Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.
Wstęp do wykwintnej biesiady.

— Już! zauważył Kodom, zadziwiony tak wczesnem zapukaniem. Niebył to p. Boës, lecz komissant, który przyniósł pudło z szalami. Robert odebrał towar i pięć tysięcy według rachunku zapłacił.
— Czy temu końca nie będzie, — zawołał młody armator. — Jeżeli tak daléj pan skupować zechcesz, to ładunek musim opóźnić.
— Panowie do stołu!
— Bynajmniéj, do krainy z tysiąca nocy i jedna!, Tak żartując Belgijczyk, niemający zwyczaju rozwodzić się nad doskonałością koronek, nateraz postanowił wypić kielich za chwałę krajowego przemysłu.
— Czy już pan dla naszych piękności nic nie zostawisz, zapytał armator składając starannie rozłożone szale.
Ponieważ drzwi były uchylone i tylko portiery zasłaniały pokój przed oczami ciekawych, usłyszano na schodach ciężki ale miarowy chód, któremu takt sztukanie laski wymierzało.
— Bezwątpienia zauważył Van der Brocken, — nie przychodzi kto inny tylko gość zamówiony. Uprzedzam pana iż waży 110 kilogramów.
Pan Boës był wspaniałym starcem, który przy wejściu pokazał rzęd jeszcze zdrowych zębów. Postąpił on prosto do swego przyjaciela, świetnego armatora i podał mu swą piękną rękę, godną jakiego prałata.
— Oto są palce stworzone do beodykowania rzekł młody człowiek. Lecz zacznijmy od początku. Mam zaszczyt przedstawić panu Roberta Kodom, nababę z Chaussee-d’Antin, który uwziął się zasypać i zapełnić cały nasz okręt, wszystkiemi osobliwościami jakie tu pan widzisz.
— Och, och! czy jesteśmy w Indyach a nie w portowem mieście Antwerpia, zapytał p. Boës z najwyższem zachwyceniem i obszedł cały salon dotykając koronek.
— Ci antwerpczykowie muszą rozpocząć swój przegląd od własnych produktów, bo od koronek, zauważył Kodom.
— Ale to jedynie cesarzowa może zapłacić takie cuda, rzekł starzec zwijając i rozwijając koronki. Szczegolniej suknia zwróciła jego uwagę. P. Boës był niepospolitym łacinnikiem, przy téj więc sposobności nieomieszkał zacytować metamorfozy Owidiusza i nieszczęścia Prognusa. Wypłaciwszy tem dług uwielbień dla przemysłu narodowego, rzekł: — A ten serwis godny sułtana?
— Jeżeli pan zezwolisz będzie nam służyć tego wieczora, odpowiedział Kodom sadowiąc obydwóch zaproszonych po bokach stołu, sam naprzeciw nich usiadłszy. Podano zupę.
Nie mamy wcale zamiaru wdawać się w specyalność kuchenną, która taki obszar zajmuje w dzisiejszej literaturze. Nie było to wesele Gamasza, ani uczta Trimalciona, lecz szereg potraw wyszukanych, raczéj godnych ody poety rozkochanego. Trufle w tym obiedzie największą odgrywały rolę. Szmaragdy Renu, następowały po opalach Renu, lecz nade wszystko wino było szlachetnym napojem z Bordo. — W czasie międzyakta zastępującym, po dzielnéj walce z obfitemi potrawami, a poprzedzającym podanie deseru, Jan Sbogers we własnéj osobie, w białych rękawiczkach, wyświeżony wszedł krokiem miarowym i postawił na środku stołu arcydzieło pasztetnicze, przypominające wszystkie dawne architektury. Był tam styl Pantenonu, gotycki i domu Inwalidów uczenie skombinowany. Amorki z cukru umieszczone były szeregiem na galeryi otaczającéj piramidę, a róże tworzyły girlandy nakrycia, zrobionego z biszkoptów turyńskich.
W téj chwili toczyła się gorąca rozprawa naszpikowana cytacyami, między młodym armatorem, któremu klasycy z głowy nie wywietrzeli i starym erudytem, usiłującym dowieść jak należy rozumieć tekst przytoczony.
— Zapewniam pana że Vitruviusz...
— Utrzymuję, że komentarze do Cezara...
Resztę się domyślacie jak paląca była rozprawa, na tém polu czczej szermierki. Kodom nie miał innego lekarstwa na ugaszenie pożaru wewnętrznego przez zaciętych łacinników, jak nalewać kielichy. Ale ogień dostał się do min podziemnych, wybuch lada chwila mógł nastąpić.
Tymczasem przynoszono faktury, a za niemi przybywały towary. Przeciwnicy zatrzymywali się wtedy, ażeby obejrzeć przyniesione przedmioty, a potém wracali do Vitruwiusza, rozdziału IV paragrafu 6-go. Bankier korzystając z toczącéj się walki, prosił o pozwolenie oddalenia się na moment dla odetchnięcia świeżem powietrzem.
Poszedł więc do swego pokoju i w czasie, krótszym niż potrzebujemy na opowiedzenie tego co tam zrobił, wyjął z torby podróżnéj dwie kule żelazne okręcone strunami baraniemi. Wsunął je z największą ostrożnością na dno owych skrzyń chemicznie przygotowanych, jak tego byliśmy świadkami, w czasie dokonywanéj operacyi. Koniec struny wsunął w dziurkę prawie niewidzialną, która się znajdowała na spodzie skrzyń obydwóch, zrobiwszy mocny węzeł na końcach zewnątrz wystających, resztę zaś strony uciął przy samym węźle; następnie deszczułki na dawnem miejscu położywszy i wieka nakrywszy, wrócił do stołu, zimny, spokojny i uśmiechnięty jak wprzódy. Dwaj przeciwnicy nawet nie spostrzegli jego nieobecności. Pogodzili się oni nareszcie, gdyż Vitruwiusz był górą. Co do arcydzieła pasztetniczego, takowe zrujnowane zostało w czasie zapalczywej walki łacinników; kawa czarna i zastęp przyniesionych likierów, szczególnie rozbroił walczących.
— Czas jest ażeby odnieść do kuchni serwis, dla dokładnego oczyszczenia, rzekł Kodom do gospodarza hotelu. Następnie każ złożyć złote naczynia w moim gabinecie, ażeby nie spóźnić się z ich zapakowaniem.
I obróciwszy się do swoich gości, którzy jeszcze rozprawiali dla okazania iż są zupełnie przytomni, rzekł:
— Darujcie panowie, że wam ofiaruję kawę, w porcelanie naszego gospodarza pana Sbogers. Spodziewam się za powrotem statku hrabia Flandryi, iż ten drogi Taikun dozwoli uczęstować was prawdziwą mokką w prawdziwej porcelanie japońskiéj.
— Gdybyśmy poszli obejrzeć Zdjęcie z krzyża Rubensa? zapytał młody Van der Brocken, zaczynający bełkotać po szóstym kieliszku likieru, a dwudziestym wina.
— Tak pan sądzisz, że o téj późnéj godzinie w nocy, możemy oglądać arcydzieła, odpowiedział po ojcowsku Kodom.
— A więc przy pochodniach... będzie to orginalnie, nie prawdaż?.... Pan Boës z głową zwiśniętą na piersi, dodał na pół rozmarzony:
— Powierzchowność naszego kościoła Panny Maryi jest najszlachetniejsza i najwspanialsza. Jego budowa cały wiek trwała, bo od 1380 do 1494 zresztą mniejsza o ścisłą datę arcydzieła, według planu i rysunków Ametiusa. Tu zamarły wyrazy na ustach starca. Jego przeciwnik klasyczny złożył już broń, bo spał od kilku minut, p. Boës opierał się długo, ale w końcu i najwaleczniejsi padają snem zwyciężeni.
Hotelnik uwiadomił Kodoma, że wszystko według rozkazu uporządkowano w jego pokoju. Rosert dał znak aby wyszedł jak najciszej, co też nie omieszkał wykonać, poglądając z tryumfem na śpiących biesiadników. Kodom nic nie stracił ze swéj przytomności umysłu, ani ze stałości w swem postanowieniu. Zostawił on w spokoju swoich gości, dozwalając im marzyć o greckich świątyniach i rzymskich cyrkach; Bachus się niemi opiekował. Wszedł do pokoju sypialnego, lecz tym razem dobrze drzwi zamknąwszy, dla uniknienia jakiéj niespodzianki. Złote naczynia i cały serwis schował pod łóżko, zasunąwszy dobrze firanki, aby je ukryć przed okiem ciekawem. Dwa półmiski i sześć talerzy, zakupione przez bankiera, zostały ułożone na wierzchu pudła, w którem znajdowało się żelaztwo. Był to najcięższy pakunek, bo złoty serwis przeznaczony dla Taikuna. Skrzynie z koronkami były napełnione wyborem dobrze skombinowanym z ostatniego zakupu. Ogół pakunku sześciu potężnych kufrów, przedstawiał wspaniały widok. Przebiegły lis nie przepomniał porozkładać w różnych stronach pokoju, najbogatsze i najważniejsze towary przeznaczone do ekspedycyi.
Zaczęło dnieć.
— Czas wrócić do salonu, myślał sobie; — moje zuchy mogliby odejść, a nie widząc mnie, mogłoby się wkraść podejrzenie do ich głów podchmielonych. Wszedł więc z łoskotem i zawołał:
— Panowie już dzień, dzień zupełny!
Van der Brocken, odpowiedział przecierając oczy:
— Nie, to jeszcze nie dzień, lecz dopiero świta.
Zacny p. Boës wyciągnął ręce i mruczał: — Sułtanko Valido, błagam cię pozwól mi wrócić do mojego bióra!
— Jestem w rozpaczy, że wam sen przerywam, — rzekł Kodom, — lecz muszę pakować towary.
— Ach! prawda, trzeba skończyć nasze interesa.
— Później o nich na seryo pomówiemy, kiedy się lepiej ocucicie.
— Naprzykład! czy nas pan bierzesz za niedołęgów; otóż przekonamy pana, że nam nie zbywa na ochocie pomódz mu przy pakowaniu skrzyń, a robota w dwie minuty będzie skończona.
Van der Brocken sam zabijał gwoździami skrzynię serwis obejmującą, unosząc się nad ciężarem złotego metalu. P. Boës pomagał Robertowi napełniać pudła koronkami. Kiedy wszystko było przybite i sznurami obwiązane, Robert odezwał się:
— Panowie, czy uważacie właściwem aby skrzynie opieczętować?
— Jest to ostrożność chwalebna, według naszego zdania i wszystkich ludzi rozsądnych.
— Jeden z panów raczy tego dopełnić, gdyż ja jestem niezgrabny.
P. Boës dyrektor Zabezpieczenia Jeneralnego, podjął się mieć do czynienia z lakiem i wywiązał się z tego zajęcia doskonale. W pięć minut potem Sbogers zasmucony, lecz hojnie wynagrodzony, widział z żalem jak wywożono paki z drogocennemi przedmiotami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.