Nędznicy/Część piąta/Księga dziewiąta/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Litość dla nieszczęśliwych, ale pobłażanie dla szczęśliwych.

Straszna to rzecz być szczęśliwymi Jak to nas zadawala! Jak wystarcza! Jak łatwo — posiadając fałszywy cel życia, szczęście, zapominamy o prawdziwym, o obowiązku!
Powiedzmy jednak, że niesłusznie oskarżanoby Marjusza.
Jakeśmy wytłumaczyli, Marjusz nie zadawał pytań panu Fauchelevent przed ożenieniem, a później nie chciał ich czynić Janowi Valjean. Żałował, że dał sobie niejako wydrzeć obietnicę. Wyrzucał sobie, że niepotrzebnie zrobił to ustępstwo dla rozpaczy. Poprzestał więc na powolnem oddalaniu Jana Valjean ze swego domu, i na usuwaniu go ile możności z umysłu Cozetty. Stawiał się niejako między Cozettą i Janem Valjean, pewny, że tym sposobem nie zobaczy go i przestanie o nim myśleć. Chciał zatrzeć myśl o nim, a w istocie go zaćmiewał.
Marjusz czynił co uważał za potrzebne i sprawiedliwe. Usuwając Jana Valjean bez srogości, ale też i bez słabości, sądził, że ma do tego słuszne powody, któreśmy widzieli i inne jeszcze, które później poznamy. Broniąc jednej sprawy, przypadkiem poznał się z dawnym komisantem domu Laffitte i nie szukając, otrzymał tajemnicze wskazówki, których jednak nie mógł zgłębić, bo szanował tajemnicę, której przyrzekł dochować i miał wzgląd na niebezpieczne położenie Jana Valjean. Współcześnie jednak sądził, iż ma do spełnienia ważny obowiązek: zwrócić sześćkroć stotysięcy franków komuś, którego szukał z największą oględnością. Tymczasem nie ruszał tych pieniędzy.
Co do Cozetty, nie wiedziała ona o żadnej z tych tajemnic; ale i jej nie trzeba potępiać.
Marjusz panował nad nią tak potężną siłą magnetyczną, że cokolwiek zapragnął, czyniła instynktowo i prawie machinalnie. Od strony „pana Jana“ czuła ciążącą na sobie wolę Marjusza, i stosowała się do niej. Mąż nic jej nie potrzebował mówić, ulegała jego ciśnieniu niewyrażonemu, lecz dość widocznemu, i ślepo była posłuszna jego skrytym zamiarom. Posłuszeństwo jej polegało na tem, że nie przypominała tego o czem Marjusz zapomniał. I nie potrzebowała się przymuszać. Sama nie wiedząc dla czego, bez żadnej winy, dusza jej tak się zespoliła z duszą męża, że co się kryło w myśli Marjusza, zaćmiewało się i w jej umyśle.
Wszelako nie posuwajmy się zadaleko; co do Jana Valjean, jej zapomnienie i zaćmienie było tylko powierzchowne. Nie tyle go zapomniała, ile raczej była zagłuszoną. W gruncie bardzo kochała tego, którego przez czas tak długi nazywała swym ojcem. Ale jeszcze bardziej kochała swego męża. To właśnie zepsuło równowagę jej serca i przechyliło szalę na jedną stronę.
Zdarzało się, że Cozetta wspomniała Jana Valjean i dziwiła się jego nieobecności. Wtedy uspakajał ją Marjusz mówiąc: — Podobno go nie ma, wszakże sam powiedział, że udaje się w podróż? — To prawda, pomyślała Cozetta. Miewał zwyczaj robić takie wycieczki, ale nie na długo. Dwa lub trzy razy posyłała Nicoletę na ulicę Człowieka Zbrojnego, dowiedzieć się, czy pan Jan powrócił z podróży. Jan Valjean kazał odpowiedzieć, że nie wrócił.
Cozetta nie nalegała więcej, potrzebując na ziemi jednej tylko istoty, Marjusza.
Dodajmy i to, że ze swej strony Marjusz i Cozetta także wyjeżdżali na czas pewien do Vernon. Marjusz zaprowadził Cozettę do grobu swego ojca.
Powoli Marjusz oderwał Cozettę od Jana Valjean, a Cozetta zdawała się tego nie spostrzegać.
Zresztą, to co nazbyt surowo w pewnych razach nazywamy niewdzięcznością dzieci, nie zawsze jest tak naganną rzeczą jak sądzimy. Niewdzięczność to — ale niewdzięczność natury. Gdzieindziej jużeśmy powiedzieli, że natura patrzy przed siebie. Natura dzieli istoty żyjące na przybyszów i odchodzących. Odchodzący obróceni są ku cieniowi, przybysze ku światłu. Stąd oddalenie fatalne, fatalne u starych, mimowolne u młodych. Oddalenie to z początku było nieznaczne, wzrasta powoli jak rozdział gałęzi. Gałęzie nie odrywając się od pnia, oddalają się od niego. Nie ich to wina. Młodość biegnie tam gdzie jest radość, wesele, gdzie żywe światła, gdzie miłość. Starość zmierza do kresu. Nie tracą się z oczów, ale już nie ma między niemi ścisłej zażyłości. Młodzi miewają roztargnienie życia, starzy czują oziębłość grobu. Nie oskarżajmy tych dzieci.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.