Strona:Władysław Tarnowski - Krople czary - cz. I i II.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
158

I gnała garstka pędem ku drugiéj granicy,
Kędy się brzeg Galicyi kończył, — ale w dali,
Już Moskale strzałami ostrzeżeni stali,
Otoczywszy w półkole przejście od lewicy —
I dali ognia, kiedy wojsku się zdawało
Że przejdzie niepoznane, — i ryknęło działo,
Za niém drugie — trzy szarże, poszły, przed którémi
Cofało się Kozactwo — lecz z nowémi siły
Ścieśniał się płot Moskiewski, działa naprzód biły,
I otoczyli przejście kolumny czarnémi
Co gradem kul na oddział zdał się rozproszony,
Lecz naprzód! wołał — naprzód, krwawo rozjuszony
Na bitwę nie na rzeź was wiódłem, rzekł wódź, dzieci
Na moją głowę krwi téj niebiorę — wśród klęski!
Dość jednego Miechowa wśród krwawych stóleci
Jesteśmy otoczeni — dość już krwi męczeńskiéj,
Niech mnie sądzą — niedługo zejdziem się na nowo!
I po chwili już oddział od przeciwnéj strony
W lesie, od Austryaków, jak zwierz otoczony
Był w niewoli — z znużenia opuszczoną głową[1]...

  1. Gorzko jest wspomnieć niesłuszność hałaśliwych krzyków, miotanych przeciw dowódzcy VII oddziału, a niespodzanie, wodzowi wyprawy zwanej wołyńsko-lubelską, pułkownikowi K***, zato, że oddział jego spotkał los wszystkich innych partyzanckich oddziałów, za jego niczém nieskażone postępowanie, — za to, że otoczony przez przeciw wszelkim oczekiwaniom na granicy przez siłę Moskiewską, wolał oddział o parę dni pierwéj rozpuścić, niż bez szansy przerznąwszy się, cofać, i stać się celem takich krzyków, jak wyprawa Miechowska: Niektórzy krzyknęli, że powinien był raczéj wojsko na jatki wydać a przedrzeć się przez Lubelską granicę otoczoną, niż po pierwszém starciu rozpuścić oddział. W parę miesięcy, wyeksasperowany dowódzca zebrawszy na nowo oddział — poszedł, przerżnął się z małą garstką — a jedynym tego owocem była śmierć kilku bohaterów i niewola tych, co pozostali na placu walki. W pierwszéj wyprawie K* miał tylko jednym oddziałem dowodzić, pod ogólném dowództwem Kruka, po gorzkiéj, a wiecznie u nas w najuroczystszych chwilach powtarzającéj się komedyi, niezgody wodzów, którzy kolejno wszyscy poskładali dowództwa tuż nad granicą, w obec tém już zgorszeniem sparaliżowanego żołnierza, (kiedy oddział Aladara marnie się rozproszył), dowództwo trudne wszystkich razem oddziałów spadło na głowę młodego dowódzcy, który w tém wszystkiém jeden takt zachował, i nieuchylił się od ciężkiego losu, kiedy go