Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.
Początek wykonania.

O ósmej godzinie, sześć skrzyń zostały złożone na spodzie okrętu hrabia Flandryi. Kodom udając że chce przysunąć paki jedna do drugiej, aby się w czasie podróży nie tarły, niepostrzeżenie uciął scyzorykiem węzły kule podtrzymujące. O dziewiątej Robert podpisał deklaracyą, zabezpieczając na miljon swe towary w Stowarzyszeniu Jeneralnem. Opatrzony świadectwem złożenia na okręcie sześciu skrzyń z kosztownościami, poszedł do bióra towarzystw asekurajcyjnych pod firmą Słońca i Przezorności, gdzie w każdem z osobna ubezpieczył wysłane przedmioty na 500,000 franków. O dziesiątej godzinie wszystko było skończone. Wrócił do hotelu opatrzony skórzaną walizą. Do niej włożył serwis złoty, przeznaczony niby dla Taikuna i opakowawszy go szczelnie, kazał sprowadzić fiakra. Jan Sbogers zaledwie nie zemdlał, ujrzawszy wielkiego człowieka gotowego do odjazdu, Kodom uścisnął dłoń hotelnika na znak pożegnania i popędził do złotnika, który po odebraniu naczyń emaliowanych, oddał bankierowi summę jako zastaw u niego w depozycie będącą.
Zaledwie 20 minut upłynęło od chwili zwrócenia złotnikowi pożyczonego serwisu, kiedy Kodom na stacyi kolei zażądał oddzielnego wagonu do Brukselli i takowy bez trudności otrzymał. Usadowił się w nim wygodnie, zapaliwszy cygaro. Jest to anomalia, która u ludzi natury systematycznjé, punktualnej i oględnej, wskazywała wielkie wzburzenie w organach mózgowych. Lecz zaledwie pociąg ruszył z miejsca i świeży powiew wiatru oblał twarz jego, a znowu stał się człowiekiem z bronzu i marmuru, to jest takim jakim go poznaliśmy.
Robert Kodom wrócił do hotelu krokiem spokojnym, jak komissant handlowy ukończywszy swój dzień szczęśliwie. Lecz kiedy zamknął się w pokoju, jakaż go ogarnęła egzaltacya, jaka pewność swej potęgi! Już powiedzieliśmy, że to był człowiek lotnego umysłu i nieugięty, skoro raz postanowił jaki zamiar wykonać. Chwilowe wstrząśnienie jakiego doświadczył tego dnia, w którym ta straszna kombinacya myśl jego opanowała, nie pozostawiło potem ani śladu wspomnienia na tej żelaznej orgazacyi. Nieunikniona śmierć trzydziestu podróżnych i kilkunastu ludzi osady okrętowej, niczem dlań była, w porównaniu z otrzymać się mającym rezultatem! Zdobywcy nie mają czasu myśleć o pospolitych wzruszeniach, tylko cel zamierzony obchodzi te niezwyczajne natury. A Robert uważał się za człowieka niezwyczajnej natury, tym więcej teraz kiedy jego projekta dojrzewały. Marzył on o rozkoszy w przyszłości, jakiej miał używać z brudnych uciech i zbrodniczego panowania. Na czele majaczących przed jego oczami widziadeł, jak się domyślacie, stała baronowa Wanda Remeney.
Napisał on do Riazisa, że wszystko idzie pomyślnie i że w ciągu dwóch tygodni stowarzyszenie dwudziestu i jeden chwilowo zagrożone, podzwignie się groźniejsze i potężniejsze, niż było pierwej. Oznajmił mu swój powrót nazajutrz wieczorem, to jest w kilka godzin po odebraniu tego listu. Zdawało się mu, iż będzie lepiej otrzymać wiadomości i porozumieć się z nim ustnie, gdyż wskazywano przykłady mówił on, że listy ginęły; a policya Trelauney’a jak się domyślał, miała pomocników i współpracowników w całéj administracyi kraju od góry do najniższych szczebli; musiał więc być ostrożnym. Kończył swe pismo naznaczając schadzkę ze swemi wspólnikami na stacyi kolei w Paryżu, w chwili przyjścia nadzwyczajnego pociągu wieczornego, z najmocniejszem zaleceniem przyprowadzenia z sobą baronowej Remeney na jego spotkanie. Na wypadek zapowiedzianego balu lub wieczoru, żądałaby te fraszki na inny dzień odłożono. Czas nagli, dodał on i będę zapewne potrzebował wszystkich wspólników. Bądź akuratnym i przygotuj się do ataku, który poprzedza stanowcze zwycięztwo. Podpisał list ostrożnie, bo tylko początkowemi literami swego imienia i nazwiska, oraz zapieczętował starannie, jak to robił we wszystkich swoich czynnościach.
We trzy godziny po napisaniu tego listu znajdował się w Brukselli. Kazał się zawieść do domku Maryanny i polecił odźwiernemu, już oswojonemu z jego nieustannemi przyjazdami i wyjazdami, aby mu sprowadził powóz jutro o dziewiątéj godzinie rano.
— Pan odjeżdża tak prędko? zawołał odźwierny, z najwyższem zadziwieniem.
— Kiedy żądam powozu, to bez uwag chcę być usłużonym. Dalej zanieś rzeczy i słuchaj co ci polecę.
Wydobył kilka luidorów i wsunął w rękę poczciwca, który wziąwszy nogi za pas chciał drapnąć.
— Zaczekaj chwilę! zawołał Kodom. Każesz mi przygotować obiad stosowny jak najspieszniej; świeże powietrze dodało mi apetytu. Zapal dobrze w moim pokoju sypialnym, gdzie jeść będę. O godzinie ósmej jutro rano, przygotuj mi herbatę, — rozumiesz chińską herbatę, a nie wasz narodowy rumianek.
Odźwierny zrobił minę protestującą przeciw ubliżającej nazwie produktu belgijskiego, lecz Kodom zmarszczył czoło i szedł do swoich pokojów, popędzając przed sobą biedaka zgarbionego, pod ciężarem podróżnej walizy.
— Połóż to przy łóżku. Dobrze. Teraz odejdź i nie zapomnij moich rozkazów.
Psychologowie jednozgodnie utrzymują, że godziny poprzedzające spełnienie zbrodni, są istnemi torturami, sprowadzają niepokój sumienia dla tych dusz przewrotnych, które powzięły zamiar dokonania haniebnego czynu. Kodom miał chwile przejmujące go dreszczem, obawą i wyrzutami, dopóki jego umysł nie został zmateryalizowany, niejako przeistoczony w jedno nieodwołalne postanowienie. Lecz od momentu kiedy już stanowczo się zrezykował, odtąd żył spokojnie, patrząc śmiało na swoje niecne przedsięwzięcie, jak gdyby tu szło o jaki nadzwyczajny pomysł na giełdzie, dotąd przez nikogo nie użyty.
Jadł z najlepszym w świecie apetytem, wypróżnił butelkę Lunewilla, a przy deserze spotkał się śmiało z kielichem najlepszego Moëta. Pijąc kawę, pozwolił sobie nawet żartów nie bardzo budujących, przy czytaniu kuryera paryzkiego w Independance, który przepowiadał nie jednę katastrofę na giełdzie przy końcu miesiąca.
— Zdaje się że nigdy nie braknie łudzi siebie lub drugich rujnujących, mówił sam do siebie jak najobojętniej. Stara szkoła! Ci panowie żurnaliści muszą mieć wiele dowcipu w poufnej rozmowie; rozprawiają o mechanizmie giełdowym, jakby byli weń wtajemniczeni. Niech się rozczulają nad losem Lombardów, to ich rzecz, a nasza w téj chwili jest pójść spać. Sądzę że się z tego wywiążę tak dobrze jak siedzący w krześle na przedstawieniu tragedyi w Odeonie.
Rozebrał się z rozkoszą, umył ręce powoli, oszlifował paznokcie i pokropił się perfumami, jak wykwintna elegantka; zgoła zrobił się przyjemnym, nim sen miał skleić mu powieki. A jeżeli sumienie moralistów usiłowałoby stworzyć okolicznościowy monolog, to takowy musiałby być wypowiedziany na tle tremolando ostatniej opery Verdiego, gdyż powieki Kodoma zamknęły się zwolna, spokojnie, jak błogosławionych. Jeśli we śnie nie widział raju Swedenborga, to bezwątpienia zobaczył kopalnie Golkondy i królową Wandę z uśmiechem podającą mu dyament, po który potrzebował się tylko schylić, aby go podnieść.
O siódméj godzinie z rana, turkot powozu bardzo zwyczajny w téj części miasta i o tej porze, przerwał marzenia Kodoma unoszące go po tem błogiem Eldorado, właśnie w téj chwili, w której Wanda splatała dyadem z ogromnych i czystej wody szmaragdów, podobny do wianka jaki wiejskie dziewczęta splatają z polnych bławatków. Famulus hotelowy otworzył cichutko drzwi sypialni, wszedł na palcach i złożył na konsoli tacę z przyrządem do herbaty, oczekując pokornie rozkazów dziwnego władcy.
— Zostaw mnie samego, — rzekł bankier, odprawiając famulusa skinieniem, przyjdziesz za dwadzieścia minut, skoro wybiorę część moich bagaży.
— A więc pan nie opuszcza nas zupełnie?
— Czyż można po ośmiu dniach, rozstać się na zawsze z tak uroczym domkiem, w którym służy grzeczny odźwierny? Powinieneś czuwać w czasie mej nieobecności, gdyż mogę bez uprzedzenia wrócić do was, taki jest mój zwyczaj, rozumiesz?
— A młodzieniaszek, który z panem przyjechał?
— Młodzieniec przyjedzie kiedy mu się spodoba, lub kiedy go przywołam, my nigdy i nikogo nie prosiemy o pozwolenie.
Zostawszy sam, Kodom wypił spiesznie herbatę, zaprawioną kielichem araku. Następnie dopełni wszy przezorności higienicznej, ułożył starannie w szerokim portfeilu, wszystkie polisy towarzystw asekuracyjnych, według ich nominalnej wartości. Co się tyczyło sukien, takowe rzucał bez ładu do walizy wraz z wekslami, różnemi rewersami i pakami akcyj, nie mającemi już żadnej wartości, żeby je zaledwie mógł sprzedać na wagę jak makulaturę.
— Czy należy je spalić, lub zabrać z sobą? pytał sam siebie Robert Kodom. — Ba spalić, to zabierze dużo czasu. Zresztą trzeba przecież zabrać brudną bieliznę, a kto wie? jeżeli wiatr pomyślny zawieje, to może te szmaty papieru zdadzą się na co!
Zadzwonił; w tej chwili zjawił się famulus, pogromca Kodom w dwóch dniach zrobił służalcem wolnego obywatela Belgii. Pieniądze tworzą cuda z tej i z tamtej strony Skaldy, a nawet i dalej. Landara mogąca całą katedrę pomieścić, stała już u bramy, bankier wskoczył do niej z siłą młodzieńca, czego po nim niktby się nie spodziewał. Dziewiąta wybiła, lokomotywa świstała na stacyi kolei żelaznej, pod oszkloną galeryą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.