Nowina (Stefanyk, 1907)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nowina |
Pochodzenie | Chimera |
Redaktor | Zenon Przesmycki |
Wydawca | Zenon Przesmycki |
Data wyd. | 1907 |
Druk | Tow. Akc. S. Orgelbranda i Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wacław Damian Moraczewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zeszyt 28-29-30 |
Indeks stron |
Rozeszła się po wsi wiadomość, że Kuba Latawiec utopił w rzece swoją córeczkę. Chciał i starszą utopić, ale mu się wyprosiła. Od czasu, jak mu żona umarła, biedował bardzo i rady se z dziećmi dać nie mógł bez kobiety.
Wyjść za niego żadna nie chciała, bo i dzieci, i bieda, i niepokoje. Mordował się dwa lata sam z drobiazgiem. Nikt nie wiedział, co robi, jak żyje, — chyba sąsiedzi blizcy. Powiadali, że całą zimę w chałupie nie palił — jeno z dziećmi na piecu zimował.
Teraz cała wieś mówiła o nim: przyszedł do domu wieczorem i zastał dziewuchy na piecu.
„Tatulu jeść chcemy“ — mówi starsza Hanusia.
„To mnie jedzta — cóż ja wam dam do jedzenia? Macie tu chleb — napychajta się.“
I dał im kawałek chleba, a one — jak szczenięta przy kości — koło chleba się uwijają.
„Powylęgała was i ostawiła na mojej głowie — bodajby ją ziemia wyrzuciła. Cholery gdziesik chodzą po ludziach — bodaj je kołki sparły — a do nas nie przyjdą. Tej chałupy to się i choroba boi.“
Dziewczęta nie słuchały wyrzekań ojca — bo było tego co dnia i co godzinę — więc przywykły. — Jadły chleb na piecu, a patrzeć na nie było przykro i żal. Bóg wie, jak się kosteczki kupy trzymały, tylko ocząt czworo świeciło i żyło. Zdawało się, że te oczy ważyły jak ołów — i gdyby nie te oczy, to reszta ciała poleciałaby z wiatrem jak puch, a teraz kiedy suchy chleb jadły, zdawało się, że im te kosteczki w twarzy potrzaskają.
Kuba zerknął na nie z ławy i pomyślał: „nieboszczyki,“ a tak się zląk, że aż mu pot na ciało wystąpił. Coś mu się zdawało, jakby mu piersi ciężkim kamieniem przywalili. Dziewczęta żuły chleb, a on przypadł do ziemi i modlił się, ale go coś ciągnęło patrzeć na nie i myśleć „nieboszczyki.“ —
Kilka dni bał się Kuba w chałupie siedzieć — chodził po ludziach, i mówili, że był bardzo smutny. Zczerniał — oczy mu w głąb’ wpadły — jakby nie chciały patrzeć na świat, jeno na ten kamień, co mu pierś toczył. Wieczorem kiedyś przyszedł do chałupy — nagotował dzieciom kartofli — posolił i rzucił na piec, aby się posiliły. Kiedy trochę podjadły, powiada:
„Złaźta z pieca — pójdziemy w goście.“
Dziewczęta poschodziły z pieca — Kuba je pooblekał w koszuliny — młodszą Kasię wziął na ręce, a Hanusię za rączkę, i wyszedł z chałupy.
Szli długo łąkami, aż stanęli na wzgórzu. W blaskach księżyca słała się rzeka w dole, jak szerokie pasmo rtęci. Wzdrygnął się Kuba — bo go zmroziła ta błyszcząca rzeka, a kamień na piersi jeszcze cięższy wydał. Zadyszał się i ledwie dźwigał małą Kasię. —
Schodzili w dół ku rzece. Kuba zębami szczękał, aż się głos po łąkach rozchodził, a w piersi czuł długi pas ognisty, co mu serce i mózg palił.
Nad samą rzeką nie mógł już iść powoli, tylko pobiegł, a Hanusię w tyle zostawił. Hanusia biegła za nim. Kuba chwycił Kasię prędko i z całej siły rzucił w wodę.
Ulżyło mu zaraz, i zaczął prędko gadać do siebie: „Powiem sądowi, że rady nijakiej nie było — ani co jeść, ani czem palić, ani komu uprać, ani głowy umyć, ani nic.
„Że karę przyjmuję — bom zawinił i na szubienicę.“
Hanusia stała przy nim i równie szybko mówiła:
„Nie toptaż mnie tatusiu — nie toptaż, nie toptaż.“
„Jak się prosisz, żeby nie topić, to nie — ale by ci lżej było — a mnie jednako, wisieć za jedną czy za dwie. Będziesz biedować za młodu, a potem na żydowską mamkę wyjdziesz i znów będziesz biedować!“
„Nie toptaż mnie — nie topta.“
„No to nie, ale Kasi lepiej niż tobie. — Wracaj do wsi, a ja się idę meldować. Idź se tą ścieżką — het, het — aż wyjdziesz na góry, a tam pójdziesz do pierwszej chałupy — wejdziesz i powiesz, że niby tak i tak, że mnie tatuś chcieli topić, alem się wyprosiła — żębyśta mnie dały przenocować, a jutro powiedz, możebyście mnie najęły do dziecka. No, idź, bo noc.“
Hanusia poszła.
„Hanuś, Hanuś — na ci tu pręcik — żeby cię tam psy nie opadły i nie rozdarły. Zawsze z kijkiem bezpieczniej.“
Hanusia wzięła kij i poszła łąkami.
Kuba portki zakasał, żeby przejść przez rzekę, bo tędy była droga do miasta. Wlazł już w wodę po kostki i zdrętwiał.
„W imię Ojca i Ducha Świętego, Amen. Ojcze nasz, któryś jest w niebie — święć się imię Twoje...“
Wrócił się i szedł do mostu.