Raz na łące, gdy w łzach rosy
Diamentami słońce grało,
Stały się przestrzeni głosy
Mową dla mnie zrozumiałą.
Szumiał z cicha obłok złoty:
— Mknę daleko — na kraj świata,
Kędy chętnie duch twój wzlata;
Powierz mi twych myśli loty.
Dam im ciało mych współbraci,
I w téj orléj ich postaci Gdy je skąpię w niebie, Wrócę znów do ciebie.
Wiatr mi szeptał: — Chcesz miéć we mnie
Gońca wspomnień twéj młodości,
Których dusza twa daremnie
Gdzieś przestrzeniom gwiazd zazdrości?
Z chwil tych, serce twoje chore
Utracony raj odżywi —
Każdą zwołam najtroskliwiéj,
Wszystkie skrzętnie w jedno zbiorę.
I jak bywa, gdy radosny
Mym tchem święcę powrót wiosny, Bijąc w skrzydła obie, Wrócę znów ku tobie.
Potok płynąc tak mi szemrze:
— O! poeto o! mój łzawy!
Czemże ulżyć tobie? czemże
Zakląć snem twe chmurne jawy?
Patrz — z falami memi złote
Słońce się i niebo pieści —
Rzuć w nie chętnie twe boleści,
Twe zwątpienia, twą tęsknotę.