, odpowiedziała Marysia, nie, a jeżeli płaczę, to z radości.
To mówiąc siadła na progu chaty, pomiędzy ojcem i matką. A w téjże chwili słonko ślicznie weszło z za lasu, skowronki śpiewały na wyścigi, unosząc się nad zieleniejącymi polami. Marysia złożyła ręce, chwilę popatrzyła w niebo, snać się modliła, a potém tak się ozwała:
Słuchajcie, Matuleńko moja, słuchajcie Tatulu, jaki ja cudowny sen miałam dzisiaj. — Zdało mi się, że byłam z wami w lesie, żeśmy we troje zbierali jagody, bo to i we śnie moim była wiosenka, a na fujarkach tak ślicznie grali, żem ja myślała: tak cudnie grają tylko anieli. Niedaleko nas zbierała jagody wieś cała. Ale kiedy kosze dziéwczat, chłopców i kobiet napełnione były czerwonemi jagodami, to w naszych koszykach ni jednéj nie było. A pot spływał nam po skroni, a najbardziéj wam, Tatulu, ażeście jęczeli od wielkiego utrudzenia. I znów nadeszło lato, pełno grzybów było w lesie, a nasze koszyki znów były próżne, a koszyki sąsiadów pełne ślicznych borowików i rydzów. Potém w jesieni zbiéraliśmy znów we troje orzechy, ale gałęzie leszczyny raniły nam tylko twarz i ręce, a dojrzałe orzechy same spadały w fartuchy dziéwcząt i koszyki chłopaków wiejskich. Wtedy ja Matulu upadłam na kolana i prosiłam Matki Bozkiéj gorąco, by się ulitowała nad nami, by się wstawiła do Syna swojego. — „Otrzyj łzy Marysiu“ odezwał się jakiś głos, ale to tak słodko, tak słodko, że wam tego wypowiedzieć nie umiém. Podnoszę ja oczy, i dziwy! Widzę w złotym obłoku Najświętszą Pannę w błękitnym płaszczu, gdyby niebo, w czerwonéj sukni. Ale twarz Panny Najświętszéj była taka piękna, taka piękna, jakiéj nigdy w życiu nie widziałam. A Panna Najświętsza trzymała na ręku cudowne Dzieciątko Jezus. — I Dzieciątko Jezus spojrzało na mnie niebieskiemi jak przylaszczki oczami, i podniosło rączkę nad moją głową. „Nie płacz Marysiu, nie płacz, mówiła Matka Boża, Bóg się zlituje nad wami, tylko pracujcie szczérze, módlcie się do niego i nie narzekajcie na jego wyroki.“
I kiedy to Matka Bozka mówiła, Dzieciątko Jezus sypało mi rączką do fartucha i w koszyczek jagódki czerwone, grzyby i orzechy, a w tém się obudziłam. Otóż Mamulu moja, Tatulu kochany, ten sen znaczy, że nam Matka Boża uprosi szczęście u Boga, że nas pocieszy niedługo.
Matka i Ojciec w milczeniu uściskali kochaną swoję Marysię. A w tém dzwonek począł wzywać na Mszą Świętą poranną.
— Chodźma poprosić Matki Bozkiéj, by nas wysłuchała, rzekła Marysia. I niezadługo wszystko troje stanęli w kościółku. Dziewczyna nie mogła oderwać oczu od Matki Bozkiéj, a złożywszy ręce, modliła się gorąco. Michał i Michałowa, klęcząc za córką, dziękowali Bogu, że im dał tak pobożne święte dziécię, i po raz piérwszy zrozumieli, że nie są tak biédni, gdy mają dziécię bogate w cnoty. Po wysłuchaniu Mszy świętéj Michał poszedł na zarobek do miasta, Marysia po kwiatki do lasu, a Michałowa została w chacie.
Dobrze jeszcze przed zachodem słońca, ojciec z córką wrócili razem z miasta. Michał twarz miał wesołą, choć znać było na niej znużenie.
— No Marysieńko, rzekł radośnie do córki, podając jéj sześć nowiutkich złotówek, przeżegnajże te pieniądze, boś ty pobożne dziécię.
— Sześć złotówek! zawołała Marysia, aż sześć, a jakie śliczne, jakie czyste!
— A tak, aż sześć, mówił Michał śmiejąc się wesoło, zarobiłem je w mieście u jakiegoś bogatego pana. Skopałem mu ogródek pod oknem, wyczyściłem całe podwórko, a tak był kontent z mojéj pracy, że mi dał sześć złotych.
— A mnie ładna panienka dała złoty, rzekła Marysia, cały złoty za kwiatuszki, ale téż doniosłam je tak świéżutkie, jakby tylko co w lesie były rwane, i do tego ładna panienka dała nowiutką wstążeczkę, aby jéj tylko co dzień przynosić kwiatuszki; ale ja wstążkę zaniosę na ołtarzyk Matki Bozkiéj jako ofiarę.
— Toć i ja nie próżnowałam doma, rzekła Michałowa, skopałam ogródek, i ot poczęłam szyć koszulę, którą stary Maciéj przyniósł, a jak jutro wstanę ze świtem, toć ją może skończę i kilka groszaków dostanę. I mówiąc to, przykryła stół grubém płótnem i zastawiła skromną wieczerzą. Już od dawna Michał nie zajadał z takim smakiem; a Michałowa patrząc na wesołość męża i uśmiechającą się Marysię, z radości jeść nie mogła. Nazajutrz zawołano Michała i Marysię do dworu na robotę, bo wieś, w któréj Michał z żoną i córką miészkał, od dawna oczynszowaną była. Młody pan, kilka ledwo tygodni temu, jak przyjechał do swojego majątku. Był on siérotą, niedawno wyszedł z opieki, nie znał więc jeszcze prawie nikogo ze wsi, bo go chowano w mieście. Żona dziedzica, młodziutka i piękna, także po raz piérwszy była na wsi. Michałowi i Marysi wyznaczono robotę w ogrodzie.
— Cóż to tak pracujecie na zabój, rzekł jeden z wyrobników do Michała, widząc jak ten siedząc na drzewie, oczyszczał je starannie z gąsienic od godziny, nie przemówiwszy ani słowa do córki, która nieopodal okopywała ziemię koło krzaków róż. Spocznijcie trocha, alboż to nam ekonom nad karkiem stoi; pan człeczysko dobre, pani kieby aniół, grosza nie wytrącą, choćby i człek pohultaił trocha, toć człek nie koń, nie wół, by nie spoczął, mówił daléj ów sąsiad.
— Toż gdy państwo tacy dobrzy, to jeszcze gorliwiéj pracować trzeba, rzekł Michał, nie odrywając się od roboty.
— A Bóg wtedy lepiéj błogosławi, dodała pobożnie Marysia.
Oboje państwo stali w oknie i całą tę rozmowę słyszeli. Odtąd pilnie uważali co dzień na Michała i córkę jego. W kilka dni młoda żona dziedzica poleciła Marysi, przynieść kwiatków polnych i w nagrodę dała jéj śliczny duży obrazek Matki Bozkiéj z dzieciątkiem Jezus na ręku, cały kolorowany. Marysia spojrzawszy na obrazek, krzyknęła i zalała się łzami, bo jéj się zdało: że taką samę Matkę Bozką, takie same Święte Dzieciątko we śnie widziała.
Na prośby młodéj pani opowiedziała i sen ów cudowny i miłosierdzie Boże nad niemi.
Marysia nadzwyczaj podobała się pani.
Młodéj żonie dziedzica łzy stanęły w oczach, pogłaskała Marysię po twarzy, i co dzień odtąd do siebie przychodzić jéj kazała.
Marysia każdego rana biegała do lasu po kwiatki dla dobréj pani, która po niejakimś czasie znów jéj śliczną książkę do nabożeństwa dała. Co więcéj, młoda pani uczyła Marysię pisać, rachować, szyć cienką bieliznę, robić siatkę, a nadewszystko mówiła jéj o dobroci wszechmocnego Boga, o miłości Jezusa dla ludzi. Marysia przyklęknąwszy u nóg dobréj pani, połykała każde jéj słowo, a gdy wróciła do chaty, kiedy złożyła ręce do wieczornéj modlitwy, gorąco prosiła Boga o zdrowie i szczęście dla swojéj dobrodziéjki.
Minęła wiosna, minęło lato, minęła téż powoli niedola Michała. W prawdzie brak jeszcze dużo było do zupełnéj pomyślności, ale wieśniak już nie rozpaczał, bo czuł widoczną łaskę Boga nad sobą.
Dnia jednego, w południowéj godzinie, siedział na progu chaty, słuchając z uweseloném sercem pobożnéj pieśni, którą żona, siedząc w chacie, przy kołowrotku śpiewała. Marysia wiła śliczny wianek z polnych kwiatów dla dobréj pani. Cisza panowała do koła, wietrzyk tylko szeleścił listkami; nagle dziwne brzęczenie, jakby kilka rojów pszczół przerwało ten spokój miły. Michał podnosi głowę, i spostrzega cztéry swoje drzewka stojące w ogródku, pokryte pszczołami.
W piérwszéj chwili krzyknął radośnie, że Pan Bóg skarb wielki mu zesłał, ale przyszło mu na myśl, że te pszczółki, chociaż wprost przybyłe z lasu, nie do niego, ale do pana należą. Nie namyślając się ani chwili, pobiegł co żywo do dworu, oznajmując panu, że cztéry roje pszczół pańskich przyleciało do jego ogródka.
— Widać że im u ciebie miléj, jak w moim lesie, rzekł dziedzic żartobliwie, że kwiatki Marysi słodsze, jak leśne, to przyjmże pszczółki w gościnę, a jak dużo smacznego miodu ci przysporzą, to chętnie przyjdę go z żoną skosztować.
Michał ledwo wgłos się nie rozpłakał, a podziękowawszy panu za jego dobroć, wrócił śpiesznie do chaty.
Umiał on doskonale obchodzić się z pszczółkami, bo niegdyś ule jego pełne tych pracowitych były stworzonek, więc téż ani jedna pszczółka nie zginęła marnie, wszystkie wygodne pomieszczenie w opustoszałych ulach znalazły. Z jakąż rozkoszą serca nazajutrz, przysłuchiwała się cała rodzina miłemu brzęczeniu pszczółek, jak serdecznie dziękowała Bogu za nowy, widoczny dowód jego dobroci.
Nadejście zimy nie przestraszyło pracowitych wieśniaków, bo już i sporo poczciwie zarobionego grosza i dużo gospodarskich zapasów mieli na mroźną porę. Już i biédniejszym od siebie nie jednę miarkę mąki, kaszy, nie jeden groszak dać mogli. Kiedy po raz piérwszy Marysia biédnéj podróżnéj posługiwała w chacie ojcowskiéj, przyszedł jéj na myśl ów sen cudowny i z tém serdeczniejszą litością napełniła torebkę ubogiéj.
Zima przeszła niepostrzeżenie wśród ciągłéj pracy W chatce Michałów, a wiosna zastała ich przygotowanych na troski i kłopoty gospodarskie. Chociaż już cały świat Boży pokryty był zielonością, jakoby pysznym kobiercem, deszcz jednak jakby dla wzbudzenia bogatszéj jeszcze roślinki, padał nieustannie.
— Jezu dobry! wyrzekł dnia jednego Michał do żony i córki, a toć to my zginiemy znowu, jeżeli Matka Boża nie ulituje się i nie ześle pogody.“ I znów podług dawnego zwyczaju wyrzekał i stękał. Michałowéj siedzącéj przy kołowrotku łzy stawały w oczach, jedna tylko Marysia, była jak zawsze wesoła, uśmiechająca się.
— Tatulu! rzekła raz łagodnie, gdy deszcz ulewny bił w szyby, przeczytam ja wam piękną historyą o wytrwałości w pracy i cierpliwości w znoszeniu krzyżyków, które Pan Bóg zsyła na ludzi. I mówiąc to, zrozumiale czytać zaczęła z książki, którą jéj dobra pani dała. Michał słuchając owéj historyi, zapomniał o deszczu, a wyrzynając łyżki drewniane, które na jarmarku miał sprzedać, uzbroił się w odwagę i wytrwałość. W książeczce téj, którą Marysia czytała, były pożyteczne opisy o hodowaniu pszczół, o ulepszeniu gospodarstwa, o szczepieniu drzéwek. Michałowi nigdy nic podobnego na myśl nie przyszło; jak więc tylko deszcz ustał, postanowił wszystkie te nowości wprowadzić do swojego gospodarstwa. Żona i córka dopomagały mu w tém dzielnie. Najprzód wzięli się wszyscy troje do sadzenia drzewek i kwiatów, które najwięcéj zawierają słodyczy, w pobliżu ulów, aby pszczoły nie potrzebowały odlatywać daleko dla wysysania słodyczy z kwiatów i ginąć często marnie. Takim więc sposobem powstał śliczny ogródek, złożony z młodych szczepków owocowych, lip, krzaków i kwiatów, najżywszych kolorów, wśród których chata wyglądała niby zielona altana. Ale téż i ta chata zmieniła się do niepoznania. Marysia, która nauczyła się od dobréj pani nietylko prawdziwego porządku, ale i tego daru, co to najbrzydszą rzecz piękną uczynić umié, pozasadzała na około chaty pnące się rośliny, dzikie wino, powoje i groszki pachnące. Rośliny te obsypawszy się kwiatem, powspinały się na około okien, drzwi, porozrzucały aż na dach słomiany swoje gałązki, zasłaniając poczerniałe deski staréj chaty. Ale i w środku chaty równie cudowna zaszła zmiana. Ściany dawniéj okopcone, teraz wybielone, poobwieszane były obrazkami Świętych, na oknach stały doniczki z kwiatami, a w każdym kąciku tak było czysto, porządnie, że aż słodko robiło się na duszy. W alkierzyku stały łóżka białemi jak śniég pokryte prześcieradłami, a nad łóżkami wisiał obrazek Matki Bozkiéj, przystrojony w gałązki i kwiaty.
Cały ten zbytek, jak go sąsiedzi nazywali, wypłynął z dobrego bytu, odzyskanego pracą Michałów i ich pobożnéj Marysi.
Już w stajence Michała rżał wesoło śliczny konik, ryczała opodal ładna krówka i dwa wołki, a w śpichlérzyku niejedno nowe narzędzie rólnicze się znalazło.
Zkądże się to wszystko wzięło? spytacie. A czyż nie widzicie bracia, że cała rodzina już dwa lata pracuje w pocie czoła, że przez te dwa lata Michał nietylko chodzi gorliwie około swego gospodarstwa, ale najmuje się na zarobek, a pan płaci dobrze; bo są miesiące, w których i po pięć złotych dziennie wyrobnikowi daje; że Michał kilka razy za usilną a sumienną pracę po kilkanaście złotych nagrody dostał od sprawiedliwego dziedzica. Żona Michała sprzedała już do dworu dwie sztuki cienkiego płótna, a Marysia dużo zarobiła grosza, szyjąc koszule i suknie dla włościanek.
A pszczółki kochane, pielęgnowane jak dzieci, poumieszczane w dwunastu już ulach, dużo już pieniędzy Michałom przysporzyły. Za dwadzieścia cztéry garncy czystego miodu przyniosły w trzecim roku 288 złotych od razu.
Ale przy pracy Michał nie pił, nie hulał, ciężkiemi grzéchami nie obrażał Boga. Żył on w świętéj zgodzie z żoną, nigdy przykrém nie obraził jéj słowem. A jak tkliwym był ojcem, jak litościwym na nędzę braci! Nigdy żaden biédny z próżnemi z jego chaty nie wyszedł rękoma; a ileż to razy jego konik przywoził księdza do chorych sąsiadów, ileż razy dopomaga im w pracy, ileż razy pożyczał własnego grosza. Bóg mu téż dwoił grosz jego i błogosławił mu w pracy. Prawda, że w przeciągu tego czasu ponosił i wielkie szkody, że ukochana Marysia ciężko chorowała, ale Bóg jak zasmucał, tak téż i pocieszał, wléwając do duszy Michała odwagę i nadzieję.
Pobożna Marysia, wywdzięczając się Bogu za jego łaskę, w niedzielę i w święta uczyła czytać i pisać wiejskie dziéwczęta, otrzymując w nagrodę błogosławieńswo rodziców tych dziatek.
Jednego letniego wieczora w niedzielę, Michał z żoną i córką siedział na progu chaty. Wszystko troje od jakiéjś chwili nie wymówili ni słowa, patrząc się wesoło na piękny świat Boży. Wtém dzwonek z parafialnego kościołka wezwał na Aniół Pański. Michałowie złożyli ręce, a Marysia uklękła na murawie przed chatą i półgłosem odmawiała Aniół Pański.
Już dawno dzwonek przebrzmiał w powietrzu, a Marysia nie powstaje z murawy i porusza ustami, patrząc w niebo. „Dziękuję ci, Matko Boża, wymawia w końcu głośno pobożna dziewczyna, żeś nam uprosiła u Syna Swojego zmiłowanie Boże.“ Na te słowa oboje Michałowie padli na kolana przy ukochanéj jedynaczce swojéj: łzy ich zmięszały się ze łzami niewinnéj dziewczyny. Nie mogli oni wymówić słowa, by głośną do Ojca litości posłać modlitwę, ale ich serca przejęte najtkliwszą pobożnością, najwymowniejszą były modlitwą, którą Bóg przyjął mile.
Nie myślcie, moi mili czytelnicy, aby ta powiastka prostym tylko była wymysłem; o nie! taki miły i słodki byt na ziemi każdy z was zapewnić sobie może, nawet ten, co własną winą lub zrządzeniem Bożém popadł w niedolą i nędzę.
Grosz obok grosza położony, gdy go pomnażać będziecie pracą, uczyni złoty; złoty zaoszczędzony, dukata, a dukat polepszy wasz byt, da nietylko pożywienie ciału, ale naukę waszym dziatkom, która jest skarbem biédaka.
Może to was zadziwi, czytelnicy moi, że tak ciągle wspominam wam o możności polepszenia sobie bytu. Nie dziwcie się temu! dobry byt, jaki dajecie rodzinie, zapewni jéj pomyślność ziemską przy cnocie, a pieniądz poczciwie zapracowany pozwoli wam nietylko dobrze wychować dziatki wasze, by się stały użytecznemi ludźmi dla kraju, ale ofiarowany biédniejszym braciom, otrze ich łzy na ziemi, a wam kiedyś bramy niebieskie otworzy. Pracujcie więc, pracujcie, nie tylko dla siebie, ale dla dobra ogółu, a Bóg pobłogosławi wam tak szczodrze, jak poczciwéj rodzinie Michała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józefa Żdżarska.