O wolności sumnienia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Baka
Tytuł O wolności sumnienia
Pochodzenie Uwagi Rzeczy Ostatecznych Y Złosci Grzechowey
Wydawca Onufry Minkiewicz
Data wyd. 1766
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
 

4. o WOLNOSCI SUMNIENIA
Nota jak Poʃtrzeʃz śię w rozumie obrany.

Boſka dobroć wolność mi dała,
A złość jedyna ſkrępowała.
Niema waloru wolność złota,
Gdy w ſumnieniu grzechow, jak błota.
Nieznam pokoju w mych pokojach.

Bez woyny ſtrach ſkrzypi w podwojach,
Grzech dzień, i noc, na trwogę bije
Złe larum, póki w ſercu żyje.
Boże umarłych, i żyiących
Jedyna nadziejo grzeſzących,
Day ſumnieniu widzieć zginienie,
Strzedz nad honor, złoto, zbawienie.
Day zważać, że Niebo zawarte
W gòrze, w dole piekło otwarte,
Śmierć z koſą przed oczyma ſkacze,
W dzien Sądu przegrawſzy, zapłaczę.
Oto ginę, i tracę ſiebie
Codziennie obrażając Ciebie.
Jawnie, ſkrycie, grzeſznik mizerny
W mych parolach Bogu niewierny;
Nieſtały jak Xiężyc na nowiu
W pełni grzechow, ułając zdrowiu;
Wraz ſtawam, choć życia kwadranſe
Mowią: nie pewne lat wakanſe[1].
O cero twarzy! do Cerery
Podobnaś kwiatu z maniery,
Lud wdziękiem łudziſz, zwodziſz wiele,
Uſt rumieńce grzebiąc w popiele.
Trwałaś jak trawa, jak śnieg niknieſz,
Nad młodym, i ſtarym wykrzyknieſz;
Tuś mi grzybie i czerſtwy rydzu!
Idż w grobu krobkę ślepowidzu.
Głupie wſpieram śię jak na trzcinie
Świata machynie, bo w godzinie

Wiek, bieg życia, chorągiew zwinie
Sto lat iak jeden moment minie,
Gwałtem fata popchną do truny
Z fałſzywie wieczyſtey fortuny,
A ja wieczny nędznik ubogi
W Niebo niewścibię ani nogi.
Cieſzę się ſłyſząc: Rycerz z Ciebie;
A niedojadę kreſu w Niebie,
Czart zajeździł me animuſze,
Gdy tak dzielną oſiodłał duſzę.
Cofnąć śię w Niebo ſił nieſtanie
Bies ſilno trzyma na arkanie
Złych nałogow; trudno przeſtawię,
W co przewrotną naturę w prawię.
Nie ochrona Oręż przy boku
Gdy ja u Boga, jak ſol w oku.
Układ niepewny płytkie ſzable,
Przytnie ſumnienie jak pòłdiable.
Jęczeć muſi w złościach zacięta
Wolność, nim zleczy ſkrucha Swięta,
Stęka pod grzechow Cetnarami
Wewnątrz brząkając kaydanami.
Wſzędy, i wſtyſtkim zdrowo radzę,
Przy talentach jeſtem w powadzę,
W mym Domu ſlepy idyota
Nietrafię poprawić żywota.
Głowa innym, ſobiem półgłówek,
Spię w zginieniu jak od makówek,
Choć trwoży w boju, i w pokoju.

Grzech, ciągnący pomſtę w konwoju.
Còź mi czynić? co mam wykonać
Nim pewnie w krotce przydzie ſkonać?
Nim śmierć wyda haſło czy pozew,
Krzyknę: IEZU! MARYA! JOZEF!
Ratuycie nędznego grzeſznika,
Bo waſza dobroć was przenika
Z waſzey łaſki, i ſił ramienia
Dòydę pokoju, i zbawienia



 
4. o WOLNOSCI SUMNIENIA
Nota jak Poʃtrzeʃz śię w rozumie obrany.

Boska dobroć wolność mi dała,
A złość jedyna skrępowała.
Niema waloru wolność złota,
Gdy w sumnieniu grzechow, jak błota.
Nieznam pokoju w mych pokojach.
Bez woyny strach skrzypi w podwojach,
Grzech dzień, i noc, na trwogę bije
Złe larum, póki w sercu żyje.
Boże umarłych, i żyiących
Jedyna nadziejo grzeszących,
Day sumnieniu widzieć zginienie,
Strzedz nad honor, złoto, zbawienie.
Day zważać, że Niebo zawarte
W gòrze, w dole piekło otwarte,
Śmierć z kosą przed oczyma skacze,
W dzien Sądu przegrawszy, zapłaczę.
Oto ginę, i tracę siebie
Codziennie obrażając Ciebie.
Jawnie, skrycie, grzesznik mizerny
W mych parolach Bogu niewierny;
Niestały jak Xiężyc na nowiu
W pełni grzechow, ułając zdrowiu;
Wraz stawam, choć życia kwadranse
Mowią: nie pewne lat wakanse.
O cero twarzy! do Cerery
Podobnaś kwiatu z maniery,
Lud wdziękiem łudzisz, zwodzisz wiele,
Ust rumieńce grzebiąc w popiele.
Trwałaś jak trawa, jak śnieg nikniesz,
Nad młodym, i starym wykrzykniesz;
Tuś mi grzybie i czerstwy rydzu!
Idż w grobu krobkę ślepowidzu.
Głupie wspieram śię jak na trzcinie
Świata machynie, bo w godzinie
Wiek, bieg życia, chorągiew zwinie
Sto lat iak jeden moment minie,
Gwałtem fata popchną do truny
Z fałszywie wieczystey fortuny,
A ja wieczny nędznik ubogi
W Niebo niewścibię ani nogi.
Cieszę się słysząc: Rycerz z Ciebie;
A niedojadę kresu w Niebie,
Czart zajeździł me animusze,
Gdy tak dzielną osiodłał duszę.
Cofnąć śię w Niebo sił niestanie
Bies silno trzyma na arkanie
Złych nałogow; trudno przestawię,
W co przewrotną naturę w prawię.
Nie ochrona Oręż przy boku
Gdy ja u Boga, jak sol w oku.
Układ niepewny płytkie szable,
Przytnie sumnienie jak pòłdiable.
Jęczeć musi w złościach zacięta
Wolność, nim zleczy skrucha Swięta,
Stęka pod grzechow Cetnarami
Wewnątrz brząkając kaydanami.
Wszędy, i wstystkim zdrowo radzę,
Przy talentach jestem w powadzę,
W mym Domu slepy idyota
Nietrafię poprawić żywota.
Głowa innym, sobiem półgłówek,
Spię w zginieniu jak od makówek,
Choć trwoży w boju, i w pokoju.
Grzech, ciągnący pomstę w konwoju.
Còź mi czynić? co mam wykonać
Nim pewnie w krotce przydzie skonać?
Nim śmierć wyda hasło czy pozew,
Krzyknę: IEZU! MARYA! JOZEF!
Ratuycie nędznego grzesznika,
Bo wasza dobroć was przenika
Z waszey łaski, i sił ramienia
Dòydę pokoju, i zbawienia






  1. Przypis własny Wikiźródeł wakat, wolna posada





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Baka.