Nieszczęśliwi (Prus)/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Nieszczęśliwi
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII
Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II,
W KTÓRYM CZYTELNIK PRZEKONYWA SIĘ, ŻE PAN MEDARD
JEST NIESZCZĘŚLIWY JAKO PRZEMYSŁOWIEC I JAKO PRZYJACIEL.

— Wiecie, że prowadziłem gospodarstwo przemysłowe — mówił pan Medard.
— Niekoniecznie — wtrącił Piotr, patrząc we wnętrze pustego już kieliszka.
— Jakto nie?... Miałem przecież zamiar stawiać młyn parowy, gorzelnią, olejarnią...
— Aleś nie postawił.
Paluszkiewicz starszy poruszył się niespokojnie na fotelu i mówił dalej.
— Bądź co bądź przekonałem się, że daleko lepiej zużytkuję zdolności swe w mieście, i dlatego Suche Łapy sprzedałem.
— Prawdziwe szczęście! — dorzucił Piotr.
— Prawdziwe nieszczęście! — pochwycił gospodarz. — Wziąłem przecież za nie tylko siedem tysięcy rubli.
— Nie były warte więcej! Dom stary, budynki porozwalane, pola zaniedbane i las wycięty...
Paluszkiewicz usiadł bokiem do uszczypliwego Piotra i patrząc w oczy Pawłowi, ciągnął dalej:
— Przyjechawszy do Warszawy z synem i... z nią, umyśliłem stanowczo wejść na drogę operacyj przemysłowych. Tymczasem wyrodna ta córka wycofała z mego kapitału dwa tysiące rubli.
Paweł cmoknął, niewiadomo jednak, czy unosząc się nad dobrocią wina, czy nad złośliwością córki, a Piotr dodał:
— Panna Aniela miała prawo do pięciu tysięcy rubli.
— Zostawszy z czterema tysiącami rubli... — mówił gospodarz do Pawła.
— Było przecież pięć jeszcze — wtrącił zlekka Paweł.
— No, tak, — ależ utrzymanie domu!...
Zostawszy tedy z czterema tysiącami rubli, pomyślałem, że z taką sumą na własną rękę nic zrobić nie można i postanowiłem wejść do jakiejś znaczniejszej spółki...
— Na prezesa, albo dyrektora — uzupełnił Piotr.
— Sądzę, że miałem do tego prawo! — odparł Paluszkiewicz, patrząc na Piotra przez ramię. — Moje nazwisko i wiadomości...
— Nie robiły wrażenia na bankierach — dorzucił znowu Piotr.
Gospodarz zerwał się z krzesła; lecz po chwilowej rozwadze usiadł znowu i rzekł do Pawła:
— To wino jest bardzo mocne.
— Nie uważam tego — odpowiedział Paweł.
— Ale ja uważam!
Teraz już Piotr usiadł bokiem do gospodarza.
— Ponieważ — mówił znowu Paluszkiewicz — zmaterjalizowani tutejsi bankierzy nie umieją cenić przymiotów moralnych, ja więc i Fonsio nie mogliśmy robić z nimi interesów. Zdecydowaliśmy się więc utworzyć spółkę budowlaną...
— Na której ja straciłem połowę majątku — mruknął Piotr.
— Ty osądź nas, Pawle — rzekł podniesionym głosem Paluszkiewicz. — My z Fonsiem daliśmy trzy tysiące rubli...
— Było przecież cztery? — wtrącił zarumieniony Paweł.
— Tak, — no, ale wydatki na dom! Otóż daliśmy trzy tysiące rubli, Piotr sześć tysięcy, Marjan pięć tysięcy, — razem czternaście tysięcy. Za plac daliśmy sześć tysięcy rubli, nasze pensje wyniosły trzy tysiące...
— Jakie pensje? — spytał zdziwiony Paweł.
— No, moja pensja jako prezesa spółki, Fonsia, jako wice-prezesa, a Piotra i Marjana jako dyrektorów...
Pan Paweł pokręcił głową.
— Pozostało pięć tysięcy rubli, za które wystawiliśmy... powiadam ci, gmach!...
— Który się po upływie miesiąca zawalił! — krzyknął wzburzony Piotr — i na którym mimo to jest jeszcze kilkanaście tysięcy rubli długów. Ciekawym, kto je zapłaci?...
— My wszyscy, kochany Piotrze, ponieważ nas wszystkich wspólne spotkało nieszczęście!
Mówią, że wino posiada własność rozczulania temperamentów łagodnych, co najzupełniej sprawdziło się na Pawle, który już po raz drugi obcierał nos i załzawione oczy. Piotr jednak był odmiennego usposobienia, pałał więc gniewem.
— Wszyscy! wszyscy... — mówił Piotr. — Ja zapłaciłem i za ciebie i za siebie, a dotychczas nie wiem, kto mi owe cztery tysiące rubli zwróci!...
— Powiedziałem, że zwrócę i zwrócę!... — odparł podniesionym głosem gospodarz.
— Z czego?... kiedy?...
— To już moja rzecz.
— A więc moją rzeczą jest przynajmniej odbierać zaległe procenta, których doprosić się nie mogę.
— Cicho! cicho!... — uspakajał Paweł.
— Widzę, panie Piotrze, tak jest, panie Piotrze, że między ludźmi łatwiej znaleźć można pieniądze niż tak fi... dobre wychowanie!... — krzyknął Paluszkiewicz.
— A ja widzę, panie Medardzie, że pyszałki i zarozumialcy bez trudu zniżają się do kłamstwa i... i zapominają o obowiązkach honoru!... — odpowiedział tym samym głosem Piotr i powstawszy, począł szukać kapelusza.
Gospodarz zbladł, oprzytomniał i rzekł już spokojnie:
— Panie! w ciągu miesiąca... dwu najwyżej, odbierzesz pan swoje cztery tysiące rubli... lecz odtąd dom mój... Pan pojmujesz?
— Pojmuję panie, że dom swój przeniesiesz wkrótce na Leszno, do czego ci pomogę! — wrzasnął Piotr i wybiegł z saloniku, gwałtownie trzaskając drzwiami.
Paluszkiewicz starszy upadł w objęcia zgorszonego i zatrwożonego Pawła, wołając:
— Przyjacielu!... ożeń... ożeń Alfonsa!...
— Upewniam cię...
— Znajdź mu kobietę godną jego...
— Najniezawodniej... Jest kilka krociowych partyj w naszej okolicy.
— Wszystko mnie zawiodło: moje plany przemysłowe, córka, przyjaciel... niechże choć z syna doczekam się pociechy!
Wylew rodzinnych uczuć starego Paluszkiewicza był tak gwałtowny, że stroskany przyjaciel ledwie po półgodzinnych wysiłkach zdołał go zatamować. Czy skutkiem wzruszeń, czy też skutkiem zbyt dokładnego wypróżnienia butelek, zacny pan Paweł nie pamiętał słów własnych, uronionych przy tej okazji, utkwiła mu jednak dobrze w umyśle następująca rozmowa:
— A więc mogę liczyć na ciebie, drogi Pawle? — pytał już około północy pan Medard.
— Możesz... niezawodnie!... Wyswatam ci syna, jak pragnę...
Nim pan Paweł zdołał określić, czego mianowicie pragnie, przerwał mu znowu gospodarz pytaniem:
— A jakże będzie z naszą spółką?
— Z jaką spółką? — wykrzyknął zdumiony gość.
— No z tą spółką, mającą na celu otworzenie pod miastem hodowli trzody chlewnej. Powiadam ci, że dasz najwyżej cztery do pięciu tysięcy rubli...
Teraz dopiero zacny Paweł zauważył, że jest bardzo późno i powtarzając po raz setny obietnicę wyswatania pięknego Alfonsa, umknął co rychlej do swego hotelu i swoich koni.
W parę tygodni po opisanej uczcie, biedna Anielka, wyklęta po raz drugi przez ojca, przeniosła się do domu swego męża stolarza, wykwintny Alfons pojechał z panem Pawłem probować szczęścia na prowincji, a pan Piotr przez komornika zajął ruchomości starszego Paluszkiewicza. Znalazłszy się w tak trudnych okolicznościach, pomysłowy człowiek napisał do „wyrodnej córki“ długi list, który rozpoczął doniesieniem o swem ojcowskiem przebaczeniu, a zakończył bardzo naglącem wezwaniem o pożyczkę pięćdziesięciu rubli. Posłuszna córka przy pokornej odpowiedzi załączyła dwadzieścia pięć rubli i prośbę, aby ojciec jak najprędzej sprowadził się do domu jej męża, gdzie znajdzie osobny pokoik i wszelkie wygody, należne jego wiekowi.
Dobry ojciec zgodził się na propozycją, pod tym przecież warunkiem, aby wszelki posiłek przynoszono mu do jego pokoju, który dla zięcia, kompromitującego nazwisko Paluszkiewiczów, miał być na wieki zamknięty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.