Myśli (Leopardi, 1909)/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Leopardi
Tytuł Myśli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia „Lwowskiej Spółki Wyd. i Druk.”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Ruffer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Gdybym miał geniusz Cervantesa, napisałbym książkę, zapomocą której, tak jak on Hiszpanię od naśladowania błędnych rycerzy, oczyściłbym Włochy, ba cały świat cywilizowany od błędu, co nawet przy zachowaniu szacunku dla łagodności zwyczajów obecnych i, sądzę, także na wszelki inny sposób, nie może wydać się mniej okrutny, ni mniej barbarzyński od jakiejkolwiek resztki dzikości średniowiecznej, smaganej przez Cervantesa. Mówię o wadzie czytania lub wygłaszania innym własnych utworów. Wada to bardzo stara i w wiekach minionych była znośna, bo rzadka. Lecz dziś, kiedy tworzą wszyscy i kiedy najtrudniejszą rzeczą jest znaleźć kogoś, ktoby nie był autorem, stała się ona biczem, klęską publiczną i nowem utrapieniem ludzkości. I nie jest żartem, jeno szczerą prawdą, że, z powodu niej, znajomości budzą podejrzenia, a przyjaźni są niebezpieczne.
Niema teraz nigdzie miejsca, gdzieby jakiś niewinny nie musiał lękać się napaści i, przydybany zaraz na tem miejscu, lub powleczony dokądindziej, mógł uniknąć męki słuchania prozy bez końca, lub tysięcy wierszy, nie już pod pozorem, że napastnik chce słyszeć jego sąd, (pozór ten już oddawna było w zwyczaju podawać jako motyw takich recytacyi), lecz tylko i to wyraźnie po to, żeby sprawić autorowi przyjemność słuchaniem, że pominę konieczne na końcu pochwały. Najzupełniej jestem przekonany, że w bardzo niewielu rzeczach objawia się wyraźniej z jednej strony dzieciństwo natury ludzkiej i to, do jak krańcowej ślepoty, a raczej głupoty, doprowadza człowieka miłość własna, zaś z drugiej strony, jak dalece duch nasz jest zdolny łudzić się co do tego, czego się dowodzi tem odczytywaniem własnych płodów. Albowiem każdy taki, wiedząc sam o niewymownej udręce, jaką mu sprawia zawsze słuchanie rzeczy cudzych i widząc, że osoby, zaproszone do słuchania go, z przerażenia bledną i przytaczają wszelkiego rodzaju przeszkody, byle się wymówić, ba nawet uciekają od niego i kryją się na wszelkie sposoby, niemniej bezczelnie i z podziwienia godną wytrwałością, jak zgłodniały niedźwiedź, szuka swej ofiary i ściga ją po całem mieście, a dopadłszy, wlecze tam, dokąd chciał. I podczas czytania, spostrzegając najpierw po ziewaniu, potem po wyciąganiu się, po kręceniu i po setce innych znaków, śmiertelną trwogę, której doświadcza nieszczęsny słuchacz, nie przerywa wcale i nie daje mu wypoczynku. Przeciwnie, coraz to dzikszy i zajadlejszy, w dalszym ciągu prawi i drze się godzinami, ba prawie dniami całymi i nocami, aż nie ochrypnie i — długo po obezwładnieniu słuchacza — sam nie uczuje upadku sił, jeśli nie zaspokojenia. W tym czasie i podczas tej katowni, której człowiek taki dokonywa na swym bliźnim, doznaje on z pewnością rozkoszy prawie nadludzkiej i rajskiej, albowiem widzimy, że osobniki takie porzucają dla tej rozkoszy wszelkie inne, zapominają o śnie i pokarmie, a z oczu ich niknie życie i świat. A rozkosz ta polega na silnej wierze, którą żywi dany człowiek, że wzbudza podziw i że sprawia rozkosz słuchaczowi; inaczej byłoby dla niego to samo: czytać pustyni, czy ludziom. Otóż jaka jest rozkosz tego, który słyszy (rozmyślnie mówię słyszy, a nie, słucha), wie każdy, jak już powiedziałem, z doświadczenia, a ten, co czyta, dobrze to widzi. Zaś co do mnie, wiem jeszcze, że wielu wybrałoby raczej jakąś ciężką karę cielesną, niż podobną rozkosz. Nawet dzieła najpiękniejsze i największej wartości stają się zabójczo nudne, jeśli je czyta sam autor. Co do tej okoliczności zauważył pewien filolog, mój przyjaciel, że, jeśli to prawda, iż Oktawia, słysząc Wergilego, czytającego szóstą księgę Eneidy, zemdlała, stało się to prawdopodobnie nietyle wskutek wspomnienia syna Marcellusa, jak twierdzą, ile z powodu nudy, którą spowodowało słuchanie czytającego.
Takić to jest człowiek. A wada ta, o której mówię, tak barbarzyńska i tak śmieszna i przeciwna pojęciu istoty rozumnej, jest zaprawdę chorobą rodzaju ludzkiego, albowiem niema narodu tak szlachetnego, ni żadnego wieku, ni stanu ludzi, którymby zaraza ta nie była wspólna. Włosi, Francuzi, Anglicy, Niemcy; ludzie siwi, bardzo mądrzy w innych sprawach, pełni geniuszu i wartości, ludzie bardzo doświadczeni w życiu społecznem, najdworniejszych obyczajów, lubiący zauważać głupstwa i wykpiwać je, wszyscy stają się okrutnemi dziećmi przy sposobności odczytywania swych utworów. I jaka ta wada jest w naszych czasach, taka była za Horacego, któremu wydawała się już nie do zniesienia. A tak samo było za czasów Martialis’a, który jakiemuś człowiekowi, pytającemu, czemu nie czyta mu swych wierszy, odpowiedział: żeby nie słyszeć twoich. To samo było też w najlepszych czasach Grecyi, kiedy to, jak powiadają, cynik Diogenes, znajdując się wraz z innymi, którzy umierali z nudy, na jednym z takich odczytów i widząc, że w ręku autora na końcu książki zjawia się biały papier, rzekł: „Odwagi, przyjaciele: widzę ląd“.
Lecz dziś rzecz doszła do tego stopnia, że słuchacze, nawet zmuszani, z trudem mogą nastarczyć nawale autorów. Otóż niektórzy z moich znajomych, ludzie przemyślni, rozważając tę sprawę i przekonawszy się, że odczytywanie własnych utworów jest jedną z potrzeb ludzkiej natury, myśleli nad załagodzeniem jej i obróceniem równocześnie, jak to się wogóle czyni z wszystkiemi potrzebami publicznemi, na pożytek wspólny. W tymże celu otworzą niebawem szkołę, czy akademię, czy też ateneum, gdzie o każdej porze dnia i nocy, oni i osoby płatne przez nich, będą słuchali pragnącego czytać za oznaczoną cenę. Mianowicie będzie to za prozę, za pierwszą godzinę skud, za drugą dwa, za trzecią cztery, za czwartą ośm i tak dalej wedle szeregu arytmetycznego. Za poezyę podwójnie. Za każdy ustęp przeczytany, gdyby się chciało przeczytać go jeszcze raz, lira za wiersz. Gdyby słuchacz zasnął, opuści się czytelnikowi trzecią część należnej ceny. W razie konwulsyi, mdłości i innych wypadków lekkich lub ciężkich, któreby się zdarzyły jednej lub drugiej stronie podczas lektury, szkoła będzie zaopatrzona w esencye i leki, użyczane bezpłatnie. I kiedy tak staną się uszy, rzecz dotychczas bezużyteczna, narzędziem zysku, otworzy się nowa droga dla przemysłu wraz z wzbogaceniem ogólnem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Leopardi i tłumacza: Józef Ruffer.