O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom II/Szwajcarja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SZWAJCARJA

Mało zmam szczęśliwszych rodzin niż rodziny w Oberland, części Szwajcarji w pobliżu Berna; jest zaś publicznie wiadome (1816), że dziewczęta spędzają tam ze swymi kochankami noc z soboty na niedzielę.
Dudki, którzy znają świat od Paryża do Saint-Cloud, okrzykną się; szczęściem, znajduję u szwajcarskiego pisarza potwierdzenie tego, na co sam[1] patrzałem cztery miesiące.
„Pewien poczciwy wieśniak skarżył się na szkody w sadzie; spytałem, czemu nie trzyma psa; odparł: „Córki nigdyby za mąż nie wyszły“. Nie zrozumiałem tej odpowiedzi; wyjaśnił mi, że miał wprzód tak złego psa, iż żaden chłopak nie śmiał drapać się do jego okien.
„Drugi wieśniak, wójt w swojej wsi, chcąc przedemną pochwalić żonę, powiadał, że w czasie gdy była panną, nie było drugiej, któraby miała więcej kilterów albo czuwaczy (młodych ludzi przychodzących do niej na noc).
„Powszechnie szanowany pułkownik musiał, w czasie wyprawy górskiej, zanocować w ustronnej i malowniczej dolinie. Stanął u najzacniejszego gospodarza, zamożnego i poważanego człowieka. Wchodząc, gość zauważył szesnastoletnie dziewczę, ideał wdzięku, świeżości i prostoty: była to córka gospodarza domu. Tego dnia była tam zabawa: gość zaczął nadskakiwać panience, której piękność była w istocie uderzająca. Wreszcie, zebrawszy się na odwagę, ośmielił się zapytać, czy nie mógłby z nią czuwać. „Nie, odparło dziewczę, śpię z krewniaczką; ale ja przyjdę do pana“. Można sobie wyobrazić wzruszenie, jakie spowodowała ta odpowiedź. Po wieczerzy, gość wstaje, panienka bierze świecznik i odprowadza go do pokoju; już myślał, że dopłynął do szczęścia. „Nie, rzekła z prostotą, muszę wprzód poprosić o pozwolenie mamy“. Piorun byłby go mniej wstrząsnął. Ona wychodzi, on zbiera się na odwagę i zakrada się pod drewniany salonik poczciwców; słyszy, jak córka pieszczotliwie prosi matkę o owo upragnione pozwolenie i uzyskuje je wreszcie. „Prawda, stary, rzecze matka do męża który już leżał w łóżku, pozwalasz aby Trineli przespała się z panem pułkownikiem? — Z całego serca, odparł ojciec; sądzę, że takiemu człowiekowi użyczyłbym i żony. — Więc dobrze, idź, rzecze matka do Trineli, ale bądź grzeczną dziewczyną i nie zdejmuj spódnicy...“ O świcie, Trineli, uszanowana przez przybysza, wstała z łóżka dziewicą; ułożyła poduszki, przygotowała kawę i śmietankę dla swego czuwacza, i skoro, siedząc na łóżku, spożyła z nim śniadanie, ucięła kawałek brustpelcu (kawał aksamitu osłaniający pierś): „Weź, rzecze, zachowaj pamiątkę tej szczęśliwej nocy, ja nie zapomnę jej nigdy. Czemu jesteś pułkownikiem?“ I, pocałowawszy go ostatni raz, uciekła; już jej nie ujrzał[2]“. Oto skrajne przeciwieństwo naszych francuskich obyczajów, którego zresztą bynajmniej nie pochwalam.
Gdybym był prawodawcą, żądałbym, aby zaprowadzono we Francji, na wzór Niemiec, zwyczaj wieczorów tanecznych. Trzy razy na tydzień, dziewczęta szłyby z matkami na bal, zaczynający się o siódmej, kończący się o północy, nie wymagający kosztów prócz skrzypka i paru szklanek wody. W sąsiednim pokoju, matki, może nieco zazdrosne o szczęsne wychowanie córek, grałyby w bostona; w trzecim ojcowie znaleźliby dziennik i gwarzyliby o polityce. Po północy, rodziny szłyby gromadnie do domów. Dziewczęta nauczyłyby się poznawać młodych ludzi; zarozumiałość i towarzysząca jej niedyskrecja stałyby się im rychło wstrętne; słowem, wybierałyby sobie męża. Ta i owa młoda dziewczyna zakochałaby się nieszczęśliwie, ale ilość zdradzonych mężów i niezgodnych małżeństw zmniejszyłaby się ogromnie. Wówczas byłoby mniejszą niedorzecznością karać niewierność hańbą; prawo rzekłoby młodym kobietom: „Wybrałaś sobie męża; bądźże mu wierna“. Wówczas zgodziłbym się na dochodzenie i karanie sądowe tego, co Anglicy nazywają criminal conversation. Trybunały mogłyby nakładać, na rzecz więzień i szpitali, grzywnę sięgającą dwóch trzecich majątku uwodziciela oraz kilkoletnie więzienie.
Kobietę możnaby stawić za cudzołóstwo przed sąd przysięgłych. Sąd przysięgłych musiałby wpierw orzec, że postępowanie męża było nienaganne.
Kobietę przekonaną o winie możnaby skazać na dożywotnie więzienie. Jeżeli mąż był nieobecny dłużej niż dwa lata, możnaby skazać żonę jedynie na kilkoletnie więzienie. Obyczaje ułożyłyby się niebawem na modłę tych praw i udoskonaliłyby je[3].
Wówczas szlachta i duchowieństwo, żałując gorzko cnotliwych epok pani de Montespan lub pani du Barry, musiałaby się zgodzić na rozwód[4]. W jakiejś wiosce, niedaleko Paryża, znajdowałoby się Eliseum dla nieszczęśliwych żon; schronienie, gdzie, pod karą galer, nie miałby dostępu żaden mężczyzna prócz lekarza i kapelana. Kobieta, która chciałaby uzyskać rozwód, musiałaby przedewszystkiem zgłosić się jako więzień do tego Elizeum; spędziłaby tam dwa lata nie wychodząc ani razu. Mogłaby pisać, ale nie otrzymywałaby odpowiedzi.
Rada złożona z parów Francji i z kilku poważnych sędziów prowadziłaby w imieniu żony sprawę rozwodową i ustanawiałaby pensję, jaką mąż ma opłacać zakładowi. Kobieta, której prośbę trybunałby odrzucił, miałaby prawo spędzić resztę życia w tem schronisku. Rząd dopłacałby zarządowi schroniska po dwa tysiące franków od jednej pustelnicy. Aby być przyjętą, kobieta musiałaby mieć posag wyżej dwudziestu tysięcy franków. Reguły moralności byłyby tam nadzwyczaj surowe.
Po dwóch latach zupełnego odcięcia od świata, rozwiedziona kobieta mogłaby wyjść za mąż.
Raz doszedłszy do tego punktu, Izby mogłyby rozpatrzeć, czy dla obudzenia w młodych dziewczętach współzawodnictwa w przymiotach, nie należałoby dawać chłopcom dwa razy większej części ojcowizny niż ich siostrom. Dziewczęta, któreby nie znalazły męża, dostałyby równe uposażenie z braćmi. Można zauważyć mimochodem, że ten system wytępiłby pomału zwyczaj nazbyt nierozsądnych małżeństw z rozsądku. Możliwość rozwodu udaremniłaby nadmiar upodlenia.
Trzebaby, w rozmaitych punktach Francji, w ubogich wioskach, utworzyć trzydzieści opactw dla starych panien. Rząd starałby się otoczyć te zakłady czcią, aby pocieszyć nieco smutny los panien, którym przyszło tam kończyć życie. Trzebaby im dać wszystkie zabawki dostojeństwa.
Ale porzućmy te rojenia.




  1. Zasady filozoficzne pułkownika Weissa, siódme wydanie, t. II, str. 245.
  2. Rad jestem, że mogę cudzemi słowami opowiedzieć niezwykłe fakty, które miałem sposobność oglądać. Z pewnością bez p. Weissa nie byłbym przytoczył tego rysu. Opuściłem niemniej znamienne spostrzeżenia z Walencji i z Wiednia.
  3. Dziennik angielski Examiner, zdając sprawę z procesu królowej (nr. 622, 3 września 1820), dodaje: „Dzięki naszemu systemowi moralności płciowej, tysiące kobiet stają się przedajnemi nierządnicami. Uczy się kobiety uczciwe gardzić niemi, ale mężowie mają prawo odwiedzać te nierządnice i uchodzi to jedynie za grzech powszedni“.
    Jest w tem szlachetna odwaga, aby krainie cantu powiedzieć w tym przedmiocie prawdę, choćby najbardziej pospolitą i jawną; jeszcze większą zasługą jestto ze strony biednego dziennika, którego jedynym widokiem powodzenia jest, że go kupią ludzie bogaci, uważający biblję i biskupów za jedyną ochronę swoich pięknych liberji.
  4. Pani de Sévigné pisała do córki 23 grudnia 1671: „Nie wiem, czy ci wiadomo, że Villarceaux, napomykając królowi o jakimś urzędzie dworskim dla swego syna, skorzystał zręcznie ze sposobności, aby wspomnieć, iż są ludzie, którzy nachodzą jego siostrzenicę (pannę de Rouxel), mówiąc że Jego Królewska Mość ma na nią zamiary; jeśli tak jest, błaga aby użył za pośrednika jego; właściwiej będzie, jeżeli sprawa będzie w jego a nie w innych rękach; on doprowadzi ją pomyślnie do skutku. Król zaczął się śmiać i rzekł: Villarceaux, jesteśmy za starzy obaj, aby się porywać na piętnastolatki. I, jako człowiek wielkich manier, wyśmiał się zeń i opowiedział jego propozycję damom“. (Tom II, str. 340).
    Pamiętniki Lauzuna, Bezenvala, pani d’Epinay, etc. etc. Błagam, niech mnie nikt z kretesem nie potępia, póki nie przeczyta tych pamiętników.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.