O jednym głupim Wojtku, co oczyma „ciskał” na dziewuchy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O jednym głupim Wojtku, co oczyma „ciskał” na dziewuchy |
Pochodzenie | Z za krakowskich rogatek |
Redaktor | Michał Arct |
Wydawca | Michał Arct |
Data wyd. | 1894 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Jedna matka miała syna głupiego, i ten syn już stary był, a jeszcze nie był w kościele: jakże miał być w kościele, kiedy był głupi? Ano tak ta matka kupiła mu portki i sukmanę i mówi mu tak:
— Bój sie Boga, Wojtek! a dy tyz idź ráz do kościoła, boś taki stary, aniś razu nie był w kościele, ani u spowiedzi. A chodzą tyz tam do kościoła piekne dzieuchy, tobyś ta mógł na którą rzucić okiem i ożenić sie chociáz ráz.
Ano Wojtek ubrał się w portki, w nową sukmanę, w nowe buty i w czapkę, na cztery różki robioną, z pawim piórkiem. Poszedł do stajni i wszystkim koniom, krowom, wołom, świniom powydłubywał oczy i wziął te oczy do worka i poszedł do kościoła. Która dziewucha mu się podobała, to cisnął na nią jednym okiem; a spodobała mu się jedna Maryna, bardzo się mu spodobała, i cisnął na nią oczy z całym workiem.
A to było w kościele na sumie.
I ta Maryna była też taka głupia, jak i on, i zaprosiła go, jak wyszli z kościoła, do siebie do domu. Zamiast go czym poczęstować, to mu dała na przywitanie igłę. Ano wziął tę igłę i schował do kieszeni.
Przyszedł do matki, a matka zaczęła krzyczeć na niego:
— A cóześ tyz ty niescęsny zrobił! dyś ty mi wszystkie zwierzątka poslepił! O ty pokrako[1] jedna! a dyć jak já złapie kija, to ci kości poprzetrącám, to ci wszystkie ziobra porachuje!
A on mówi tak:
— Dyćciez mi, matusiu, kazali ocami ciskać, já tyz ciskałem. Spodobała mi się Maryna i cisnąłem na nią wszyćkiemi ocami.
I dopiero mówi, że był u niej w domu. A matka się go pyta:
— Cóz ci ta dała?
— Igłe mi dała, matusiu.
— A gdzicz ją más?
— A do kiesenim włożył.
— O ty, głupi! a pocoześ tyz ty do kieseni igłe pcháł? Ni mógeś włozyć za kapelus?
— Ano to na drugi ráz tak zrobie.
Na drugi raz, jak poszedł do Maryny, dała mu kota, takiego małego kotka. Ano wziął temu kotu połamał nogi, ukręcił łeb i włożył za kapelusz.
Przychodzi do domu, matka się go pyta:
— Cóz ci ta dała?
— Cie, matusiu! kotka mi dała.
— Gdziez go más?
— Haj wisi na kołku za kapelusem.
Matka mówi tak:
— A cóześ tyz ty niescęsny zrobił! miáłeś ty sumienie tak połamać kociątko? móg(ł)eś wziąś — taki malućki był — i włozyć do kieseni.
— Ano to na drugi ráz tak, matusiu, zrobie.
Na drugi raz poszedł do Maryny, dostał pieska i włożył tego pieska do kieszeni. A miał lagę grubą i miał taki zwyczaj, jak szedł, bił się w sukmanę po boku tą lagą. Ano i zabił to psię w kieszeni.
Przychodzi do domu, a matka się go pyta:
— Gdzieześ ta był?
— U Maryny, matusiu.
— Cóześ ta dostáł?
— Pieska.
— Gdziez go más?
— A wisi ta w stajni w kieseni w sukmanie na kołku.
Ano matka idzie, wyciąga, a tu psię nieżywe.
— Oo! cóześ tyz ty zrobił? ni mógeś tyz ty uwiązać na postronku i wołać: pś! pś! pś!
— Ano to na drugi raz tak, matusiu, zrobie.
Ano poszedł do Maryny, dostał kawałek spyrki i uwiązał tę spyrkę na postronku i wołał: pś! pś! pś! Psy się pozlatywały i zjadły mu tę spyrkę. Ano, tak on przychodzi do domu, i matka się go pyta:
— Kaześ ta był?
— U Maryny, matusiu.
— Cóz ci dała?
— Spyrke.
— Dziez ją más?
— A toli, matusiu, niescęście mi sie z nią stało.
— A jakiez ci sie niescęście stało?
— Uwiązáłem na postronku i wołałem: pś! pś! pś! I psi sie zlecieli i zjedli mi ją.
— O ty, głupi! ni mógeś włozyć do worka i wziąś na plecy.
— Ano to na drugi ráz tak, matusiu, zrobie.
Poszedł do Maryny, dała mu cielę; on wziął to cielę chciał wpakować do worka, nie chciało mu się zmieścić. Ano tak wziął to cielę, połamał i wpakował do worka i przyniósł do domu. Przychodzi do domu, matka się go pyta:
— Gdzieześ ta był?
— U Maryny, matusiu.
— Cóz ci ta dała?
— Ciele mi dała.
— Gdziez go más?
— A jes ta w stajni we worku.
— O ty, głupi! ni mógeś przywieś(ć) na sznurze i uwiązać w stajni u złobu?
— E! to ta matusiu na drugi ráz tak zrobie.
Poszedł do Maryny, Maryna mówi tak:
— Juz kiela cás chodzis do mnie, juz ci ni mám co dać, juz ci dám same siebie.
On wziął gruby powróz i uwiązał jej na szyi i kij wziął i poganiał ją. A jak się mu opierała, nie chciała iść, to ją bił okropnie, tak, że nim ją przyprowadził do chałupy swojej, to miała ciało czarne jak czeluście. Przyprowadził ją i uwiązał u żłobu w stajni i dał jej siana. I mówi jej: — Jédz, Maryś!
Przychodzi do izby, matka się go pyta:
— Kaześ ta był?
A on mówi tak:
— U Maryny, matusiu.
— Cóz ci ta dała?
— Same siebie mi, matusiu, dała dzisiák.
— Gdzies ją más?
— Stoi ta w stajni u złobu, a tak sie psiokulacká opiérała, azem ją musiał kijem znąć; ledwo przysła do chałupy.
— A cóześ tyz ty zrobił! mógeś ją przyprowadzić do izby, tajak (tak jak) kobiétę. U złobuś ją uwiązał, jak ciele...
A on się odzywa tak:
— E! nigdy wám, matusiu, dogodzić ni moge... Kręcicie tak mną, jak świec[2] butem. Jak sie zabiere, tak póde, ka mie ocy poniesą.
I jak poszedł, tak więcej o Wojtku nie słyszeli.