Nieszczęśliwi (Prus)/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Nieszczęśliwi
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII
Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV,
W KTÓRYM ZDARZAJĄ SIĘ NIEPRAWDOPODOBNE
A JEDNAK PRAWDZIWE WYPADKI.

Stary Fitulski był nieociosanym gburem. Wykwintnego Alfonsa przyjął chłodno, przedstawił o tyle małej o ile garbatej spadkobierczyni swej Dorotce i wyszedł do gospodarstwa.
Po upływie dwu dni, w ciągu których pan Paweł wyjechał, a protegowany jego przymuszał się do pokochania zdefektowanej piękności, stary Fitulski wezwał Alfonsa do swej kancelarji i tam, nie owijając w bawełnę, zapytał go:
— Krótko węzłowato, pocoś pan tu przyjechał?
Struchlały Alfons ledwie zdołał wybąkać coś o sympatji dwu serc: męskiego i kobiecego.
— Majątku pan nie masz?
— Mam dom komisowy... — odpowiedział młodzieniec.
— Ja się tam na takie plewy nie łapię! — przerwał Fitulski. — Kończmy więc: żenisz się pan z Dorotą czy nie?
— Szczęśliwym będę...
— Bez tego! bez tego!... Pan jesteś handlujący?
— Mam świadectwo gildyjne.
— Dobrze. Ile pan potrzebujesz na spłacenie długów i ogarnięcie się?
— Pięć do sześciu tysięcy rubli — odpowiedział śmielej już młodzian.
— Dam trzy tysiące na miesiąc i na weksel. Dorotka pana weźmie, i za miesiąc albo wesele, albo zwrot pieniędzy, albo koza. Zgoda?
— Z prawdziwą przyjemnością... — bełkotał Alfons.
— Ceremonje nabok! Oto moja ręka. A teraz pożegnaj pan Dorotę i przychodź po pieniądze. Za dwie godziny odeszlę cię do miasteczka, stamtąd weźmiesz pocztę do kolei, koleją do Warszawy, a za dwa tygodnie zpowrotem i... ze świadectwami kościelnemi. Ślub za miesiąc nieodwołalnie.
Oszołomiony Alfons wypełnił wszystko jak najpunktualniej, weksel podpisał, trzy tysiące rubli do kieszeni schował i nad wieczorem był już w miasteczku.
Los, któremu bardzo wiele zależało na tem, aby wykwintny Alfons nie nudził się w mieście, zesłał mu dwu dawnych znajomych braci Pietraszkiewiczów, którzy tędy powracali z jarmarku. Alfons postawił jedną butelkę, bracia dwie, poczem zabrano się do gry w karty. Przy stoliku zjawili się, jakby z nieba spadli, niejaki baron von Fiegel, wielki magnat i oficer pruski, tudzież pan Gotlieb Oschuster, znakomity kupiec.
Grano świetnie, pito jeszcze lepiej. Po węgrzynie przyszedł szampan, po nim poncz, po ponczu znowu węgrzyn i znowu szampan, a nad ranem przyjaciele Alfonsa musieli go na rękach zanieść do jakiegoś numeru i położyć tam na lichej pościeli. Dalsze stosunki z nim były niemożliwe, ponieważ przegrał nietylko trzy tysiące rubli, dane przez Fitulskiego, ale nadto zegarek i zaręczynowy pierścień.

Tejże nocy około czwartej do miejscowego felczera zapukał służący z oberży.

— Nu, co tak rano? co się stało? — pytał Żydek chłopa.
— A niech tam pan Chaim idzie do oberży, bo przywieźli okomona z Wólki, co zwarjował...
— Co ja jemu poradzę?
— A niech ta pan Chaim radzi, co chce.
— Co jemu jest?
— Co mu ma być? czerwony jak ogień, rzuca się, krzyczy...
— Padło na mózg! — szepnął Żyd. — A gdzie on stoi?
— W tej izbie przy stajniach.
Zaspany parobek odszedł, a za nim niebawem podążył felczer z potrzebnemi narzędziami.
W zajeździe Żyd zauważył, że w numerze przy stajniach są do połowy otwarte drzwi i pali się światło. Zajrzawszy ostrożnie do izby, dostrzegł w niej na łóżku człowieka nieprzytomnego z twarzą czerwoną jak ogień. Człowiek ten coś mruczał, lecz leżał dość spokojnie.
Felczer zbliżył się do łóżka.
— A wa! na mózg uderzenie z pijaństwa! — Wziął chorego za puls, podumał i zabrał się do operacji.
Nie była ona zbyt łatwą. Należało bowiem choremu najprzód głowę ogolić, potem bańki postawić, potem je przeciąć i znowu postawić, ażeby krew odciągnęła od mózgu.
Zręczny Żyd, mimo lekkiego oporu ze strony pacjenta, zrobił to wszystko pokolei. Gdy już na przeciętych miejscach postawił drugi raz bańki, ukazał się we drzwiach parobek.
— No, a kiedy ta pan Chaim przyjdzie do okomona?
Żyd stanął struchlały.
— A to nie okomon? — spytał.
— Jaki ta okomon! To pan z Warsiawy, co się wczoraj upił krzyneczkę. O Jezu! — dodał — a wyśta poco jemu głowę ogolili i bańki postawili?
Pacjent poruszył się w tej chwili na łóżku, a Żyd skoczył jak opętany i znikł za drzwiami. Zostawił w numerze wszystkie swoje manatki, wpadł do domu, zaprzągł biedkę i przede dniem jeszcze wyjechał z miasta.
Wykwintny Alfons tymczasem miał sny bardzo przykre po wczorajszej hulance. Na podziw jednak obudził się wcześniej niż zwykle, czując jakiś szczególny ból głowy. Sięgnął ręką... zakrwawiona! Zerwał się i stanął przed lustrem... Wielki Boże! Jego kędziory znikły, a miejsce ich zajmują świeże ślady po bańkach!...
Pieniądze, zegarek i pierścionek — także znikły, bracia Pietraszkiewicz także, baron von Fiegel także i kupiec Gotlieb Oschuster także! Pozostał tylko piękny niegdyś Alfons ze swemi straszliwemi myślami.
Czytelniku! nie życzę Ci podobnych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.