Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz5.pdf/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





I.
Litość dla nieszczęśliwych, ale pobłażanie dla szczęśliwych.

Straszna to rzecz być szczęśliwymi Jak to nas zadawala! Jak wystarcza! Jak łatwo — posiadając fałszywy cel życia, szczęście, zapominamy o prawdziwym, o obowiązku!
Powiedzmy jednak, że niesłusznie oskarżanoby Marjusza.
Jakeśmy wytłumaczyli, Marjusz nie zadawał pytań panu Fauchelevent przed ożenieniem, a później nie chciał ich czynić Janowi Valjean. Żałował, że dał sobie niejako wydrzeć obietnicę. Wyrzucał sobie, że niepotrzebnie zrobił to ustępstwo dla rozpaczy. Poprzestał więc na powolnem oddalaniu Jana Valjean ze swego domu, i na usuwaniu go ile możności z umysłu Cozetty. Stawiał się niejako między Cozettą i Janem Valjean, pewny, że tym sposobem nie zobaczy go i przestanie o nim myśleć. Chciał zatrzeć myśl o nim, a w istocie go zaćmiewał.
Marjusz czynił co uważał za potrzebne i sprawiedliwe. Usuwając Jana Valjean bez srogości, ale też i bez słabości, sądził, że ma do tego słuszne powody, któreśmy widzieli i inne jeszcze, które później poznamy. Broniąc jednej sprawy, przypadkiem poznał się