Na zgubnej drodze/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Na zgubnej drodze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1879
Druk Drukarnia L. Chodźki w Piotrkowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Pokój był skromnie umeblowany i oświecony słabo. Chory, pogrążony w zatrważającej bezwładności, wydawał głuche jęki, przerywane westchnieniami. Około łóżka krzątała się Marta z jedyną służącą, smutna, lecz z okiem suchem, patrząc ze zwyczajnym sobie chłodem na straszny obraz walki miedzy życiem i śmiercią. U wezgłowia, ukryty w cieniu, nieruchomy, stał stary kapłan, trzymając w swych dłoniach zimne już ręce Paulet’a. Od czasu do czasu pochylał się nad nim, aby przemówić do umierającego słowem pociechy.
— Marto — rzekł nagle Paulet — czy posłaniec już powrócił?
— Nie, mój ojcze; lecz z pewnością niedługo powróci; już od godziny wyszedł.
Paulet jęknął.
— Bądź cierpliwy bracie — rzekł ksiądz łagodnie.
— Czas leci, ojcze — odpowiedział chory. — Czuję, że mnie siły opuszczają. Jeśli pan Varades nie prędko przybędzie, nie będę mógł ani go poznać, ani z nim mówić; a jednak chciałbym polecić jego opiece moją, córkę.
Na te słowa, Marta, stojąca przy łóżku, rzekła:
— Nie zajmuj się mną, mój ojcze. Myśl raczej o sobie i bądź pewien, że jeśli spadnie na mnie nieszczęście, które mi grozi, potrafię stawić czoło przeciwnościom, których się obawiasz ze względu na mnie. Przyszłość mnie nie przestrasza.
— Tak, ty jesteś odważna, wiem o tem. Lecz jakże byłbym szczęśliwy, gdybym wiedział, że cię zostawiam pod opieką pana Varades.
Marta zrobiła poruszenie, jakby słowa ojca raniły jéj dumę. Być może, chciała się z nim rozmówić, kiedy nagle drzwi pokoju otworzyły się i wszedł Varades. Paulet poznał go. Z gasnącej piersi wyrwał się okrzyk wdzięczności i radości.
Varades jednem spojrzeniem objął wszystkie osoby znajdujące się w pokoju. Lecz jedna z nich zajęła całą jego uwagę. Była to Marta, która zrobiła krok na jego spotkanie. Jej twarz, oblana światłem lampy postawionej na stoliczku, jaśniała pięknością. Bujne sploty ciemnych włosów, uwydatniały śnieżną białość jej cery. Varades uczuł niewysłowione wzruszenie, porywające serce jego z taką siłą, że podniósł ku niemu rękę. Nigdy władza kobiety nie ujawniła się na nim z taką gwałtownością. Poddał się wrażeniu zmysłowemu, o tyle żywszemu, że doświadczył go po raz pierwszy.
Rozmyślanie, którego Marta była przedmiotem, krótko trwało.
Paulet znakiem ręki przywołał gościa do swego łoża. Ksiądz, ustąpiwszy miejsca Varades’owi, przez delikatność wyszedł do sąsiedniego pokoju wraz z Martą, która nie chciała być przytomną rozmowie mającej się odbyć.
— Chwila jest uroczystą — rzekł Paulet z wysileniem. — Śmierć się przybliża. Nie żądaj pan, abym go przepraszał za ambaras, jaki mu wyrządziłem. Dla człowieka, którego chwile są policzone, nie istnieją formy światowe. Potrzebowałem pana i kazałem go wezwać. Chodzi o zrobienie mi wielkiego dobrodziejstwa.
— Dziękuję ci, że pomyślałeś o mnie — odpowiedział Varades ze wzruszeniem, którego nie był panem. — Od wielu lat przestaliśmy się widywać; lecz serce moje zawsze jednakowe. Pan nigdy odemnie niczego nie żądałeś, lecz wiesz, że nie odmówiłbym ci niczego.
Jakkolwiek niezwykłe to były wyrazy w listach człowieka, którego serce zmroziła miłość pieniędzy, jednak Varades mówiąc to, był szczerym. Paulet, być może, był jedynym człowiekiem, któremu nie umiałby odmówić przysługi, gdyż im więcej Varades ukochał pieniądze, tem większą była jego wdzięczność dla tego, którego dziad ocalił jego bogactwa.
— Nigdy niczego nie wymagałem od pana — rzekł Paulet, — gdyż nie umiem wyciągać ręki i potrafiłem zawsze zaradzić potrzebom życia. Zresztą, moja córka nie chciałaby jeść wyżebranego chleba. Lecz mniejsza o to. Chociaż byłem dyskretny względem pana, — ani chwili nie wątpiłem o jego sercu. Pańska obecność w tem miejscu jest dowodem żem się nie mylił. — Zatrzymał się chwil kilka, odetchnął głęboko i tak dalej mówił:
— Majątku nie mam. Córka moja znajdzie w szufladzie kilka papierków stofrankowych. Oto wszystko, co jej przekazuję. Osądź pan teraz ile cierpię. Sama, bez opieki, bez pomocy, obdarzona pięknością, która w nędzy stanowi jeden szkopuł więcej dla cnoty... I cóż się stanie z moją drogą Martą? kto będzie nad nią czuwać?
Nastąpiła chwila milczenia...
— Czy mam jeszcze co dodać? Czyś mnie zrozumiał? — zapytał Paulet z trwogą.
Varades nie odpowiedział natychmiast, chociaż nic usłyszał nic więcej nad to, co przewidział.
Pierwsze jego wrażenie, było wrażeniem skąpca, od którego żądają pieniędzy. Varades nagle odgadł ważność usługi, jakiej Paulet oczekiwał od niego. Miał być obarczony nietylko ciężką odpowiedzialnością moralną, ale także materyjalnemi ofiarami. Żył on dotąd samotnie, jak samolub, jak mizantrop.
Teraz chciano go zrobić przybranym ojcem, a skutki takiego ojcowstwa były by ciężarem dla jego kieszeni. Takie było pierwsze uczucie. Drugie złagodziło je cokolwiek. Oczom Varadesa ukazała się przeszłość. Przypomniał sobie wszystko, co członkowie rodziny Paulet’ów, zrobili dla jego rodziny.
Obraz pięknej kobiety, która tylko co widział, stanął mu przed oczyma. Przytem widok konającego ojca, dręczonego niepokojem, poruszył go do głębi i rzekł więc w te słowa:
— Bądź pan spokojny, pańską córkę będę uważał za swoją.
— Niech cię Bóg błogosławi! — zawołał Paulet w uniesieniu radości.
Natychmiast ją wezwał. Marta przybiegła. Jeśliby Varadesowi przyszła chętka żałować danej przed chwilą obietnicy, to obecność młodej dziewczyny pewno by usunęła jego wahanie. Doświadczył on znowu wrażenia, jakiego doznał znalazłszy się nagle przy niej przed chwilą. Pożerał ją oczyma, zdumiony, że jest tak czułym na czary piękności. Mimo jego wiedzy, miłość ze straszną gwałtownością weszła do serca jego, aby już nie wyjść ztamtąd.
Wśród niewysłowionego pomięszania, które nim owładnęło, usłyszał te słowa Paulet’a.
— Podziękuj twemu dobroczyńcy, Marto. Pan Varades zgadza się zastąpić ci ojca.
Zimna, nieczuła Marta, utkwiła głębokie spojrzenie w swoim przyszłym opiekunie. Podpowiadając, skłoniła się. Chociaż zmięszany, Varades zdobył się na słów kilka:
— Znajdziesz pani zawsze we mnie oddanego ci i wiernego przyjaciela.
— Racz pan nie wątpić o mej wdzięczności...
Marta nie skończyła i pobiegła do ojca, który upadł na poduszki, wyczerpany wysileniem. Pochyliła się ku niemu i usłyszała ostatnie słowa:
— Umieram z rozkoszą!
Konanie trwało dwie godziny. Marta, Varades i ksiądz nie opuszczali już Pauleta do ostatniej drwili. Varades nie chciał oddalić się przededniem. Obiecawszy powrócić, opuścił dom, unosząc z wrażeń, których doznał, niczem niezatarte wspomnienie i pozostawiając Martę pogrążoną w boleści niemej i głębokiej. Niema duszy, któraby się nie ugięła wobec śmierci ukochanej istoty. Marta, pomimo mocy charakteru, przygnębiona wzruszeniem, zmęczona, doświadczała cierpień, jakich w podobnych chwilach doznają nawet najwięcej zahartowane dusze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.