Nędznicy/Część czwarta/Księga siódma/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Pochodzenie.

Pigritia, straszny wyraz.
Płodzi świat, zwany pegre, co znaczy kradzież, i piekło, zwane pégrenne, co znaczy głód.
Tak więc lenistwo jest matką.
Ma syna — głód i córkę — kradzież.
O czem mówimy obecnie? O szwargocie.
Co to jest szwargot? To razem naród i narzecze; to kradzież pod dwoma postaciami: ludu i języka.
Gdy przed trzydziestu czterema laty, opowiadający tę poważną i smutną historję wprowadził do dzieła, pisanego w tym samym co niniejsze celu[1], złodzieja, mówiącego szwargotem, wywołał osłupienie i krzyki. Co znowu! jakto! szwargot! Ależ szwargot rzecz okropna! to język lochów, galer, więzień, wszystkiego, co jest najobrzydliwszem w społeczeństwie! i t. d. i t. d. i t. d.
Nigdyśmy nie zrozumieli tego rodzaju zarzutów.
Później, gdy dwaj znakomici powieściopisarze, jeden głęboki badacz serca ludzkiego, drugi nieustraszony przyjaciel ludu, Balzac i Eugeniusz Sue, wprowadzili złodziejów, mówiących swoim naturalnym językiem, jak to w roku 1828 uczynił autor Ostatniego dnia skazanego, te same podniosły się krzyki. Powtórzono: Czego chcą od nas ci pisarze ze swym oburzającym szwargotem? Szwargot jest obmierzły! szwargot wstręt budzi.
Któż temu przeczy? Ależ tak, niewątpliwie.
Gdy chodzi o zbadanie rany, przepaści lub społeczeństwa, od jakże to dawna jest błędem zapuszczać się zbyt daleko, aż do dna? Zawsześmy sądzili, że to dowód męztwa, a przynajmniej czyn prosty i użyteczny, godny sympatycznej uwagi, na jaką zasługuje każdy obowiązek przyjęty i spełniony. Nie wszystko badać, nie wszystko dociekać: zatrzymać się, to rzecz sondy, nie sondującego.
Zaiste, zapuszczać się w głębie porządku społecznego, tam, gdzie kończy się ziemia, a zaczyna błoto, szperać w gęstej kałuży, ująć i rzucić na bruk to obmierzłe narzecze, ociekające błotem, tak na jaw dobyte, ten wrzodowaty słownik, którego każdy wyraz zdaje się nieczystym pierścieniem potworu trzęsawisk i ciemności — nie jest ani powabnem ani łatwem zadaniem. Nic smutniejszego, jak przy świetle myśli patrzeć na obnażone straszne rojowisko szwargotu. Zdaje się w rzeczy samej, że dobyto z kloaki jakieś okropne zwierzę, przeznaczone żyć w nocy. Zdajesz się w istocie widzieć jakiś straszny krzak, żyjący i nastrzępiony, co trzęsie się, rusza, rzuca, chce wrócić do cieniu, grozi i patrzy. Ten wyraz podobny jest do szponów, ów do zagasłego i krwią zaszłego oka, tam ten znowu frazes zdaje się poruszać jak nożyce raka. Wszystko to żyje ohydnem życiem rzeczy, które uorganizowały się w dezorganizacji.
A teraz, od jakże znów dawna, zgroza odwodzi od badań? odkąd ta choroba odstrasza lekarza? Wyobraźcie sobie naturalistę, który nie chce badać jaszczurki, nietoperza, niedźwiadka, stonoga, tarantuli i rzuca je napowrót w ciemności, mówiąc: Oh! jakież to brzydkie! Myśliciel, odwracający się od szwargotu, podobny jest do chirurga, który odwraca głowę od wrzodu lub brodawki. Będzież to filolog, co się waha badać osobliwości języka, filozof, co się waha rozpoznać fakt ludzkości. Bo powiedzmy tym, co tego nie wiedzą: szwargot jest zarazem zjawiskiem literackiem i wynikiem społecznym. Czem jest właściwy szwargot? Szwargot jest językiem nędzy.
Tu mogą nas zatrzymać; mogą uogólnić fakt, co niekiedy znaczy to samo, co osłabić; mogą nam powiedzieć, że wszystkie rzemiosła, zajęcia, wszystkie prawie odcienia hierarchji społecznej i wszystkie kształty inteligencji mają swój szwargot. Kupiec, mówiący: Montpellier do rozporządzenia, Marsylja w najlepszym gatunku; wekslarz, mówiący: latus, procent w końcu bieżącego; gracz, mówiący: trzecia część i wszystko, odegrana z piku; wodewilista, mówiący: rozweselono niedźwiedzia[2]; aktor mówiący: robię piec (nie udało mi się); filozof, mówiący: troistość zjawiskowa; piechur, mówiący: mój klarnet; kawalerzysta, mówiący: mój indyczek i t. d. i t. d., wszyscy oni: kawalerzysta, piechur, filozof, aktor, wodewilista, gracz, wekslarz i kupiec mówią szwargotem. Ściśle biorąc, szwargoty są to wszystkie niezwyczajne sposoby mówienia, o stronie prawej i lewej, u żeglarzy: lewy bok okrętu; u maszynistów: strona-podwórko i strona ogród. Jest szwargot wykrygowanych i jest szwargot wykwintnisiek stylowych. Pałac Rambouillet trochę graniczył z Dworem Cudów. Jest szwargot księżniczek, świadkiem ten frazes, napisany w bileciku miłosnym jednej bardzo wielkiej damy i bardzo pięknej kobiety z czasów Restauracji: „Vous trouverez dans ce potains lá, une foultitude de raisons pour que je me libertise“. (Znajdziesz w tych komerażach mnóstwo przyczyn dla których pozwalam sobie swobody). Liczby dyplomatyczne są szwargotem; kancelarja papiezka, mówiąc 26 zamiast Rzym, grkztntgzyal zamiast posyłka, i abfuslgrnogrkza tu XI zamiast książę Modeny, mówi szwargotem. Lekarze średniowieczni, którzy zamiast powiedzieć: marchew, rzodkiew, rzepa, mówili: oppoponach, perfrorchinum, reptitalmus, dracatholicum angelorum i postmegorue, mówili szwargotem. Fabrykant cukru, mówiący: Ogrodowizna, klaps, gloiva, melis mieszaniec, pospolity, spalony, blacha, ten poczciwy rękodzielnik mówi szwargotem. Pewna szkoła krytyków, która przed laty dwudziestu mawiała: — Połowa Szekspira jest igraszką slow i kalamburów, mówiła szwargotem. Poeta i artysta, którzy z wielką trafnością nazywają pana Montmorency mieszczaninem, jeśli się nie zna na poezji i rzeźbie, mówią szwargotem. Akademik klasyczny, który nazywa kwiaty Florą, owoce Pomoną, morze Neptunem, miłość ogniami, piękność powabami, konia rumakiem, kokardę białą lub trójkolorową Różą Bellony, trójgraniasty kapelusz trójkątem Marsa, akademik klasyczny mówi szwargotem. Algebra, medycyna, botanika, mają swój szwargot. Język, używany na pokładzie okrętu, przedziwny język morski, tak zupełny i malowniczy, którym mówili: Jan Bart, Duquesne, Suffren i Duperré, język, mieszający się z szumem żagli, lin i masztów, z głosem trąbki i łoskotem toporów przy starciu dwóch okrętów, z szelestem kołysania, ze świstem wichrów i hukiem armat — ten język jest także szwargotem bohaterskim i świetnym, który tak się ma do szwargotu złodziejskiego, jak lew do szakala.
Niewątpliwie. Ale jakkolwiek bądź, ten sposób pojmowania wyrazu szwargot jest zbyt ogólny, i nie każdy się nań zgodzi. Co do nas, przyjmujemy go w starem, określonem znaczeniu, i przez szwargot chcemy rozumieć tylko szwargot złodziejski. Szwargot prawdziwy, szwargot perexcelenciam (jeśli dwa te wyrazy mogą się połączyć), szwargot od niepamiętnych czasów, który jest królestwem, i niczem innem — powtarzamy, tylko językiem brzydkim, niespokojnym, posępnym, zdradzieckim, jadowitym, okrutnym, chytrym, nikczemnym, głębokim i fatalnym jak nędza. Na kresach wszystkich upadków i nieszczęść wszystkich, jest ostatnia nędza, która rozwija chorągiew rokoszu i ślepa rzuca się na ogół szczęśliwych faktów i praw panujących; walka to straszna, podstępna lub gwałtowna, zarazem chorowita i okrutna: uderza na porządek społeczny to zdrożnością, niby kolcami szpilek, to zbrodnią niby maczugą. Dla potrzeb tej walki nędza wynalazła język bojowy, którym jest szwargot.
Wydobyć z zapomnienia i utrzymać na powierzchni przepaści choćby ułamek języka, którym człowiek mówił i który zaginąć może, to jest, jeden z żywiołów dobrych lub złych, które składają lub wikłają cywilizację — jest to rozszerzyć dane spostrzeżeń społecznych; jest to świadczyć usługi samej cywilizacji. Tę usługę, chętnie czy niechętnie, wyświadczył Plaut, wprowadzając dwóch żołnierzy kartagińskich, mówiących narzeczem fenickiem; wyświadczył ją Molière, kładąc w usta wielu osób swych komedyj jargon wschodni i wszelkiego rodzaju prowincjonalizmy. Tu nowe zarzuty: narzecze fenickie, wybornie! jargon wschodni, i owszem! nawet prowincjonalizmy ujdą! są to języki, któremi mówiły narody i prowincje; ale szwargot? Po co zachowywać szwargot? po co szwargot wydobywać z zapomnienia?
Na to odpowiemy krótko. Niewątpliwie jeżeli język, którym mówił naród lub prowincja, zasługuje na uwagę, bardziej jeszcze zasługuje na uwagę i zbadanie język, którym mówiła nędza.
Tym językiem naprzykład mówiła we Francji od czterech przeszło wieków nie jedna nędza, ale wszelka możliwa nędza ludzka.
A przytem, kładziem na to nacisk, badać szpetności i ułomności społeczne i wykazywać je, by uleczyć, nie jest to praca, w której wybór jest dozwolony. Historyk obyczajów i myśli ma równie poważne posłannictwo, jak historyk wypadków. Ostatni ma powierzchnię cywilizacji, walki koron, urodzenia książąt, małżeństwa królów, bitwy, zgromadzenia wielkich ludzi publicznych, przewroty dokonywane jawnie, całą zewnętrzną skorupę; ale drugi historyk ma wnętrze, głębie, lud, który pracuje, cierpi i czeka, kobietę znękaną, dziecię konające, głuche walki człowieka z człowiekiem, ciemne okrucieństwa, przesądy, tajemne przewroty w duszach, ma umierających z głodu, chodzących boso, z obnażonemi ramionami, wydziedziczonych, sieroty, nieszczęśliwych i spodlonych, wszystkie poczwary, błąkające się w ciemnościach. Z sercem pełnem miłosierdzia i surowości razem, jak brat i jak sędzia, musi zstąpić do tych nieprzeniknionych lochów, gdzie pełzają pomieszani z sobą i ci, co płaczą, i ci, co złorzeczą, i ci, co mrą z głodu, i ci, co pożerają, i ci, co cierpią złe, i ci, co je sprawiają. Azaliż ci historycy serc i dusz mają mniejsze obowiązki od historyków wypadków zewnętrznych? Czy Alighieri ma mniej do powiedzenia od Macchiavell’ego? Czyż spód cywilizacji dla tego, że jest głębszy i posępniejszy, ma być mniejszej wagi od wierzchu? Czyż dobrze znamy górę, nie znając pieczary?
Zresztą, powiedzmy mimochodem, z kilku słów poprzedzających możnaby wnosić, że przestrzeń nieprzebyta dzieli te dwie klasy historyków; my tak nie sądzim. Nikt nie jest dobrym historykiem życia jawnego, widzialnego, głośnego i publicznego ludów, jeśli współcześnie nie jest w pewnej mierze historykiem ich życia wewnętrznego i ukrytego, i nikt nie jest dobrym historykiem wnętrza, jeśli nie umie w potrzebie być historykiem zewnętrznych wypadków. Historja obyczajów i idei przenika historję wypadków i wzajemnie. Są, to dwa szeregi faktów różnych, odpowiadające sobie, zawsze połączone, a często płodzące się wzajem. Prawdziwa historja łączy się ze wszystkiem i prawdziwy historyk winien we wszystko zajrzeć.
Człowiek nie jest kołem o jednym środku, jest raczej elipsą o dwóch ogniskach. Fakta są jednem, myśli drugiem ogniskiem.
Szwargot jest tylko izbą szatnią, w której przebiera się język, gdy ma coś złego uczynić. Odziewa się w słowa — maski i w przenośnie — łachmany.
Dlatego staje się tak okropny.
Zaledwie go poznać można. Jestże to w istocie język francuzki, wielki język ludzki? Oto gotów wejść na scenę, rozmawiać ze zbrodnią i naginać się do wszelkich ról repertuaru występku. Nie idzie, lecz sztykuta, utykając wspiera się na kuli, którą w każdej chwili przemieni w maczugę; nazywa się żebractwem i włóczęgą, wszystkie widma jego szatni, upstrzyły go zmarszczkami, pełza i prostuje się: podwójny chód płazu. Zdatny jest teraz do każdej roli; fałszerz czyni go zezowatym, truciciel gryszpanowym, podpalacz obmaże go sadzami, a zabójca doda czerwonej farby.
Gdy od strony ludzi uczciwych podsłuchujesz pod drzwiami społeczeństwo, dochodzi cię rozmowa tych, co są zewnątrz. Odróżniasz zapytania i odpowiedzi. Słyszysz jakiś niezrozumiały, ohydny szmer, podobny nieco do dźwięku ludzkiego, ale podobniejszy do wycia dzikich zwierząt. To szwargot. Słowa są potworne, napiętnowane jakąś fantastyczną zwierzęcością. Zda ci się, że słyszysz mówiące hydry.
To mowa niezrozumiała ciemnicy. Zgrzyta to i szepce, zagadką uzupełniając mrok. Czarne jest w nieszczęściu, czarniejsze w zbrodni; dwie te ciemności, zlane w jedną, tworzą szwargot. Ciemność w powietrzu, ciemność w czynach, ciemność w głosie. Straszny język-ropucha, co odchodzi, przychodzi, czołga się, skacze, ślini i potwornie porusza w niezmierzonym szarym mroku, złożonym z deszczu, nocy, głodu, występku, kłamstwa, niesprawiedliwości, nagości, duszenia i zimy; samo południe nędzników.
Miejmy politowanie dla ukaranych! Niestety! któż sami jesteśmy? któż ja jestem, który to mówię? kto jesteście wy, co słuchacie? zkąd przychodzicie? jestże pewnem, że przed urodzeniem nic nie czyniliśmy złego? Ziemia ma coś podobnego do więzienia. Kto wie, czy człowiek nie jest ujętym na nowo więźniem sprawiedliwości Boskiej?
Patrzcie na życie zbliska. Jest ono tego rodzaju, że wszędy czujesz karę.
Może jesteś tem, co nazywają, szczęśliwym? Dobrze, więc jesteś smutny codziennie. Każdy dzień przynosi ci wielkie zmartwienie lub małą troskę. Wczoraj drżałeś o drogie ci zdrowie, dziś drżysz o własne; jutro będziesz niespokojny dla braku pieniędzy, pojutrze spotka cię szkalowanie potwarzy, później zabolejesz nad nieszczęściem przyjaciela; dalej brzydka pogoda, dalej coś stłuczonego lub zgubionego, dalej rozkosz, którą ci wyrzuca sumienie i kość pacierzowa; inną znów razą zły obrót spraw publicznych. Nie licząc cierpień sercowych. I tak dalej. Jedna chmura się rozprasza, tworzy się druga. Na sto dni, ledwie jeden jest pełen radości i słońca. A jednak należysz do szczupłej garstki szczęśliwców! Co do innych ludzi — nad niemi roztacza się nieustająca noc.
Ludzie myślący rzadko używają tego wyrażenia: szczęśliwi i nieszczęśliwi. Na tym świecie oczywiście nie masz ludzi szczęśliwych.
Prawdziwy podział ludzi jest: na światłych i ciemnych.
Zmniejszyć liczbę ciemnych, powiększyć liczbę światłych, oto nasz cel. I dlatego wołamy: wychowania! nauki! oświaty! nauczyć czytać, to zapalić ogień; każda złożona sylaba błyszczy jak iskra.
Zresztą światło niekoniecznie znaczy radość, światło sprawia cierpienie; zbytek jego pali. Płomień jest nieprzyjacielem skrzydeł. Ulatać w nieskończoność i nie spalić się, to cud genjuszu.
Gdy poznacie i kochać będziecie, jeszcze nie przestaniecie cierpieć. Dzień rodzi się ze łzami w oczach. Światli płaczą, choćby tylko nad losem ciemnych.









  1. Ostatni dzień skazanego.
  2. Wygwizdano sztukę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.