O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/Rozdział XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIV.
Podróż w nieznane kraje.

Większość ludzi zrodzonych na Północy niech opuści ten rozdział. Jestto mglista rozprawa o paru zjawiskach tyczących pomarańczy, drzewa które rośnie lub dochodzi pełnego wzrostu jedynie we Włoszech i w Hiszpanji. Aby być zrozumiałym gdzieindziej, musiałbym pomniejszyć fakty.
Nie omieszkałbym tego uczynić, gdybym miał choć chwilę zamiar napisać książkę miłą dla wszystkich. Ponieważ jednak niebo odmówiło mi talentu literackiego, myślałem jedynie o tem, aby opisać z całą oschłością ale też z całą ścisłością naukową pewne fakty, których mimowolnym świadkiem uczynił mnie długi pobyt w ojczyźnie pomarańcz. Fryderyk Wielki, lub inny znamienity człowiek Północy, który nigdy nie miał sposobności widzieć drzew pomarańczowych rosnących poprostu w ziemi, zaprzeczyłby mi następujących faktów, i to z dobrą wiarą. Szanuję nieskończenie dobrą wiarę i rozumiem jej przyczyny.
Ponieważ to szczere oświadczenie mogłoby się wydać pychą, dodam następującą refleksję:
Każdy pisze na los szczęścia co mu się wydaje prawdą i każdy zadaje kłam sąsiadowi. Książki, to poprostu bilety na loterję; doprawdy nie są warte więcej. Potomność, zapominając o jednych a przedrukowując drugie, obwieści tem samem bilety wygrywające. Do tej pory, nikt z nas, spisawszy jak umiał najlepiej to co mu się wydaje prawdą, nie ma racji drwić sobie z sąsiada, chyba że drwiny będą zabawne, wówczas bowiem zawsze ma rację, zwłaszcza jeżeli tak pisze jak pan Courrier do del Furia.
Po tym wstępie, przystąpię odważnie do rozważenia faktów, które, jestem przeświadczony, rzadko zauważono w Paryżu. Ale, ostatecznie, w Paryżu, mieście przewyższającem — rzecz oczywista! — wszystkie inne, nie widzi się pomarańcz rosnących dziko, jak w Sorrento; w Sorrento zaś, ojczyźnie Tassa, nad zatoką neapolitańską, na stoku nad morzem, w położeniu bardziej malowniczem jeszcze od samego Neapolu, ale gdzie nie czyta się Zwierciadła, Lisio Visconti zauważył i spisał następujące fakty:
Kiedy się ma ujrzeć wieczór ukochaną kobietę, oczekiwanie tak wielkiego szczęścia czyni nieznośną każdą chwilę która od niego dzieli.
Jesteś jakby w gorączce: chwytasz się dwudziestu zajęć i rzucasz je kolejno. Spoglądasz co chwila na zegarek i jesteś uszczęśliwiony kiedy spostrzeżesz, żeś zdołał spędzić dziesięć minut bez sprawdzania godziny. Godzina tak upragniona bije wreszcie, i oto, kiedy masz już zapukać do drzwi, byłbyś rad jej nie zastać; zmartwiłbyś się tem jedynie z wyrozumowania; słowem, oczekiwanie widzenia jej sprawia ci przykrość.
Oto rzeczy, dla których dudki mówią że zakochani mają bzika.
A dzieje się to stąd, iż wyobraźnia, gwałtownie wyrwana z rozkosznych marzeń gdzie każdy krok stwarza szczęście, wraca do surowej rzeczywistości.
Tkliwa dusza wie dobrze, iż, w walce która rozpocznie się natychmiast skorą ujrzysz, najmniejsze zaniedbanie, najmniejszy brak uwagi lub odwagi, będą ukarane klęską zatruwającą na długo marzenia wyobraźni i upokarzającą dla miłości własnej, nie licząc iż miłość traci możność ucieczki w świat marzeń. Powiadasz sobie: „Byłem głupi, byłem niedołęga“; ale odwaga wobec kochanej istoty to znak że się kocha mniej.
Ta resztka uwagi, którą się wydziera z takim trudem rozmarzeniom krystalizacji, sprawia, iż, w pierwszych chwilach rozmowy z ukochaną, wymyka się nam mnóstwo rzeczy pozbawionych sensu, lub mających sens przeciwny temu co się czuje. Lub, co jeszcze boleśniejsze, przesadza się własne uczucia, tak iż stają się śmieszne w jej oczach. Ponieważ czujesz mętnie że ona nie dość zwraca uwagę na to co mówisz, popadasz bezwiednie w deklamację. Mimo to, nie przestajesz mówić z obawy kłopotliwego milczenia, podczas którego tem mniej mógłbyś o niej myśleć. Mówisz tedy z przejętą miną mnóstwo rzeczy których nie czujesz i których wstydziłbyś się powtórzyć; silisz się unikać jej obecności, aby być jeszcze bardziej z nią. Kiedy dopiero poznawałem miłość, w pierwszych chwilach to dziwne uczucie kazało mi przypuszczać że nie kocham.
Rozumiem tchórzostwo, i to że rekruci ratują się przed strachem rzucając się na oślep w ogień. Ilość głupstw, które powiedziałem od dwóch lat byle nie milczeć, wprawia mnie w rozpacz kiedy o tem myślę.
Oto co powinnoby w oczach kobiet pogłębić różnicę między namiętnością a miłostką, pomiędzy duszą tkliwą a duszą prozaiczną[1].
W owych rozstrzygających chwilach jedna tyleż zyskuje ile druga traci; dusza prozaiczna osiąga właśnie ten stopień żaru jakiego jej brak zazwyczaj, gdy biedna dusza tkliwa popada w szaleństwo z nadmiaru uczucia i, co więcej, sili się utaić swoje szaleństwo. Zajęty powściąganiem własnych wzruszeń, człowiek daleki jest od zimnej krwi jakiej trzeba dla wyzyskania sytuacji, i wychodzi nadąsany z wizyty, w czasie której dusza prozaiczna uczyniłaby wielki krok naprzód. Z chwilą gdy uczucie jest zbyt żywe, dusza tkliwa i dumna nie może być wymowna w obliczu ukochanej; możliwość niepowodzenia zbytnio ją nęka. Dusza pospolita, przeciwnie, oblicza trafnie widoki powodzenia, nie zaprząta się przewidywaniem klęski i, dumna z tego co stanowi jej pospolitość, drwi sobie z duszy tkliwej, która, nawet przy całej inteligencji, nigdy nie ma potrzebnej swobody, aby mówić rzeczy najprostsze a najskuteczniej wiodące do celu. Dusza tkliwa, niezdolna nic wydrzeć siłą, musi się pogodzić z tem, iż może coś otrzymać jedynie z miłosierdzia ukochanej. Jeżeli kobieta którą kochasz jest naprawdę subtelna, zawsze przyjdzie ci pożałować tego, iż zadałeś sobie gwałt aby jej mówić o miłości. Masz minę zawstydzoną, chłodną; wyglądałbyś na kłamcę, gdyby namiętność nie zdradzała się innemi pewnemi oznakami. Wyrażać to co się czuje tak żywo i tak szczegółowo, w każdym momencie życia, to pańszczyzna, którą człowiek sobie nakłada, ponieważ czytywał romanse; gdyby był naturalny, nigdy nie podjąłby tak ciężkiego zadania. Zamiast silić się mówić o tem co czuł przed kwadransem i starać się dać ogólny i zajmujący obraz, wyrażałby z całą prostotą to co czuje w danej chwili. Ale nie! zadaje sobie straszny gwałt, aby osiągnąć lichy skutek; że zaś temu co mówi brak jest doraźnego przekonania i ponieważ pamięć nie dopisuje, uważa w danej chwili za właściwe wypowiadać rzeczy upokarzająco śmieszne.
Kiedy wreszcie, po godzinnej męce, dokona tego straszliwego wysiłku aby się wyrwać z zaczarowanych ogrodów wyobraźni i sycić się poprostu obecnością ukochanej, zdarza się często, że trzeba się z nią rozstać.
Wszystko to wyda się szaleństwem. Widziałem więcej: przyjaciel mój ubóstwiał pewną kobietę; ona, twierdząc że ją obraził jakąś niedelikatnością (jaką? nigdy się nie dowiedziałem), skazała go nagle, aby ją widywał jedynie dwa razy na miesiąc. Te wizyty, tak rzadkie i tak upragnione, były istnym napadem szaleństwa; i trzeba było całej siły charakteru Salviatiego aby się to nie ujawniło na zewnątrz.
Od samego początku, myśl o końcu wizyty zbyt jest przytomna, aby można było kosztować przyjemności. Mówi się wiele nie słysząc samego siebie; często rzeczy przeciwne temu co się myśli. Brnie się w wywody, które trzeba przerwać nagle dla ich niedorzeczności, skoro się człowiek ocknie i usłyszy swój głos. Przymus jaki sobie wówczas zadaje jest tak gwałtowny, iż sprawia wrażenie chłodu. Miłość kryje się pod swym nadmiarem.
Zdała od niej, wyobraźnia kołysała się najczarowniejszą rozmową; znajdowało się najtkliwsze, najbardziej wzruszające akcenty. W ten sposób, przez dziesięć czy dwanaście dni, człowiek myśli że ma odwagę do niej mówić; ale na dwa dni przed dniem który powinienby być dniem szczęścia, zaczyna się gorączka i rośnie w miarę jak się zbliża straszliwy moment.
W chwili gdy wchodzisz do jej salonu, jesteś zmuszony, aby nie powiedzieć i nie zrobić niewiarygodnego głupstwa, kurczowo zaciec się w milczeniu i patrzeć na nią aby móc bodaj zapamiętać jej twarz. Ledwie znajdziesz się w jej obecności, oczy zachodzą ci jakby mgłą pijaństwa. Czujesz, niby jaki manjak, pęd do najdzikszych rzeczy, masz uczucie że posiadasz dwie dusze: jedną aby działać, drugą aby krytykować to co czynisz. Czujesz mglisto, że świadomość własnego głupstwa ochłodziłaby ci na chwilę krew, zacierając myśl o końcu wizyty i o nieszczęściu rozstania się na dwa tygodnie z ukochaną.
Jeśli się znajdzie w salonie jakiś nudziarz opowiadający płaską historyjkę, wówczas biedny kochanek, w niepojętem szaleństwie, słucha go z całą uwagą, jakgdyby się silił zmarnować te tak rzadkie chwile. Ta godzina, po której spodziewał się tyle, mija jak płonąca strzała; mimo to, czuje z niewysłowioną goryczą wszystkie drobne okoliczności, które mu dowodzą, jak bardzo stał się obcy ukochanej istocie. Znajduje się pośród obojętnych ludzi, którzy przyszli z prostą wizytą, i widzi że on jeden nie zna wszystkich drobiazgów jej życia w ubiegłych dniach. Wreszcie wychodzi; żegnając się z nią chłodno, ma to okropne uczucie że czekają go dwa tygodnie bez jej widoku; to pewna, iż mniej bolesne byłoby mu nie widzieć jej nigdy. To coś (ale o wiele smutniejsze) w rodzaju księcia Policastro, który co pół roku robił sto mil, aby widzieć przez kwadrans, w Lecce, uwielbianą kochankę strzeżoną przez zazdrośnika.
Widać stąd jasno, że wola nie ma wpływu na miłość: wściekły na swą kochankę i na siebie, z jakąż pasją stałbyś się obojętny! Jedyną korzyścią tej wizyty jest, że odnawia skarb krystalizacji.
Życie dzieliło się dla Salviatego na dwutygodniowe okresy, przybierające barwę od wieczoru, w którym mu wolno było widzieć panią ***; tak naprzykład, był upojony szczęściem 21 maja, a 2 czerwca nie wrócił do domu z obawy aby nie ulec pokusie strzelenia sobie w łeb.
Zauważyłem tego wieczora, że powieściopisarze bardzo licho odmalowali chwilę samobójstwa. „Pić mi się chce, rzekł do mnie Salviati zupełnie poprostu, muszę wypić tę szklankę wody“. Nie zwalczałem jego postanowienia, pożegnałem go: wówczas zaczął płakać.
Sądząc z podniecenia jakie towarzyszy rozmowom kochanków, nie byłoby rozsądnie wyciągać zbyt ścisłe konsekwencje z jakiegoś szczegółu. Wyrażają swoje uczucia w słowach które się im wyrwą bezwiednie; wówczas to jest krzyk serca. Pozatem można wyciągać wnioski jedynie z ogólnej fizjognomji rozmowy. Trzeba pamiętać, że dość często człowiek bardzo wzruszony nie ma czasu spostrzec wzruszenia osoby, która jest powodem jego własnego wzruszenia.




  1. Powiedzenie Leonory.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.