Nocny pochód lasami

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Nocny pochód lasami
Podtytuł Poświęcone Iz
Pochodzenie Krople czary. Część druga
Wydawca Paweł Rhode
Data wyd. 1865
Druk A. Th. Engelhardt
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Nocny pochód lasami.
(Poświęcone Iz*.)

Ochrszczony, znowu w miasto wszedł oddział z powrotem,
Spocząć — i nocą w lasy ruszyliśmy potém,
O! czy pomnicie noc tę cichą i miesięczną
Gdyśmy brnęli lasami, z duszy cichą siłą,
Za kolumną kolumna stąpa z ręczną bronią,
Daléj konnica, wreszcie, z amunicyą wozy,
A i w nas, i w naturze, uroczyście było...
Kiedyśmy otoczeni, szli przez te wąwozy —
Przy furgonach szedł szpaler gęsty tyralierów,
Obok nich szła zewnętrzna ściana kosynierów —
I gdyby we dwa ognie w lasach wzięci nocą,
Musielibyśmy bronić się, to wozy miały
Dwa ognie tym sposobem, co odpowiadały
Z kosami we dwie strony, jak dwu ramion mocą —
Zmierszchem wyszliśmy z lasu, i niebo się krwawić
Zaczynało na piaskach, a lance w oddali
Powiewały na niebios tle i wiatru fali,
A z chat swych wybiegali zbudzeni wieśniacy,
Jako we śnie spłoszeni niespokojni ptacy,
Niech będzie pochwalony! wiara im wołała;
Bóg z wami, oddawali — Żandarmerya gnała
Na zwiady — i oddziału ruchy poprzedzała...
Od Wołynia w Lubelskie tym leśnym pochodem,
Szliśmy, bo z Łucka Moskwa ciągnęła z działami,
I przez pasmo Galicyi trzeba było przodem
Przejść, aby się w Lubelskie przedrzeć módz lasami.
Na granicy już Austrya z bagnety czekała,
Elien! krzyknęli Węgrzy — i w nieładzie cała
Hurma, pędząc ku lasom dalszym pomykała,
Lecz trafiła na drugi oddział, tuż pod lasem,
Co dał ognia — na który — ogień odpowiedział,
I padło naszych kilku, z nieładu hałasem,
I w szykach Austryaków stał się mały przedział —

I gnała garstka pędem ku drugiéj granicy,
Kędy się brzeg Galicyi kończył, — ale w dali,
Już Moskale strzałami ostrzeżeni stali,
Otoczywszy w półkole przejście od lewicy —
I dali ognia, kiedy wojsku się zdawało
Że przejdzie niepoznane, — i ryknęło działo,
Za niém drugie — trzy szarże, poszły, przed którémi
Cofało się Kozactwo — lecz z nowémi siły
Ścieśniał się płot Moskiewski, działa naprzód biły,
I otoczyli przejście kolumny czarnémi
Co gradem kul na oddział zdał się rozproszony,
Lecz naprzód! wołał — naprzód, krwawo rozjuszony
Na bitwę nie na rzeź was wiódłem, rzekł wódź, dzieci
Na moją głowę krwi téj niebiorę — wśród klęski!
Dość jednego Miechowa wśród krwawych stóleci
Jesteśmy otoczeni — dość już krwi męczeńskiéj,
Niech mnie sądzą — niedługo zejdziem się na nowo!
I po chwili już oddział od przeciwnéj strony
W lesie, od Austryaków, jak zwierz otoczony
Był w niewoli — z znużenia opuszczoną głową[1]...








  1. Gorzko jest wspomnieć niesłuszność hałaśliwych krzyków, miotanych przeciw dowódzcy VII oddziału, a niespodzanie, wodzowi wyprawy zwanej wołyńsko-lubelską, pułkownikowi K***, zato, że oddział jego spotkał los wszystkich innych partyzanckich oddziałów, za jego niczém nieskażone postępowanie, — za to, że otoczony przez przeciw wszelkim oczekiwaniom na granicy przez siłę Moskiewską, wolał oddział o parę dni pierwéj rozpuścić, niż bez szansy przerznąwszy się, cofać, i stać się celem takich krzyków, jak wyprawa Miechowska: Niektórzy krzyknęli, że powinien był raczéj wojsko na jatki wydać a przedrzeć się przez Lubelską granicę otoczoną, niż po pierwszém starciu rozpuścić oddział. W parę miesięcy, wyeksasperowany dowódzca zebrawszy na nowo oddział — poszedł, przerżnął się z małą garstką — a jedynym tego owocem była śmierć kilku bohaterów i niewola tych, co pozostali na placu walki. W pierwszéj wyprawie K* miał tylko jednym oddziałem dowodzić, pod ogólném dowództwem Kruka, po gorzkiéj, a wiecznie u nas w najuroczystszych chwilach powtarzającéj się komedyi, niezgody wodzów, którzy kolejno wszyscy poskładali dowództwa tuż nad granicą, w obec tém już zgorszeniem sparaliżowanego żołnierza, (kiedy oddział Aladara marnie się rozproszył), dowództwo trudne wszystkich razem oddziałów spadło na głowę młodego dowódzcy, który w tém wszystkiém jeden takt zachował, i nieuchylił się od ciężkiego losu, kiedy go drudzy razem z swych barków przy drodze porzucali, zostawiając tak oddziały!
    Zważmy daléj, że Austrya nie dała mu się zorganizować, ostrzeżona rozruchami obozu, i zmusiła do przejścia na Wołyń w tym nieładzie, bez języka, żywności, któréj prócz w Porycku nigdzie niebyło, że żołnierz przez trzy dni tak ciągłemi nocnémi pochodami znużony, po dwóch utarczkach pod Poryckiem, z którego wyszli Moskale by szarpać na zewnątrz i rozdzielić siłę oddziałów, aż nadciągną większe siły, musiał raptem znowu przerzucić się (z piechotą) w Lubelskie, o kilka mil odległe, by w koło Porycka niezostać obsaczonym. — By dojść ku granicy trzeba było przejść półmilowy przesmyk Galicyi — tam już Austryacy czekający, przywitali oddział ogniem i część jego zachwycili — reszta pod ich strzałami pomykając, doleciała na terrytoryum zaboru Moskiewskiego, z zamiarem pójścia w Lubelskie. — Tu Moskale strzałami Austryi ostrzeżeni, otoczyli przyjścia granicy wojskiem i przywitali oddział szarżujący po trzykroć, — działami. — Czyż rzeczą partyzanta było tam na jedną walną bitwę bez szansy innéj jak ofiara, wieść znużone i zdemoralizowane już oddziały? — Od Austryaków za plecami otoczony oddział popadł w ich niewolę. — Oto, za co dowódzca stał się przedmiotem krzyków, a głównie pochodzących od takich, których noga w oddziale niepostała, albo którzy z daleka lornetując, krytykowali powstanie. — Przeszłość wojskowa dowódzcy K*, kule otrzymane w nieśmiertelnéj bitwie Grochowskiéj, i następna druga wyprawa z zaparciem siebie poprowadzona, wróżą, że oddana mu będzie z lichwą sprawiedliwość poczciwéj służby około dobra kraju, dla którego dom i rodzinę odszedł, by zebrać gorycze potwarzy — ale i rany na polu bitwy. Tylu innych dowódzców było przedmiotem podobnych krzyków — bo cóż łatwiejszego — jak sądzić — a jednak często, (u nas zwłaszcza), lepiej być sądzonym, niż sądzącym!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.