Nędznicy/Część piąta/Księga pierwsza/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
Zemsta Jana Valjean.

Gdy Jan Valjean pozostał sam z Javertem, odwiązał sznur, krępujący więźnia w pasie i zasupłany pod stołem i dał znak, by się podniósł.
Javert usłuchał z tym nieopisanym uśmiechem, który wyraża wyższą władzę uwięzioną!
Jan Valjean wziął Javerta na postronek, jak konia za uzdeczkę i ciągnąc go za sobą, wyszedł zwolna z szynkowni, bo Javert z poplątanemi nogami stąpał drobnym krokiem.
Jan Valjean trzymał w ręku pistolet.
Tak przeszli wnętrze barykady. Powstańcy, zajęci bliskim szturmem, obróceni byli plecami. Tylko Marjusz, stojąc u szczytu, widział ich przechodzących. Ta grupa pacjenta i kata zajaśniała grobowem światłem w jego duszy.
Jan Valjean nie bez trudności przeciągnął Javerta przez małą barykadę uliczki Mondétour, nie puszczając go jednak ani na chwilę.
Gdy stanęli za wałem, byli sami na ulicy. Nikt ich nie mógł widzieć. Róg kamienicy zasłaniał ich przed okiem walczących. O kilka kroków od barykady sterczał straszny stos trupów.
Wśród tej kupy nieboszczyków widać było siną twarz, rozpuszczone włosy, przestrzeloną rękę i na wpół obnażone łono niewieście. Była to Eponina.
Javert spojrzał ukosem na nieboszczkę, i najzupełniej spokojny, rzekł półgłosem:
— Zdaje mi się, że znam tę dziewczynę.
Potem obrócił się do Jana Valjean.
Jan Valjean włożył pistolet pod pachę i utkwił w Javercie spojrzenie, które bez słów dostatecznie wyrażało: — Javert, to ja.
Javert odpowiedział:
— Możesz się pomścić.
Jan Valjean dobył z kieszeni nóż i otworzył...
— Jabłuszko! — zawołał Javert. Masz słuszność. To stosowniejsza broń dla ciebie.
Jan Valjean przeciął postronki, które Javert miał na szyi, potem przeciął sznurki u rąk i schyliwszy się, przeciął szpagat u nóg, podniósł się i rzekł:
— Jesteś pan wolny.
Javert nie łatwo się dziwił. Wszelako jakkolwiek był panem siebie, nie mógł przezwyciężyć wzruszenia. Otworzył usta i stał nieruchomy.
Jan Valjean mówił dalej:
— Myślę, że stąd nie wyjdę. Wszelako jeśli jakim przypadkiem się wydostanę, mieszkam pod nazwiskiem Fauchelevent, przy ulicy Człowieka Zbrojnego, pod numerem siódmym.
Javert zadrżał jak tygrys i mruknął pod nosem:
— Strzeż się.
— Idź pan — rzekł Jan Valjean.
Javert odparł:
— Powiedziałeś Fauchelevent, ulica Człowieka Zbrojnego?
— Numer siódmy.
Javert powtórzył półgłosem: Numer siódmy.
Zapiął surdut, przybrał surową postawę wojskową, zawrócił się, założył ręce i poszedł w kierunku Targów. Jan Valjean śledził go oczyma. Uszedłszy kilka kroków, Javert się obrócił i zawołał na Jana Valjean:
— Nudzisz mię pan, zabij mię prędzej.
Javert nie spostrzegł się nawet, że mówił pan Janowi Valjean.
— Idź pan, idź — rzekł Jan Valjean.
Javert oddalił się wolnym krokiem. Po chwili zawrócił na ulicę Dominikańską.
Gdy Javert zniknął, Jan Valjean wystrzelił z pistoletu w powietrze.
Potem wrócił na barykadę i rzekł:
— Rzecz skończona.
Opowiedzmy, co się stało tymczasem.
Marjusz bardziej zajęty tem co się działo zewnątrz, niż tem, co wewnątrz, — dotychczas nie zwracał uwagi na skrępowanego człowieka w izbie na dole.
Gdy mu się przypatrzył za dnia, jak przechodził barykadę, idąc na śmierć, poznał w nim znajomego. Przypomniał sobie inspektora z ulicy Pontoize i dwa pistolety od niego otrzymane, których użył na barykadzie, przypomniał sobie nietylko postać, ale nazwisko.
Wszelako wspomnienie to było mgliste i niepewne, jak wszystkie jego myśli. Nie tyle twierdził, ile raczej zadawał sobie pytania: — Wszak to inspektor policji, który mówił, że się nazywa Javert?
Może jeszcze był czas wstawić się za tym człowiekiem? Ale należałoby wprzód wiedzieć, czy to w istocie Javert.
Marjusz zawołał Enjolrasa, który stał na drugim końcu barykady:
— Enjolras!
— Co?
— Jak się nazywa ten człowiek?
— Kto?
— Ajent policji. Wiesz jego nazwisko?
— Naturalnie. Sam powiedział.
— Jakże się nazywa?
— Javert.
Marjusz powstał.
W tej chwili usłyszano wystrzał.
Jan Valjean ukazał się i rzekł: — Rzecz skończona.
Zimny dreszcz przeniknął serce Marjusza.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.