O cyganach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł O cyganach
Pochodzenie „Echo“, 1880, nr 264
Redaktor Zygmunt Sarnecki,
Jan Noskowski
Wydawca Zygmunt Sarnecki,
Jan Noskowski
Data wyd. 1880
Druk Drukarnia Jana Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O CYGANACH.

Zapewne wyobrażasz sobie szanowny czytelniku, że rozwinę przed tobą poetyczny obrazek życia tych wędrownych dzieci lasu, których dachem gwiazdziste niebo, schronieniem las, pożywieniem ladajaka strawa, uwarzona w kociołku zawieszonym nad ogniskiem.
Poeci mówią, że ich namiotem niebiosa — życiem pieśń, ideałem swoboda.
Rzeczywiście, ładnym i poetycznym jest obraz cygańskiego koczowiska, w nocy zwłaszcza.
Na czarnem tle lasu migocą krwawe blaski ogniska, a w blaskach tych niby jakieś duchy, poruszają się gałęzie drzew, trącane wiatrem.
Przy ognisku dwie lub trzy stare cyganki, istne mackbetowskie wiedźmy, mieszają w kotle, — opodal kilku pięknych, czarnych, brodatych mężczyzn i... dzieci całkiem nagie, wygrzewają się przy ogniu, szczebiocąc jakimś djabelskim żargonem, — a szczytem i koroną tego są postacie młodych dziewic i kobiet, po cygańsku pięknych, po cygańsku czarnych, z zębami białemi jak perły, z oczami błyszczącemi jak gwiazdy.
Te piękne kobiety śpiewają, uderzając w brzękadła. Fantastyczny, jaskrawy ubiór zwiesza się z nich niedbale. Łachman odsłania ich ramiona i piersi, a na szyi wiszą różne świecidła, między któremi i koral i złoto się znajdzie.
Piękny to zaprawdę obraz tego koczowiska cygańskiego — oryginalny, przypominający nam, dzieciom XIX wieku, dążącym do wygody i komfortu, dawne życie koczownicze w owych czasach prastarych, w których ludzie nie mieli stałych siedzib, lecz szli ciągle a ciągle za chlebem albo rabunkiem.
Lecz zostawmy poetom opisywanie piękności cygańskiego życia, wsłuchiwanie się w ich pieśni pół dzikie, przypatrywanie się ich tańcom, pełnym południowego ognia i fantazyi i spojrzyjmy na odwrotną stronę medalu.
Niestety, strona ta jest tak czarną, że nawet kruczy warkocz cyganki bielszym się przy niej wydaje.
Czem jest cygan w naszem społeczeństwie?
Odpowiedź łatwa.
Cygan jest to straszliwa plaga ludności wiejskiej. To włóczęga zaopatrzony w paszport, jawny złodziej dybiący na cudze mienie, rozsiewacz zabobonów i ciemnoty, to żebrak natarczywy wreszcie, który nie dostawszy jałmużny, mści się częstokroć na wieśniaku, rzucając ogień pod słomianą strzechę i puszczając z dymem budowle, zboże, bydło i cały dobytek, w pocie czoła zgromadzony i nabyty...
Czy byłeś kiedy czytelniku na zapadłem Podlasiu, blizko Buga, tam gdzie jeszcze do dziś dnia stoją te słupy, co oznaczały niegdyś granicę ziem koronnych i litewskich.
Tam to, w tym kącie zapadłym, od reszty świata odciętym, są jeszcze lasy nie wycięte ze wszystkiem, jest lud mało oświecony, przesądny, zabobonny, ciemny, wierzący w cuda i czary — tam są jeszcze manowce, w których błądzić można, gąszcze, w których skryć się łatwo — i z tego powoda kąt ten jest, że się tak wyrażę, królestwem cygańskiem.
Tam to, — jak ich poeci zowią, „dzieci swobody“ przebywają najchętniej, a przebywają z taką „swobodą“, że ta nieraz strasznie się da we znaki mieniu wieśniaków i osiadłych, pracowitych mieszkańców.
Kiedy banda cyganów wchodzi do wsi, cała ludność doznaje panicznego strachu.
Nie pomoże zamykanie izby ani dozór, cyganki wchodzą do chat, wróżą, żebrzą, czynią i odczyniają uroki, przepowiadają przyszłość, a zarazem kradną przedmioty drobne i opatrują dokładnie zabudowania, chcąc zapewne zbadać, o ile takowe przedstawiają szans pomyślnego udania się kradzieży większej.
Cygańska bryka, częstokroć bardzo porządna, na resorach i z fartuchami, zaprzężona parą lub trójką wcale dobrych koni, zajeżdża do karczmy, a cygan, ojciec tej wędrownej rodziny i jej zwierzchnik zarazem, rozpoczyna tam różne z wieśniakami konszachty, które się zawsze dla tych ostatnich nie zbyt pomyślnie kończą.
Cygan zawsze ma coś do sprzedania, chociaż nikt jeszcze nie widział, żeby kiedy kupował.
Handluje on końmi, słoniną, żelaztwem, czem kto chce; leczy konie i bydło, otumania lud i wyłudza pieniądze.
To mało powiedzieć wyłudza, wystrasza je poprostu. „Dasz mi tyle i tyle — powiada do chłopa — bo jeżeli nie dasz, to popamiętasz cygana!“
I chłopisko, skrobiąc się po głowie, sięga do kalety i daje sumę żądaną, gdyż w tej pogróżce cygańskiej widzi już krwawe płomienie ogarniające stodółkę, słyszy ryk ginącego w ogniu bydełka, widzi swoje mienie zniszczone... woli więc dać kilka rubli, aniżeli narażać się na tak smutne następstwa.
Stary cygan przesiaduje kilka dni w karczmie, a tymczasem młodsza drużyna i stare wiedźmy-cyganki, puszczają się na rekonesans po okolicy; wróżą, żebrzą, płaczą, błogosławią lub złorzeczą, a potem, upatrzywszy miejsce stosowne, skoro zmrok zapadnie, pod osłoną nocy — kradną co można.
Konika ze stajni, wieprza z chlewa, skradną tak sprawnie, że dopiero rano przestraszony gospodarz widzi swoją stratę.
Wiadomo, że cygani ukradli, ale zterroryzowany wieśniak nie goni, nie ściga, nie poszukuje swej straty. Z cyganem sprawa, to nie żarty; myśli sobie, konia odzyskam, a mienie całe stracę... i tak rozumuje jeden, drugi i dziesiąty, tak sądzi cała wieś, cała okolica i sprawki cygańskie uchodzą bezkarnie.
Chłop z trwogą ogląda się, gdy cygani wchodzą do wsi; westchnie z głębi serca skoro wieś opuszczają, lecz nadużyciom tych ludzi żadnego nie stawia oporu.
Widzi on w tych czarnych włóczęgach jakąś moc nadprzyrodzoną może, z którą jemu, zwyczajnemu człowiekowi, porać się trudno, wie że tego cygana znaleźć trudno, bo wschodzi tam gdzie go nie posieli, zjawia się jak z pod ziemi i jak pod ziemię się zapada, a zemsta jego straszna.
Ani wiesz, ani się spodziejesz, kiedy zatknie płonącą żagiew pod strzechę i puści cię z dymem.
Poddaje się więc chłop smutnej konieczności, pozwala się oszukiwać, kraść, wyzyskiwać i dziękuje Bogu, że się na tem tylko skończyło.
W jednej wsi ukradziono trzy wieprze. Niedługo po tej kradzieży, w lesie, zaledwie o siedm wiorst ztamtąd oddalonym, cygani rozłożywszy się taborem, sprzedawali słoninę. Zkąd do jej posiadania przyszli, domyśleć się łatwo — ale nikt im nie kwestyonował własności tego towaru — bo z cyganami żartów niema.
A jednak żyjemy w wieku XIX, pod opieką praw, żyjemy w czasach nieustannych reform, mających na celu zabezpieczenie obywatelom spokojnego i bezpiecznego korzystania z owoców swej pracy!
I w tym wieku, w obec tych reform i dążeń, znajduje się zgraja włóczęgów, popełniająca przestępstwa wszelkiego rodzaju, jawnie niemal, w dzień biały, teroryzująca ludność groźbami, które nadto często spełniane, nie są czczą pogróżką, lecz rzeczywistem niebezpieczeństwem, z którem się na seryo liczyć należy.
Dla policyi ziemskiej dość jest gdy cygan ma paszport i gdy nie zostanie schwytany na gorącym uczynku kradzieży; — lecz należałoby go zapytać zkąd ma pieniądze, nie posiadając ani roli, ani rzemiosła, ani stałego miejsca zamieszkania. Należałoby zapytać, zkąd te konie, bryczki, złota i srebrna moneta, zawieszone na oliwkowych szyjach cygańskich piękności?
Administracya kraju powinnaby zwrócić baczniejszą uwagę na tych ludzi i albo zmusić ich do osiedlenia się i oddania stałemu jakiemuś zajęciu, albo też uciec się nawet do surowych środków represyjnych, zabezpieczających własność pracowitych ludzi od inwazyi próżniaków i pasożytów.
Cygan-włóczęga i złodziej swobodny w ucywilizowanem społeczeństwie — to anomalia, której się stanowczo pozbyć należy.

Rusticus.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.