Niewierna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józefa Sawicka
Tytuł Niewierna
Pochodzenie Szkice i obrazki
Wydawca „Kraj“
Data wyd. 1866
Druk Drukarnia „Gazety Handlowej“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NIEWIERNA.


....Już to przyznać trzeba.... że jestem dość szczęśliwy!... Wszystko, co zamierzę, idzie mi jak spłatka... wprawdzie zręczność i wytrwałość wiele mogą... wówczas i okoliczności sprzyjają... Hm, jak ogarniesz myślą przyszłość!... Ile to razy noga zsuwała się nad przepaścią!... Zdobyte doświadczenie zachowa nadal od.... szwanku.... w przyszłości już to się nie powtórzy! Żałuję taranta! zamieniłem go na kulawą szkapę, kosztowna grzeczność. Cóż robić! Nie ten jedzie kto ma konie, lecz kto... smaruje!... Wszakże... warto być oszczędniejszym... już wolę przegrywać w karty do potrzebnych figur... przynajmniej jest nadzieja na rewanż! Ile to razy wypada naginać karku, nim człek zdobędzie jakiekolwiek środki do życia! Gdybyż tylko kark odpowiadał za wszystko! Ale tu kieszeń główną gra rolę! Nim się napełni, wprzód wypróżnić się musi!... Jak to wszystko systematycznie urządzono na świecie! No, ale teraz zdaje mi się, że zbliża się do pewnej przystani!... Czas, wielki czas! Czterdziestka za pasem... czupryna przerzedza się... siwieje; na protekcyę kobiet coraz mniej liczyć można.. a to, jak nic, jednem zerem mniej w budżecie szczęścia!... Oh, kobietki, jakto dobrze, że one nie wszystkie są podobne do siebie! Żeby takich więcej jak moja żona?... brrrr... zęby się ścinają na to wspomnienie!... Gdyby mi też... dobre maniery pozwoliły... wybić ją raz jeden tylko!... Fi, skandal! Zimna krew potrzebniejsza na świecie niż zimna woda! A przytem, position oblige!... Członek wszelkich towarzystw, prezes dwóch komisyj jest więcej niż każdy inny śmiertelnik członkiem porządnego towarzystwa... trzeba się trzymać na wodzy... tem więcej teraz, gdy przez nią wiele zrobić mogę! Widzę to... rozumiem doskonale... ale... czyż to moja Elegia zechce! Jednakże jeśli ten interes uda się... wykrzyknę: eureka!... tylko nie głupim wyskakiwać nagi z tej sprawy! Sam Archimedes nie zrobiłby tego, dostawszy się na raz na „rzeczywistego“ członka ziemiańskiego banku!... Oh! ten bank... jak on mnie nęci... dłonie świerzbią, gdy o nim myślę!... A, B, C, D... dojechałbym do Z., gdybym chciał wyliczać wszystkich co na nim przez lat dziesięć porobili fortuny! Jeden K. na tysięcu akcyj, trzysta tysięcy zarobił! A jak żyje teraz! Bak mnie wnętrzności toczy, gdy o tem myśle! Mogłem!... zląkłem się ryzyka! Baz jeden cofnąłem się przed aferą, jak na złość, ażeby mieć sobie choć jeden występek do wyrzucenia! Cóż robie, stało się!... Teraz jeszcze, jeżeli „ten“ zechce... żebyżto moja Elegia znała się na interesach!
Przedstawić jej?... Eh, ktoby tam z nią o tem gadał A bez tego miejsca... Szwach!... Panie dobrodzieju mój!... Honorów wprawdzie mam podostatkiem... dochody tymczasem niezłe... ale kabza niezbyt tęga! Życie kosztuje... bez szyku jak bez krwi żyć niepodobna... ślamazarnych kilkanaście tysięcy zaoszczędzonych na dostawach... to pajęczyna... na której nawet w ostateczności zatrzymać się niepodobna... As, dama nie dopisze, to i po fortunie!.. A tu upodobania rosną... gust cywilizuje się z dniem każdym... warto byłoby zdobyć sobie gruntowny fundament. Żeby tak parękroć... przyznam się... zarzuciłbym praktykę... Współzawodników coraz więcej... o dobre interesa trudno... człowiekowi „znanemu“ w groszowe afery mieszać się nie wypada, wyręczanie się cudzem imieniem rzecz rezykowna... Cała nadzieja w banku! dzisiejszy bal wiele wpłynąć może.
Żebyż to ona bezwiednie była taką, jak ja chcę! Jutro możebym... Trudno projektować! Żadna geometrya nie potrafi wymierzyć kaprysów kobiety! Jednak... kto wie?... może moja szczęśliwa gwiazda!... a i tarant ma swoje znaczenie!...
Takie to myśli snuły się po głowie p. Fortunata, gdy stojąc przed lustrem, w półubrany, rozczesywał zwolna sute bokobrody. Lokaj z frakiem w ręce przyglądał się twarzy pana, odbijającej w zwierciadle i nigdy nie posądziłby go o tak trwoźne myśli! Twarz była chłodna, surowa; w oczach spokój głęboki, cała uwaga zdawała się skupiać na pięknych bakach, którym poświęcił dobry kwandrans czasu. Skończył nareszcie, wyciągnął ręce; lokaj nasunął mu frak, poprawił poły i odstąpił ku drzwiom.
P. Fortunat poruszył plecami, a cały ubiór, jak oklejony, ułożył się na okazałej figurze; przyjrzał się sobie — wyglądał imponująco! Wzrost wysoki, tusza w miarę, figura szykowna; w każdym ruchu przebijała się świadomość własnej godności; twarz przystojna, matowa cera odbijała od czarnego zarostu; usta szpeciły ją trochę; blade, wąskie drgały nerwowo, usiłując ułożyć się do grzecznego uśmiechu. Biały krawat, śnieżna bielizna, wyglądająca z pod szeroko otwartej kamizelki, odmłodziły twarz, ztarły z niej zwykły wyraz zmęczenia. Pochylił się do lustra, poprawiał krawat, marszczył brwi nachmurzony, a tymczasem w przymrużonych zlekka oczach igrał swobodny uśmiech: Eh, Don Źuan jaki! czterdziestkę przehulał, a głupstwa jeszcze roją się po głowie! Podbródek rośnie, brzuch zaokrągla się. Stanął bokiem, spojrzał na siebie przez plecy; „to po prezesowsku“ pomyślał, cmoknąwszy zlekka. Taką miał chęć pogłaskać się po pięknie zaokrąglonej twarzy, poklepać po brzuszku, na którym odzież leżała jak ulana! — obecność lokaja wstrzymała miły wybryk zadowolenia.
— Kapelusz — zawołał.
Nim lokaj spełnił rozkaz, p. Fortunat rzucił jeszcze ostatni coup d’oeil w zwierciadło!
Co za wytworny spokój w całej postawie! Ani śladu trwożnych myśli! Wyglądał jak brudna ręka w balowej rękawiczce.
Wyszedł z gabinetu: chód miał elastyczny, głowę niósł z wysoka, usta ułożyły się nakoniec do grzecznego uśmiechu.
— Czy wolno? — spytał, zatrzymując się przed pokojem żony, i nie czekając odpowiedzi otworzył drzwi szeroko; zatrzymał się na progu zdumiony — brwi zbiegły się, usta zadrgały jak w febrze.
W rogu pokoju, na sofie, siedziała młoda, ładna kobieta w ciemnej skromnej sukni; pochylona naprzód, wpatrywała się w ogień, gorejący na kominku. Na toalecie paliła się lampka, przysłonięta białym abażurem. P. Fortunat patrzał na żonę przez chwilę.
— Już po dziesiątej! — rzekł zdławionym głosem.
Skłoniła głowę, nieprzestając wpatrywać się w ogień.
P. Fortunat zbliżył się posuwistym krokiem, oparł obie dłonie na stoliku, stojącym przed sofą; pochylony, zasłonił sobą kominek.
— Czemu nie ubierasz się? — spytał: głos jego brzmiał jak głuchy grzmot przed burzą.
— Mówiłam przecie, że nie jadę — rzekła kobieta, wsuwając się wgłąb sofy i patrząc przed siebie, zadumana.
Wyprostował się, zatarł ręce, aż w stawach trzasnęły.
— A!... więc to nie był żart! — zawołał i zgrzytnął żabami. Czy mogę wiedzieć przyczynę uporu?
Milczała.
— A jeżelibym prosił... wymagał? — dodał z przyciskiem.
Podniosła głowę, wpatrzyła się w niego uważnie. Ogień zanadto ogrzewał — frak; p. Fortunat odsunął stolik, rzucił kapelusz na sofę, usiadł, z gracyą rozchyliwszy poły, założył nogę na nogę, jedną rękę zwiesił na poręcz sofy, drugą przesunął mocno po czole.
Kobieta zdawała się nie zważać na jego blizkie sąsiedztwo; cała jej postać wyrażała odrętwiałą obojętność.
— Dość tych kaprysów! Ubieraj się! na balu być musisz, gdyż jest dany wyłącznie dla ciebie — rzekł p. Fortunat, podkreślając ostatnie słowa.
— Wiem o tem i dla tego nie jadę — odrzekła spokojnie.
— Cha, cha, skrupuły! Bardzo to byłoby pieknie, jeżelibym ja na tem nic nie tracił... ale — ma chère, tą razą idzie tu o coś więcej niż przesądy kobiece; wiesz dobrze, że prosta grzeczność z twojej strony może zrobić wiele, bardzo wiele w moim interesie; zdaje się, że mam prawo wymagać tego od ciebie?
Zwrócił się ku niej, wyczekując odpowiedzi.
Ona przesuwała obrączkę z palca na palec, milczała, jakby pytanie męża nie do niej się odnosiło. P. Fortunat gryzł usta, kręcił niecierpliwie chwast sofy; „dobre maniery krępowały go, a tylko w oczach migotały iskry tłumionego gniewu, nozdrza rozszerzały się, jak u araba czystej krwi.
— Już pół do jedenastej, spóźniasz się — rzekła pani po długiem milczeniu.
— Nie będę żałował straconego czasu, jeżeli tylko uda mi się przełamać twój upór. Wszak toaleta gotowa.
— Nie przygotowałam żadnej.
— A! — zawołał szydersko, podniósł w górę ramiona, przeciągnął się — teraz nastąpi zapewne elegijny monolog na temat ekonomii politycznej: „Żyjemy nad możność!!!“ Źródła twoich dochodów są mnie niewiadome!...
— Owszem, wiadome — przerwała kobieta — przeżywamy cucłze...
— Pardon! przerwał pan z kolei, to co się dostaje do mojej kieszeni przestaje być cudzem dla mnie.
Patrzył na nią z szyderskim uśmiechem.
— Być może; ja trochę inaczej na to patrzę. Nie powiem, żeby mi robiło wielką przyjemność błyszczeć w toaletach, kupionych za wygrane, albo... wydarte pieniądze.
Pięści p. Fortunata ścisnęły się mimo woli, usta usiłowały uśmiechać się grzecznie.
— Więc „z pijawki społecznej“ pasujesz mię na zdziercę! Cha, cha, zabawne, jak honor kocham.
Kobieta zżymnęła się ze wstrętem.
— Dokąd ta rozmowa ma nas zaprowadzić? — spytała, patrząc ponuro w ogień; wszystko co miałam ci do powiedzenia, powiedziałam, już dawno przez ten rok wspólnego pożycia z początku z pieszczotą... z prośbą, potem z żalem... z oburzeniem nakoniec! Używałam wszelkiej mowy, na jaką stać serce człowiecze — oprócz szyderstwa nie wywołałam... nic! Postanowiłam nigdy z tobą o tem nie mówić...
— Rozsądne postanowienie! trzeba było od tego zacząć, a uniknęłabyś wielu niedorzeczności. A teraz jako pierwszy krok na drodze rozsądku, nie odmawiaj mojej prośbie — toaleta się znajdzie, w najskromniejszej sukni nawet będziesz dostatecznie piękną!
— I ty tego chcesz koniecznie? — spytała zcicha, wpatrując się mu w oczy.
— Chcę, pragnę! — odrzekł z pośpiechem, twarz ożywiła się, sięgnął po rękę żony. Ona cofnęła rękę i spoglądała na niego z dziwnym uśmiechem.
— Sama przyznasz mi słuszność, ma chère! Jeżeli tylko zastanowisz się nad tem bez... przesądów — mówił zwrócony ku niej. Kilka słów, wymówionych przez ciebie, zrobi więcej, niż moja prośba najusilniejsza... wiesz przytem, że ja prosić nie lubię... oszczędzisz...
— Dosyć! — przerwała kobieta, głos jej zadrżał, w oczach błysnęła obrażona duma; powstała, przez chwilę pasowała się z sobą, chcąc stłumić gniew wrący w sercu. Dosyć — powtórzyła spokojnie, wiem wszystko, co chcesz powiedzieć! Wspomniałeś już przed kilku dniami, że powinnam ci... pomagać w interesach... Udałam, że nie rozumiem... a może i nie rozumiałam dostatecznie!... Wybacz, ale i w podłości można być nowicyuszką! — Otóż i ja, chociaż przez rok cały słyszę wiele rzeczy pouczających, dotąd nie zrobiłam znacznych postępów; prócz szyderstwa, nie nauczyłam się niczego od ciebie. Wspólniczką twoją nie byłam i nie będę... Nie chcesz! Proponowałam ci nieraz życie ograniczone, odpowiednie naszym wspólnym funduszom, usiłowałam pociągnąć cię w świat mój... w świat myśli i uczucia... ty śmiałeś się wówczas głupim, bezczelnym śmiechem! Znosiłam wszystko, licząc na przyszłość... bo chwilami byłam tak naiwną... że wierzyłam w twoją miłość! Oh, ta wiara! żeby ją nam odbierano wraz z nazwiskiem, możebyśmy nie tak drogo opłacały doświadczenie! Dziś wyleczyłeś mię z ostatniej illuzyi — drogi nasze połączyć się z sobą nie mogą... pozostaje nam tedy rozejść się na zawsze. Zamilkła; patrzała na męża, wyczekując odpowiedzi.
P. Fortunat na początku monologu zdziwił się trochę zdawało mu się bowiem, że żona przedtem nie była daleką od jego projektu; po kilku słowach ruszył ramionami z miną człowieka zrezygnowanego, wyjął z kapelusza rękawiczkę, a uderzając nią po obnażonej ręce, spoglądał na mówiącą.
— Co w niej widzą ładnego — dalibóg nie rozumiem rozmyślał. Oczy z wyrazem zajęczym... figura instytutki, głos drżący jak u dymisyonowanej chórzystki... chyba tylko urok zakazanego owocu!... A głupiaż, głupia! drugą taką gęś trudno spotkać! Nie dość, że ma odwagę gadać absurda, ale jeszcze wierzy w nie święcie! No, trafiłem! podniósł brwi, pokręcił głową.
Skazówka zegaru posunęła się na pięć minut do jedenastej. P. Fortunat wstał, poprawił kamizelkę i frak.
— A więc adieu! — zawołał, podając rękę z eleganckim ukłonem; kobieta zawahała się. Chłód objął serce, w którem poruszyły się resztki niegdyś bardzo silnego uczucia.
— Na zawsze?..... — szepnęła ledwie dosłyszanym głosem.
— Jak wola i łaska — odrzekł wzruszając ramionami obojętnie, drzwi mego domu są otwarte dla pani również do wejścia jak i do wyjścia.
Wyciągnęła ku niemu z pośpiechem zlodowaciałą rękę.
Ujął ją końcami palców, skłonił się nizko i nie spojrzawszy nawet na żonę, wyszedł elastycznym krokiem z podniesioną szykownie głową.
Ona stała jak więzień, któremu zdjęto okowy, by zaprowadzić go na śmierć! Dawno przygotowywała się do tej chwili, nie spodziewała się jednak, że się spełni z taką łatwością. O jaki szeroki i pusty świat stanął przed nią otworem! Jeden zawód, a tak śmiesznie wykoszlawił duszę!... Wszystko w niej zasnęło, zamarło... tylko trzeźwy rozsądek czuwał jak badyl, oskubany z liści i kwiatów! Chłodny dreszcz ją przejął, gdy zastanawiała się nad przepaścią, jaką rok jeden w położeniu jej wywołał.
Tyle szalonych rojeń mieściło się w jednem sercu! Dziś amputacya skończona... zgangrenowany członek organizmu odcięty na zawsze.... życie zdobyło równowagę.... teraz można śmiało puścić się po wyciągniętej linie ludzkich stosunków! Ale dokąd iść? Wrócić do rodziców?... Nigdy! W oczach ich ona na zawsze pozostanie „niewierną.“
Zbyt błahe powody zmusiły ją do złamania przysięgi... Tam, gdzieś w głębi Litwy mieszka brat wdowiec i czworo sierot na opiece płatnej sługi... tam będzie potrzebną... może przebaczy niewierność, a sierotki może pokochają nawet!... Na myśl tę cieplej zrobiło się w tem miejscu, gdzie dawniej było serce... Widać słowo „kochać“ krążyło we krwi biednej kobiety. Amputacya niezupełnie ją uleczyła.
W dni kilka, gdy wieść o rozwodzie państwa X. rozbiegła się po mieści, niezmierne zdumienie ogarnęło całe towarzystwo. Rozumny elegancki, ogólnie uwielbiany p. X. stał się bohaterem salonów... jak za najświetniejszych kawalerskich czasów!
— Ale z kimże, z kim zemknęła ta waryatka, dopytywano się na wszystkie strony; szalona, miała takiego ślicznego męża!...
Najchętniejsze do odpowiedzi usta milczały... brakło komentarzów do życia młodej kobiety, gubiono się w domysłach.
Jeden tylko salonowy trefniś, wiecznie gotowy do odgadywania zagadek, i teraz popróbował szczęścia.
— Z ideałem! — zawołał tryumfująco.
Kto wie, może pierwszy raz w życiu powiedział prawdę...

separator poziomy




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józefa Sawicka.