O sobie samym

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Hollender
Tytuł O sobie samym
Pochodzenie Ludzie i pomniki
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1938
Druk Józef Zielony
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

O SOBIE SAMYM

Motta:
„Ill'ego, qui fuerim..."
Ovidius
„Żył bezspokojnyj chudożnik..."
N. S. Gumilow,
„Ich Bertold Brecht..."
„Ja Józef Wittlin..."

Ja — Tadeusz Hollender jestem cząstką kraju
gór, biegnących poprzecznie do północnych rzek...
Czterech obcych narodów krew w swych żyłach mając,
patrzę senny mieszaniec na Dwudziesty Wiek.

Nie korzę się, nie klękam przed niczyim bogiem,
bo niczyich nie czekam zbywających łask,
ten sam a inny wobec miljonów dwunogich
patrzę zimno, spokojny na mrowiska miast.

Do końca mi wystarczą wietrzne świata ściany,
i tak wciąż w piątej porze przemija mój rok,
piję w szynkach jak inni — nigdy niepijany,
na ścianach skaleczony zatrzymując wzrok.

Szumią szare wieczory od ludzi i zdarzeń,
do pań, śliskich jak ryby przemawiam per ty,
gdy nas rozkosz zaskoczy, gładzę je po twarzy,
pewny, że i tak nigdy nie popieszczę — mgły.

Czytam często poetów, nie można goręcej,
by się zawsze doszukać śmiesznie wielkich cech,
znam Tuwima i wielbię czar niekonsekwencji,
dawno gorżkiej niewiary nauczył mnie Brecht.

Z ludźmi, wiecznie nieufny, nie rozmawiam szczerze,
nazbyt rzadko dopuszczam „racje obcych stron“...
Któż potrafi inaczej, kto sam bodaj wierzy,
zawsze zostanę sobie — „ja“ i każdy „on“.

Miłuję mego kraju biedną monotonję,
śmieszność jak dym zamykam w klamry słów i w wiersz,
a gardzę — nie żem inny, lecz słaby jak oni,
że się spalam, gdy wiecznie odgaduję śmierć.

Lecz nie lękam się chwili, która mnie przywali,
by świat we mnie zatrzymać i odciąć od dat,
bo pochwalam zniszczenie, ogień, który pali,
abym nie mógł nic wiedzieć, gdy odgadnę świat.

Chcę jeszcze zaznać pełni, brzęku pszczół, rozkoszy,
gdy szumi we mnie słodko wszystkich przodków krew,
szlachty, mieszczan, włóczęgów, gdy ciężko podnoszę
oczy w sufit niebiosów, załamując brew.

Wierzę w śmieszność zamierzeń, na maszyny patrzę
jak na zwierzęta, które także zgryzie rdza,
nie przeszkadzam, panowie, — na waszym teatrze
nie przemówię ze sceny — popatrzcie — to ja!

Co się stanie — mnie, wierzcie, nie zależy na tem,
to nieważne i nigdy nie przejmę się tem...
Dajcie dziecku niewiary pogodzić się z światem.
— Wszystko jest — snem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Hollender.