Na ludzkim targu/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Na ludzkim targu
Rozdział XXVII. W błędnem kole
Wydawca Księgarnia St. Sadowskiego
Data wyd. 1911
Druk Ksawery Trębiński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVII.
W błędnem kole.

Nazajutrz rano o godzinie ósmej, gdy Romiński wszedł do biura, wyprana bielizna wisiała w sypialnym pokoju „biznesistki”, a ona sama siedziała już pochylona nad papierami. — Nie uszły jego uwagi świecące ręce wydawczyni, i jak każdy mężczyzna, który prędzej posądzi kobietę o złe nałogi, aniżeli o dobre, nie przeczuwając nawet, że on był ich przyczyną — pomyślał: — Ta też jeszcze w pretensjach, widać z godzinę trzymała ręce w wodzie ażeby po podróży wydelikatniały.
Wydawczyni zaś, z lśniącemi jeszcze na rzęsach łzami, uśmiechała się przyjaźnie do niego, tłomacząc wczorajszą niegrzeczność znużeniem podróży.
Udobruchany zaczął teraz z kolei przepraszać pryncypałkę za zaniedbywanie obowiązków, przyznając się otwarcie, że dotknięcie instrumentów wytrąciło go z równowagi i, przemieniło od razu w innego człowieka.
— Pan nie myślisz chyba teraz zakuć się w mundur? — zapytała p. Łaź.
— Sam nie wiem, co ze sobą zrobię.
— Ja panu radzę ćwiczyć się w muzyce, a kto wie wyjdziesz jeszcze może na artystę.
Romińskiego, którego wojskowa służba nie bardzo nęciła, mile łechtały te słowa.
— Jeżeli obecna praca jest znośną dla pana, to zostań przy niej, a w wolnych chwilach ucz się muzyki. O ile w mej mocy będzie, pomogę Panu — doradzała pani Łaź.
I na tem też stanęło.
Romiński, pracując jak dawniej, uczęszczał do znanego w Chicago konserwatorjum Fryderyka Chopina, gdzie profesorzy wróżyli mu świetną przyszłość. — Oprócz tego, popisywał się grą tu i ówdzie, a wszędzie wprost oczarowywał słuchaczy.
Po kilku miesiącach lekcji w konserwatorjum, energiczna p. Łaź, nie mogąc się doczekać tryumfu swego protegowanego, namówiła go do występu koncertowego.
Po głębszej naradzie postanowili wezwać do współudziału kilku biedniejszych uczniów konserwatorjum Chopina, a połowę dochodu z koncertu oddać na nowy sierociniec.
A więc postanowiono.
Sprzedażą biletów zajęła się głównie p. Łaź i chociaż przy nabywaniu ich wymawiano się i krzywiono na wspomnienie nazwiska koncertanta, przypisując mu to bzika, to niehonorowość, to zawadjakę w księży, to niestałego amanta, to bezwyznaniowca, to wreszcie służkę kobiecych „fixum idei“, to jednak sporą ich liczbę sprzedała. O uwagach tych, ani słówkiem nie wspomniała Romińskiemu, trzymając wyobraźnię jego w czarownem kole zwycięstwa złudzeń.
On zaś ze swej strony nie odejmował jej energji, chociaż i do niego dochodziły niezadowolenia głosy, a te znów z przyczyny p. Łaź.
Mimo niechętnych szeptów, bilety się sprzedawały, a oni silni, wytrwali, szli rozpromienieni do celu. On, by na szczycie Olimpu ukazać się królem tonów, ona niewolnica piękna, usuwająca kamienie z pod nóg tych, którzy do sztuki mieli prawo. Rozmiłowani w boskiem pięknie szli naprzód, nie dbając na szyderstwo zimnego — nieczułego pospólstwa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.