My i Oni/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł My i Oni
Podtytuł obrazek współczesny
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk Michał Zoern
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W miasteczku śmierć wygnanki a szczególniéj opowiadanie o ostatnich jéj chwilach przez Sacharowa zrobiły głębokie wrażenie. Najprostsi i najmniéj wykształceni ludzie są dostępni obrazom prawdziwego i szlachetnego cierpienia, które ich rozbraja, dziwi, obudza w końcu poszanowanie. Sacharow nie mógł słów znaleść na odmalowanie potęgi ducha z jaką ona przyjęła śmierć na wygnaniu dobrowolném, on swą stratę niepowetowaną i sieroctwo. Wprawdzie ta para ludzi wedle jego pojęć była wyjątkiem w świecie cywilizowanym, jak on go sobie wyobrażał, nienmiéj jednak świadczyła, że zgniły zachód miał choć cząstki zdrowe w sobie. Sacharow przywiązał się z psychologicznych przyczyn do Juliusza, ciekaw będąc stanu jego serca i wrażeń jakie na nim wywrze ten wypadek.
Znajdował go w domu nad książką, często na mogiłkach siedzącego spokojnie, przytomnym i panem siebie.
Z razu mówili z sobą mało, za daleko stali pojęciami aby się zrozumieć mogli, w końcu po kilku tygodniach Sacharow głębiéj téż w tę duszę pragnąc zajrzeć, na dłuższe go wyciągał rozmowy. Dotykali najrozmaitszych przedmiotów, rozumieli się, ale oba widzieli że ich całe dzielą światy. Sacharow był Moskalem i nieprzyjacielem cywilizacyi téj, którą Moskwa opóźniwszy się przejąć, przeskoczyćby chciała. O całe wieki zacofany naród sądził, iż wyminąć może czego przyswoić sobie nie potrafił, a chcąc zyskać musiałby nanowo pójść do szkoły i poczynać od abecadła. Z zarozumiałością wszystkich autodydaktów, Moskal liczył na samorodne siły swego narodu, gdy Juliusz zeń się uśmiechał. On chciał stworzyć nowy świat, aby nie być zmuszonym starego zostać poddanym i dłużnikiem, Juliusz przekonywał, że to są mrzonki próżne — dowodzące tylko nieznajomości natury ludzkiéj i praw kształtowania się społeczeństw... Z tych kwestyi ogólnych, które wszystkiemi boki przylegały do kwestyi polskiéj, często zadrasnęli o nią, ale Juliusz rozszerzania się nad nią unikał, co Sacharowa draźniło nie mało. Jakkolwiek różniąc się w wielu rzeczach, oba oni stali się sobie potrzebni, lecz nigdy może nie zbliżyliby się do siebie, gdyby nie szczególny wypadek który im trzeciego dał towarzysza.
W parę miesięcy po śmierci Maryi, jednego poranka kibitka pocztowa zrzuciła wpośród rynku starego, siwego ale krzepkiego jeszcze jegomości, którego zdano na łaskę Bożą, aby sobie mieszkania wyszukał. Był to staraniem jakichś przyjaciół ułaskawiony na wygnanie Jeremi... Dziwny traf losu tu go zapędził.
Starzec mimo kłopotliwego położenia swego, bo pora była niemiła, dzień dżdżysty i wietrzny, zdawał się w najlepszym humorze, i uśmiechał widząc przed sobą zamykające wszystkie drzwi i rozstępujących mieszkańców, którzy w nim zaraz poznali nienawistnego Polaka. Horodniczy ze zwykłem sobie grubiaństwem dał mu do wyboru nocować w turmie, na odwachu, lub gdzie mu się będzie podobało, nie czując obowiązanym wcale szukać dlań kwatery. Tłumoczki leżały na mokréj ziemi, stary zacierał ręce, gdy nadbiegł Blum, który przywitał Jeremiego jak znajomego.
Szanownego rodaka! z któregoż świata WPan Dobrodziéj przybywasz?
Stary popatrzał nań, poznał go, przypomniał sobie i przeczuł w nim warjata.
— O tém potém, rzekł, nie możecie mi nastręczyć gdzie przytuliska?
— Ale dla czegoż nie, odparł Blum, prosiłbym do siebie, tylko że miewam czasem liczne zgromadzenia nieboszczyków toby panu spokoju nie dawały — ale jestem pewien że pana przyjmie zacny nasz pan Juliusz... którego kochanka niedawno przeniosła się na cmentarz....
Jeremi pochwycił tę myśl żywo, poszli razem i stanęli potém razem, gdyż oba dla siebie przypadali ze wszech miar... Jeremi był zesłańcem Bożym dla biednego Juliusza, który się trzymał o własnéj sile, ale podpory téj wielce potrzebował. Starzec był jak w drodze mówił odmłodzony i pokrzepiony; stan towarzysza wymagający moralnéj posługi i posiłku jeszcze go obudził do czynu, stał się więc wodzem dla téj duszy która walczyła o wyrobienie sobie celu w życiu i środków osiągnienia go.
Człowiek ten rozumem swym, sercem, charakterem był nieoszacowanym dla zbolałego skarbem, wiek, praca, doświadczenie zahartowały go na żelazo. Widział jasno, mówił otwarcie i nie bawił się nigdy kosztem słabości ludzkich, ulegając im dla własnego spokoju.
Sacharow przybywając do Juliusza z nałogu, znalazł tu Jeremiego, ta nowa postać, drugi owoc cywilizacyi potępionéj, od razu wzbudził w nim niezmierne zdumienie i głębokie poszanowanie. Nikt nad starego Jeremiego bardziéj na apostoła prawdy nowéj epoki stworzonym nie był, czynem i słowem popierał on jasno pojęte zasady, od których go nic odprowadzić nie mogło. Jeremi nadto się czuł silnym by jak Juliusz sporu, rozprawy i delikatnych kwestyi unikał, owszem unikał on ich, pojmując, że zadaniem rozproszonych było rozsiewać prawdę, głosić ją i szczepić.
W tydzień potém Sacharow, którego ciekawość coraz bardziéj ludzie ci draźnili, zaprosił ich do siebie na herbatę.
Rozmowa która tylekroć kołowała po nad sprawą polską, nad walką żywiołów polskiego i moskiewskiego, nie śmiejąc ich dotknąć, wpadła naostatek na ten przedmiot. Sacharow pierwszy gwałtem ją popchnął na tę drogę. — Ze zdumieniem postrzegł że Jeremi nie odtrącił wcale wyzwania.
— Mówmy o tém, rzekł, owszem, pan jesteś człowiekiem rozsądnym i wykształconym tak, że się zrozumieć potrafimy łatwo... Nie na co innego nas Pan Bóg po zimnych waszych stepach rozproszył jak abyśmy kto jak może, słowem, czynem, cierpieniem, jękiem apostołowali...
— To jest wasze przekonanie? spytał zdumiony Sacharow, jak to? po wyludnieniu kraju, po otrzymaném przez nas stanowczém zwycięztwie, po tylu doznanych klęskach, po widocznym upadku, wy marzycie jeszcze o powodzeniu waszego apostolstwa?
— Nie marzym, szanowny doktorze, ale jesteśmy go pewni, odparł Jeremi, walka dopiero się rozpoczyna taką, jaką ją Opatrzność mieć chciała, nasza nieopatrzna młodzież poszła z wami na kułaki, ale to był wstęp do rzeczy, który spowodował wygnanie i właściwsze spełnienie naszéj missyi. Oto co było heroicznego zginęło na polu sławy, co było lichego i małodusznego to poszło na edukacyą głodu, upodlenia i nędzy za granicą, a co było siewaczy i mężów przyszłości wyście sami rozesłali po Rossyi dla nawracania jéj. Przypomina to zawsze tylekroć cytowaną bajkę o diable, który ziarno posiane przez człowieka kopytem zagrzebł w ziemię, sądząc że je stratuje... tymczasem przyspieszył tylko zejście i wzrost jego...
Sacharow milczał tak był zdziwiony...
— Ale my was stratujemy i zgnieciemy! rzekł.
— Nie, odparł spokojnie Jeremi, my jak wy jesteśmy mimo woli narzędziami posłusznemi prawa Bożego, które panuje światu; — prawo to chce mieć, że prawda zwycięża... i to co w nas było i jest prawdą zwycięży.
— Ale jakiż dowód, że w was była i jest prawda?
— Czytajcie historyą i uczcie się a poznacie, że narody jak wasz przy całéj energii żywotnéj jaką mają, odrzucające spadek doświadczenia ludzkości, oddzielające się od jéj losów i pragnące stworzyć sobie odrębne, nie są nigdy na drodze postępu dopóki nie wnijdą do społeczeństwa co odziedziczyło tradycye, co wychowało się u macierzyńskiej piersi cywilizacyi ogólnéj. — Polska zginie czy żyć będzie, wywrze wpływ niezmierny na was i zmusi do porzucenia mrzonek, a spojenia się ze światem cywilizowanym. Oto jest missya nasza.
Kwestya, mówił spokojnie daléj Jeremi, cała się daje jasno postawić w ten sposób.
Moskwa zadławiła Polskę, popełniła występek obrazy praw ludzkości, ale go w sobie uniewinnia potrzebami politycznemi i niemogąc zwyciężyć Polski usiłuje ją zniszczyć, wyexterminować. Zdaje się jéj, że ku temu najniegodziwszych używając środków jest wytłumaczoną.
Daléj, marzyciele wasi niedowarzeni wyrozumowali nie mogąc Europy doścignąć, że cywilizacya europejska na nic się nie zdała, nazwali ją zgniłą, chcą stworzyć państwo moskiewsko-słowiańskie, utopją socyalną i polityczną, społeczność wywiniętą z pieluch jakichś tradycyi moskiewskich, którym za zaród służy gmina pierwotna... Ta gmina, te demokratyczne instytucye niby wyłącznie wasze, są to stare rzeczy i stare łupiny, przez które wszystkie narody przechodziły idąc daléj.
Co więcéj, w chwili gdy cały Boży świat dąży do rozbicia się! a wielkie państwa staną się wkrótce niemożebnemi i muszą się rozczłonkować, rozłożyć ustępując nowéj formie bytu politycznego do któréj dążą narody — wy marzycie o monstrualnéj massie jednolitéj Rosyi. — Okupujecie ją czém? gwałtami, wpędzacie Tatarów, wyganiacie Czerkiesów, terroryzujecie Polskę, naśmiewacie się z Chochłów i ich marzeń małorosyjskich... a koniec końcem nic nie pomoże, wasza potwora moskiewska któréj cielsko zaległo od Wisły do Amuru, od Baltyku do Araratu i Kaspii, rozpadnie się, rozłoży i w proch rozsypie. Idziecie wprost przeciwko ideom wieku w interesie państwowym, któremu poświęciliście dziś nawet pragnienie swobód jakie w was dawniéj mieszkało... chcecie panować światu, zamierzacie podbijać całe obszary słowiańszczyzny, a nie widzicie że już dziś to wasze państwo traci równowagę i dłużéj jednością być nie potrafi.
Mieliście wielką przyszłość przed sobą...
Stanąć moglibyście na czele uczciwéj federacyi państw i narodowości słowiańskich, szanując wszystkie i wysoko podnosząc zasadę nietykalności narodowych, woleliście dla despotycznego ideału monstra azyatyckiego, zaprzedać całą waszą przyszłość.
Macież siły na stworzenie państwa moskiewskiego?
Bagnety i armaty, darujcie, nie są potęgą organizacyjną, kruszą one opór ale nie budują nic. — Gdzież jest idea wasza? Panowanie nad światem?... to stara utopja skazana od dawna na pośmiewisko. — Jaką przynosicie zasadę? jaką myśl nową? jaki postęp dla ludzkości? jaką prawdę wyszyjecie na chorągwi waszéj?
Bóg i car! to za mało, bo i tych dwoje u was do jednego cara się redukuje, a pozwolicie że od czasu Cezarów, carów, i t. p. dużo ludzkość urosła i w stare pieluchy uwinąć się nie da... Z czém więc idziecie i co przynosicie?.. Azyatyckie pragnienie podbojów, z któremi potém inaczéj jak exterminacyą rady dać sobie nie możecie...
Sacharow stał i słuchał, ale kraśniał cały, powoli każda myśl raniąca go, wpijała mu się w łono, wybuchnął nareszcie.
— Surowe to są słowa, zawołał, spodziewam się, że mi równie otwartych za złe nie weźmiecie.
— Nie jesteście narodem apostołów, bo nawet nieszczęścia wasze nie zdołały was z wad narodowych oczyścić. — Wszystkie stare grzechy, które odpokutowaliście może rozszarpaniem i niewolą pozostały jak spadkowa choroba po dziś dzień we krwi dzieci. — Nieopatrzni, płosi, zarozumieli, lekceważący wszystko, gorący na chwilę a słabnący, gdy dłuższéj i powolnéj potrzeba pracy, gdzie macie siły do posłannictwa cywilizacyi któréj nie możecie się nazwać ostatecznym wyrazem. — Ze zgniłego owego zachodu, wy jesteście może najprzegnilszą cząstką.
— Wszystko to jest po części prawdą, odparł Jeremi uśmiechając się, ale mimo wad naszych wszystkich, mamy to, czego wy mimo cnot i energii waszéj nie macie, mamy poczucie dobra, cześć dla niego, poszanowanie człowieka i jego swobody... — ideę prawa.
— Dla czegoż z tém poczuciem swobody człowieka nie daliście jéj wieśniakowi waszemu, od 1791. roku o niéj prawiąc?
— Wina nasza, macie słuszność rzekł Jeremi, dla tego dzisiejsza pokuta domierzona barbarzyńskiemi rękami waszemi słusznie się nam należała... Na to zgoda... Ale zubożała szlachta nasza którą jako plugawstwo na miazgę chce zetrzeć wasz socyalista Milutyn, odrodzi się ubóstwem, pracą, tyranią waszą. Zginie jéj dużo, lecz to co wyjdzie z próbierczych ogni, będzie jak stal niepokonane i hartowne... Opatrzność kochany panie, dokonuje cudów o jakich się nie śniło nawet najsprytniejszym racyonalistom, oto z ludzi na własnéj ziemi rozpieszczonych, nieużytecznych, rozpróżnowanych, na obcéj, wśród wygnania stwarza męczenników, apostołów, pracowników i wyznawców prawdy. Widziałem ludzi co szli ze mną skuci na jednym łańcuchu, którzy wyszli z domu upadli na duchu a czerpali go w nieszczęściu, a spotężnieli nędzą...
Myślicież iż sto tysięcy ludzi z których każdy w swéj piersi niesie jakąś cząsteczkę narodowéj prawdy zdobytéj wiekami, nie czyni skutku, nie wywrze wpływu na wasze kraje? Mylicie się... Chcieliście nas karać, podnieśliście nas, uświęcili, zrobiliście bohaterów. Uznanie Polski i jéj praw nie byłoby wam takiéj wyrządziło szkody jak to jéj gniecenie i exterminacya. Przyszłość pokaże jak gruboście się omylili, jak płodną dla nas była każda szubienica, każda klęska, każda kula wasza, każde barbarzyństwo waszych oprawców...
Sacharow wrzał, usta mu drgały, w głowie plątały się myśli, nie mógł się rychło zebrać na odpowiedź.
— Mówicie żeśmy zgnili, być może, dodał uśmiechając się Jeremi, są w naturze istoty, których zgnilizna daje woń i siłę leczebną, wy to wiecie jako lekarz, czemuż nie mają być narody, których rozkład poszedłby na korzyść ludzkości? — Wierzcie mi, dziejów nie robi ani p. Katkow, ani wasze Milutyny, są one wynikiem odwiecznych praw, które się spełniają na odwrót planom zuchwałym, po myśli Boga wiodącéj ludzkość do postępu.
Nigdy cofaniem się do prawd przeżytych jak wasza teorya moskiewska, nie posuwa się naprzód, nigdy to co przeszło nie może być drugi raz na warsztacie, ludzkość idzie, wyrabia pojęcia, oznacza cele i do nich nieprzełamanie dąży. Prawo postępu jest rzeczą któréj żaden despotyzm carski powstrzymać nie potrafi, stawiać on będzie zapory, aby wezbrały wody, aby zwiększyła się siła i rozbiła to co stoi na przeszkodzie...
Losy Polski są w rękach Boga, wy się bluzgacie krwią męczeńską, nie wiedząc sami co czynicie, lecz gdyby przyszło paść narodowi ofiarą, wierzcie mi będzie ona płodną... a ruiny nasze więcéj mają przyszłości niż wasze budowy...
Nemezis historyczna niech reszty dośpiewa.....

Warszawa, dnia 10. Października 1864.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.