Mowa żałobna podczas pogrzebu ś. p. ks. Teodora Rogozińskiego kanonika H. i podkustosza, w kościele katedralnym krakowskim

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Edward Nowakowski
Tytuł Mowa żałobna podczas pogrzebu ś. p. ks. Teodora Rogozińskiego kanonika H. i podkustosza, w kościele katedralnym krakowskim
Data wyd. 1897
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
MOWA ŻAŁOBNA
PODCZAS POGRZEBU
ś.  p.
KS. TEODORA ROGOZIŃSKIEGO
KANONIKA H. i PODKUSTOSZA,
W KOŚCIELE KATEDRALNYM KRAKOWSKIM
miana przez
X. Wacława, Kapucyna
dnia 24 Lipca 1896 r.
W KRAKOWIE
1897.

KSIĄDZ TEODOR ROGOZIŃSKI
Proboszcz w mieście Tuliszkowie,
Dziekan Dekanatu Konińskiego, Kanonik hon. Kollegiaty Kaliskiej,
Podkustoszy Katedry Krakowskiej,
Kapelan Jałmużnik Hrabiów Potockich,
urodz. w Król. Polskiem w mieście Sleszynie 1822 r.,
zmarł dnia 22 Lipca 1896 r. w Krakowie.
MOWA ŻAŁOBNA
podczas pogrzebu
ś. p. X. TEODORA ROGOZIŃSKIEGO
Kanonika h. i Podkustosza, w kościele katedralnym krakowskim
miana przez X. Wacława, Kapucyna
dnia 24 lipca 1896 r.
separator poziomy
Gonitwem dobrą odprawił, zawodum dokonał, wiarem zachował, naostatek zgotowany mi jest wieniec sprawiedliwości, który mi odda Pan Sędzia Sprawiedliwy.
(Tymot. II, 8).
I.

Ludzie żyjący wedle zasad tego świata, widzą tylko chwilę obecną życia doczesnego, i w pomyślności doczesnej na ziemi cały cel swego istnienia zakładają. Na przyszłość zwykle zarzucają zasłonę, bo nie chcą, nie lubią myśleć o przyszłości — o końcu życia, o śmierci, i mającej nastąpić wieczności. I żyją tak jakby nigdy nie mieli umierać, jakby nigdy dla nich nie było wieczności zagrobowej. I dlatego nie pojmują ani znaczenia tego życia ani swego przeznaczenia, i nieoceniają należycie i nie korzystają z tych środków, które im zapewnić mogą i tu na ziemi błogosławieństwo Boskie i zbawienie wieczne. I stąd wszelkie cierpienia, wszelkie dolegliwości i przeciwności uważają za niezasłużone największe nieszczęście.
Rzecz się ma wszakże zupełnie inaczej, bo zasady i pojęcia tego świata wręcz są przeciwne nauce Zbawiciela.
Zbawiciel nasz naucza: błogosławieni ubodzy, — błogosławieni którzy płaczą, — błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie.
I do bł. Anieli z Fulgino, mówi: córko, ja przyjaciołom moim daję pić z kielicha męki mojej, i karmię ich chlebem utrapienia.
A św. Teresa, mówi: widziano zawsze, że ci, którzy byli milszymi Chrystusowi Panu, więcej od innych obciążeni byli cierpieniami.
Św. Augustyn znowu powiada: gdy ma cię Pan Bóg wielkie prześladowanie dopuszcza, wnosić na pewno możesz, że cię do liczby swoich wybranych przeznaczył.
Św. Wawrzyniec Justinianin głosi: utrapienia sprawiedliwych są znakiem miłości Bożej, rękojmią błogosławieństwa, świadectwem wybrania.
A św. Grzegorz utrzymuje, że mniej pobożnie człowiek żyje, jeśli mniej cierpi.
A co osobliwsza, że nawet jeden starożytny pogański mędrzec samym przyrodzonym rozumem zrozumiał tę prawdę, tę największą tajemnicę chrześciańską, i mówi, że ten z ludzi najnieszczęśliwszy, który w życiu swojem nigdy nie doznał nieszczęścia — (chciał powiedzieć cierpienia).
Lecz może kto zapyta: dlaczegoż to cierpienia, co z zasady swej naszej naturze ludzkiej przeciwne, owszem wstrętne, tak są jednak dla nas zbawienne?
Ach! bo cierpienia człowieka, przeznaczonego do wieczności, do nieba, odrywają go od przywiązania się do rzeczy ziemskich, znikomych i zwodniczych; wyzuwają go z samolubstwa i przeto zabezpieczają od grzechów, zniewalają do myślenia o śmierci i wieczności, o sprawie zbawienia i tem samem wzbudzają myśli wznioślejsze, wywołują rzewniejsze uczucia, hartują siłę woli, pielęgnują czystość sumienia, i przez to wszystko usposabiają do zjednoczenia się ze Zbawicielem.
I ztąd to święci mając przed sobą w żywej pamięci uobecniony obraz ukrzyżowanego Zbawiciela, i wiedząc że jedynie przez cierpienia stać się mogą uczestnikami zasług Zbawiciela, które nam wyjednał przez swoje cierpienia, nietylko nie poczytują cierpienia za nieszczęścia, lecz owszem całe ich życie jest jednem nieprzerwanem pasmem dobrowolnego zaparcia się i najostrzejszego umartwienia; a nawet jak naprzykład św. Teresa w zachwyceniu woła: cierpieć albo umrzeć, a św. Jan od Krzyża pragnie żyć żeby cierpieć; — i św. Franciszek Xawery wśród największych utrapień i boleści woła: więcej, więcej! A św. Andrzej Apostoł jak o łaskę największą modli się, żeby go niezdejmowano z krzyża, żeby mógł ukrzyżowany umierać.
Lecz jeśli miłujący Zbawiciela poświęcają się Mu w całopalnej ofierze, i zsyłane na nich cierpienia i boleści przyjmują jako zaszczyt i chlubę i poczytują sobie za szczęście cierpieć z Chrystusem i dla Chrystusa, to znowu o! z jakąż czułością i troskliwością ojcowską Chrystus Pan opiekuje się nimi, jak zaszczepia i pielęgnuje w ich sercach miłość świętą, jaką otacza ich strażą, i jakby za rękę prowadzi ich po nad przepaści i topiele tego świata; — i chociaż dla każdego zgoła człowieka wszystko czyni, jakby ten człowiek był jeden na świecie, — z tem wszystkich wybranych i wiernych nazywa przyjaciółmi swymi, braćmi, tuli ich do łona swego jak św. Jana, w ich sercach z upodobaniem przebywa, jakby w drugiem niebie tron swój zakłada, napełnia ich słodyczą niebieską tak wielką, że jak św. Tomasz z Akwinu przepełniony tą słodyczą woła: dosyć, dosyć już o Panie, serce moje maluczkie tyle pociechy pomieścić w sobie niemoże.

II.

Osładzając w ten sposób wybranym swoim ich ofiarę i poświęcenie, Pan Bóg prowadzi ich przeróżnemi drogami, i chociaż każdy z nich jaśnieje jakimś osobliwym, szczególnym odblaskiem niebieskim w życiu tu swojem na ziemi, z tem wszystkiem rozważając żywoty świętych i wybranych, widzimy w nich jakby trzy główne epoki ich życia — wspólne im wszystkim.
Najprzód pociąga ich Pan Bóg, wzbudzając w nich szczególną miłość ku Sobie, obdarza ich niezwykłemi łaskami, pociechami duchownemi, i nawet częstokroć pomyślnością doczesną — uszczęśliwiania.
Następnie utwierdziwszy w ich sercach miłość świętą, i pragnienie wyższej świątobliwości — zsyła doświadczenia, cierpienia, boleści przeróżne i nieraz tak wielkie, tak dotkliwe, że ludzie niebaczni i nieświadomi dróg niebieskich, mogli by to uważać za odrzucenie.
Wkońcu jednak podtrzymuje nadzieje, utwierdza w wytrwałości, wszystkie cierpienia osładza, wraca odjęte łaski i dobrodziejstwa, używa za narzędzie Opatrzności swojej, przez ich pośrednictwo rozlewa łaski osobliwe, nawet cudowne, — i niekiedy jak Hjobowi sowicie w dwójnasób wynagradza poniesione straty.
Wszystko to prawie literalnie, prawie dosłownie spełniło się w życiu naszego nieodżałowanego nigdy św. p. X. Kanonika Teodora Rogozińskiego, którego trumnę w żałości naszej wielkiej za nim w tak licznem i przezacnem gronie w tej starożytnej, przesławnej katedrze otaczamy — smutni po jego stracie, lecz ufni zarazem, że w nadgrodę za życie jego poświęcone na służbę świętą, za jego wytrwałość w tem poświęceniu, za jego cnoty heroiczne, za jego wielką pobożność, gorliwość i świątobliwość, za poniesione długoletnie męczeństwo syberyjskie, otrzymał on obiecaną zapłatę, i może z trumny tej, albo raczej z przybytków niebieskich słowami św. Pawła odezwać się do nas: Gonitwem dobrą odprawił, zawodum dokonał, wiarem zachował, naostatek zgotowany mi jest wieniec sprawiedliwości!

III.

Lecz pozwólcie mi Przezacni i Dostojni Panowie nie poprzestać na tej ogólnikowej pochwale św. p. X. Teodora. Ze wszech miar słuszna, aby w tej katedrze, w której on sumiennie i gorliwie pracował jako Podkustosz — i gdzie codziennie z taką pobożnością wzorową odprawiał Msze święte, przy ostatnim z nim tej świątyni pożegnaniu się, kiedy wieko grobowe zakrywa go już przed nami, — wspomnieć cokolwiek o szczegułach jego życia; — i jeśli wielkim dla niego było zaszczytem, że był przyjęty do pracy świętej w tej przesławnej, starożytnej katedrze, to znowu ze swej strony również był on ozdobą tej świątyni, i godzien był tego zaszczytu.
Wspomnieliśmy, że w życiu jego świątobliwym literalnie wyraziły się te trzy główne cechy w trzech peryodach wspólne wszystkim świętym i pobożnym — wybranym.
Otóż najprzód obdarzył go Pan Bóg szczególnemi łaskami i rozpromienił życie jego najwznioślejszemi cnotami, pociągając go ku sobie. I tak, powołał go na służbę Swoją świętą i uposarzył wszystkiemi przymiotami do wypełnienia tego wzniosłego powołania. — Dał mu wiarę mocną, stałą i żywą; — przywiązanie do kościoła nieznające żadnych granic, dał mu gruntowne poznanie zasad religijnych i obszerną wiedzę nauk teologicznych, wystudyowaną na dziełach Ojców kościoła, z której w skromności swej nigdy się nie popisywał, tak dalece, że kto go nieznał bliżej, ani się domyślał o jego wysokiem wykształceniu i w naukach religijnych; — rozbudził i rozwinął w nim gorliwość wielką i szczególniejsze zamiłowanie obowiązków swych kapłańskich; — dał mu Pan Bóg stanowisko zaszczytne Proboszcza i godność kanonika i Dziekana; — obdarzył go najczulszą, najrzewniejszą pobożnością do Matki Bożej, jako znamieniem wybraństwa; — dał mu niezwykłą uprzejmość, największą wyrozumiałość dla wszystkich; — niezrównaną prawdziwie anielską słodycz, i iście idealną dobroć serca, przez którą zawsze i wszędzie jednał sobie życzliwość i przyjaźń powszechną tak że każdy kto go poznał, musiał go pokochać. Dał mu Pan Bóg przedziwny spokój duszy, tak wielki, że nic nigdy nie mogło go zaniepokoić i zatrwożyć i nawet zasmucić. Jakoż patrząc na jego miłe i wdzięczne oblicze, zawsze wypogodzone, niepodobna było nie odczuć w sobie tego ubłogosławienia, które go opromieniało. Dał mu Pan Bóg przy łagodności i powolności największej szczerość i otwartość szlachetną, charakter prawy, niezłomny, i silną wolę w niczem niezachwianą w wypełnieniu tego, do czego się czuł być obowiązanem. Nikogo w życiu swem nigdy nie zasmucił, nikomu nigdy nie ubliżył; nigdy w życiu nie wymówił nawet słowa podniesionym głosem, ani cierpkim; — i naprawdę niezdolny był nawet do tego. Z tem wszystkiem nigdy żadnem pochlebstwem nieskasił swego sumienia; nigdy z nieprawdą, z fałszem i z niesprawiedliwością bez względu na nic w żadne nie wchodził kompromisy, i złemu nigdy nie potakiwał, i przez to wszystko właśnie zjednał był sobie powszechne, bezgraniczne zaufanie. Dał mu Pan Bóg nadto osobliwą iście kapłańską powagę, która nikogo nieraziła, owszem sprawiała, że każdy czuł dla niego szacunek i poważanie. Dał mu Pan Bóg wielką przezorność w postępowaniu, niezwykłą umiejętność zgodnego i dobrego pożycia z ludźmi, co nazywają taktem, przez który zawsze, wszędzie umiał się znaleźć z właściwą powołaniu swemu kapłańską godnością, czy w pałacach największych panów, gdzie był zawsze pożądanym i najmilej przyjętym, należycie uczczonym, czy w równych sobie towarzystwach, atoli w najpoufalszem nawet gronie nigdy lekkiego i rubasznego słowa niewymówił — wogóle będąc małomówiącym, więcej w sobie skupionym.
Wszystkie te przymioty jego, o których wspomniałem, a któremi Pan Bóg wybrawszy go sobie hojnie uposażył, tak były w nim utwierdzone, że zdawały się być w nim uosobione. Zaiste były to dary nadprzyrodzone, bo płynęły z nadprzyrodzonej, wlanej miłości Boga. Jego zasługa, że zawsze otrzymanym łaskom współdziałał i udoskonalił w sobie wielką w wielkim stopniu cnotę pokory chrześciańskiej, która była wynikiem zawsze zwróconej myśli jego do wieczności i pamięci nieustannej na obecność Boską.
Wreszcie dał mu Pan Bóg łaskę największą ze wszystkich łask — łaskę wytrwałości — kto wytrwa aż do końca ten zbawion będzie —; a ta łaska wytrwałości musiała być wielką, bardzo wielką, kiedy mężnie przetrwał wszystkie burze, wszystkie cierpienia, wszystkie ciała i duszy katusze.
A jakżeż wielkie, jakżeż dotkliwe i okropne były te jego cierpienia i boleści!

IV.

Otrzymawszy tyle i tak wielkie łaski i dobrodziejstwa — musiał X. Teodor jak wszyscy święci i wszyscy wybrani Pańscy wejść na drogę doświadczenia, na drogę Krzyżową, bo tylko droga Krzyżowa i wieniec cierniowy prowadzi do Zbawienia, i jest właściwą drogą wybranych, jak to wykazaliśmy na wstępie.
Jako Proboszcz, Kanonik i Dziekan żył sobie św. p. X. Teodor spokojnie, nawet szczęśliwie; kochany i czczony przez swoich parafian, poważany od współpracowników w winnicy Pańskiej i od władzy kościelnej, oddany swoim obowiązkom świętym, które gorliwie i z zamiłowaniem spełniał, dbały o przyozdobienie swego kościoła. Przytem patryota gorący i wielki miłośnik Ojczyzny, w okolicy swej uważany był powszechnie za wyrocznię. Wreszcie nadzwyczaj ostrożny, uważny i przezorny, nikomu niczem się nie naraził — nawet samym moskalom powagą swą imponował, — nie mógł przeto się spodziewać, ani wyobrażać, żeby mogła go jaka nieprzyjemność spotkać, tembardziej żeby mogła nań spaść jaka burza, a tu już nie burza, lecz piorun straszliwy z pogodnego nieba w serce jego uderzył, i całe życie jego zdruzgotał.
Pierwszy cios, który go dotknął, był ze wszystkich najboleśniejszy. Była to zdrada jednego z domowników, który przy jednym stole z nim siadywał, któremu wiele dobrego wyświadczył, i od którego mógł się tylko spodziewać wdzięczności — przenigdy zdrady. Niestety, był to jego podwładny;[1] wdał się on był lekkomyślnie w towarzystwa kobiet, a były to duchy moskiewskie, pałające zemstą dla Polaków, a w szczególności do X. Teodora, jako stojącego na czele organizacyi polskiej, i dla przypodobania się tym swoim przyjaciółkom nikczemnym — nikczemnie jako Judasz wydał swego Proboszcza, swego dobroczyńcę. Dla czułego serca X. Teodora była to boleść najdotkliwsza nawet ze wszystkich, które go później dosięgły — najboleśniejsza.
Zdradzony, wydany moskalom, przez nich uwięziony, musiał swe probostwo, swój kościół opuścić — i opuścić na zawsze. Odwołuję się do was przezacni kapłani — proboszczowie, wy najlepiej wiecie, jaki to związek — zaiste nadprzyrodzony, zespala dobrego proboszcza ze swoją parafią. A św. p. X.  Teodor był wzorowym proboszczem, owszem był najczulszym ojcem dla parafian, a parafianie — była to także wzorowa parafia — byli dla niego jako najprzywiązańsze dzieci. Zerwanie tego świętego i uświęconego wzajemną a świętą miłością związku — było to rozerwaniem, rozdarciem serca.
Nadto oderwanie księdza od Ołtarza, z którym się on zrósł jakby w jedną nierozdzielną całość, bo ołtarz święty staje się dla księdza żywiołem, — treścią jego życia, owszem istotnem jego życiem, — O! cóż to, wyobrażam sobie, za straszne musi być cierpienie! — to jakby śmierć moralna, to tortury duszy, o stokroć dotkliwsze od śmierci zwyczajnej, owszem nawet męczeńskiej — o ile cierpienia duszy nad wyraz boleśniejsze od cierpień ciała.
O! biedne, biedne serce X. Teodora, ileż to musiało przeboleć, wciąż jakby ostrzem noża krajane nieustanną myślą, że już nie stanie przed ołtarzem, nie będzie odprawiał Mszy świętej, nie będzie wymawiał słów świętych Sakramentalnych. O! Jezu, już Cię w rękach swoich piastować nie będę! — O! Jezu, jakżeż mogę żyć bez Ciebie!
Ale i z życiem miał się pożegnać. Sądem bowiem wojennym moskiewsko-drakońskim skazany został na śmierć, przez powieszenie, i wyrok ten został mu przeczytany.
Kiedy śmierć przychodzi zwyczajnym trybem — zawsze to rzecz bolesna, bo śmierć przeciwna naturze ludzkiej, — ale śmierć gwałtowna — powieszenie! — O! to rzecz okropna, to straszna męczarnia i ciała i duszy. Tak i duszy, bo tu dusza bardziej jeszcze cierpi od boleści ciała. Wprawdzie zdobył się był św. p. X. Teodor na złożenie z siebie Bogu ofiary — ofiary całopalnej. — Boże! bądź wola Twoja święta! wreszcie pamięć o męce i śmierci Zbawiciela na krzyżu zawieszonym, wzmacniała jego duszę łaską. Nadto czyste sumienie zwykle przedziwnie nadzwyczajnym sposobem osładza wszelkie cierpienia; — i to tembardziej im większe cierpienie i chroni od rozpaczy. Rozpacz w cierpieniu jest skutkiem nieczystego sumienia. Z tem wszystkiem każdy przyzna, że smutnie płynęły X. Teodorowi goryczą przepełnione chwile życia więziennego — w oczekiwaniu aż przyjdą siepacze i poprowadzą go na rusztowanie, na powieszenie! Czekał więc tej strasznej, okropnej chwili, — i modlił się. Ach! jak się musiał modlić. — Smutna dusza moja aż do śmierci. O Matko miłosierdzia! w godzinę śmierci mojej ach! módl się, ach módl się za mnie.
Lecz niemniej od samego X. Teodora parafianie odczuli to nieszczęście. Wiadomość o wyroku śmierci błyskawicy lotem przeleciała z ust do ust w całej okolicy. Co się tam wówczas działo? łatwo sobie przedstawić. Każdy czuł się do żywego dotkniętym, i wielu było takich, którzyby, jeśli by można było, życie swoje za życie swego ukochanego Proboszcza oddali. Ciężko doznawać boleści powieszenia, ale patrzeć na mękę wieszanego, o! zaiste, niemniej boleśnie. A cóż dopiero gdy to był człowiek najukochańszy, do którego się przywiązali całem sercem, który ich prowadził do zbawienia — i słowem i własnym przykładem. Rzucili się więc wszyscy do kościoła tonąc we łzach — błagając miłosierdzia Boskiego. A gdy jedni płakali i modlili się, inni naradzali się, i postanowili użyć wszelkich środków, zdobyć się na wszystko, byłe uratować swego najdroższego proboszcza, i jeśli nie uda się zwyczajnym sposobem — zamierzali gwałtownie napaść na więzienie i odbić. Pan Bóg błogosławił ich zacnym usiłowaniom, i obeszło się bez gwałtu. I gdy X. Teodor gotów już był stać się ofiarą, niespodziewanie oświadczono mu, że wyrok śmierci zamieniony został na wysłanie go na Sybir do kopalni — na całe życie!
Bądź co bądź, chociaż i ten wyrok był okrutny, bo wyrok śmierci nagłej zamieniony był na konanie powolne w niewoli, — i jakiej niewoli! w łańcuchach okuty, w katorżnych robotach! Z tem wszystkiem życie tak wielkim jest darem, tak wielkie ma znaczenie dla człowieka, i każdy człowiek z natury swej tak jest przywiązany do życia, że zawsze X. Teodor poczytywać musiał zmianę wyroku, pozostawienie go życiu za nowy dowód czuwającej nad nim Opatrzności. I jeśli nad wszelki wyraz boleśnie mu było, że zdradził go i wydał współtowarzysz jego kapłan, to znowu miło mu było, że życie swoje zawdzięczał przywiązaniu i miłości swoich ukochanych parafian. Wreszcie nadzieja, że z możebną zmianą polityczną zostanie z czasem uwolniony — niepodobna — żeby promieniem swym ożywczym nie wniknęła do serca jego, i nie dodawała mu przeto odwagi do zniesienia czekających go mąk katorżnych.
Z tem wszystkiem w tej niewoli syberyjskiej, okrutnej, okuty w łańcuchach, przemęczył się aż całe lat 23. I dopiero po 23 latach męczeństwa — konania powolnego powrócił wreszcie do Ojczyzny.
O! jakżeż wszystko to innem znalazł. Prześladowanie wyrachowane, ucisk niesłychany, naigrawanie bezczelne z nieszczęścia, urąganie z niemocy do oporu, zniewagi brutalne barbarzyńców ciemnych, zawziętych piekielną nienawiścią — nie miały zaiste granic. Nie; nic podobnego nigdy i nigdzie nie było na świecie. Zdaje się że piekło wyzionęło tych szatanów na udręczenie ludzkości i zburzenie i znieważenie wszystkiego co było ludzkie i Boskie na ziemi! tak żydostwo wściekłe dla nasycenia złości swej piekielnej prowadziło Zbawiciela na Kalwaryą, tak i tutaj coś podobnego się działo w stosunku Moskali do Polaków. Głupia jednak była ich fanfaronada i nienawiść podła i zapamiętała, bo prowadziła do rezultatów wbrew przeciwnych zamierzanym, zamiast przytłumienia przygotowywali tylko palny materyał. I pomimo to wszystko, a może wskutek właśnie tego prześladowania i znęcania się, po powrocie do Ojczyzny znalazł X. Teodor, że życie religijne w Polsce jeszcze bardziej wzrosło i rozwinęło się nim przedtem. Duch narodowy spoważniał, spotężniał; miłość Ojczyzny i poczucie obowiązków względem Polski przenikać zaczęło aż do wiejskich chałup. Upadli na duchu tylko nikczemnicy, co zhańbili się byli uległością poddańczą, — tylko ci którym nie o Ojczyznę chodziło, ale o własne egoistyczne widoki i osobiste znaczenie. Widział X. Teodor, że naród przebywa ciężkie koleje, ale sam w niewoli doświadczywszy na sobie, jak przez cierpienia zmężniał na duchu, jak zahartowała się w przeciwnościach siła jego woli, jak większą nawet niż przedtem zapałał miłością Ojczyzny, i jeszcze szczytniejszą życiodawczą pobożnością rozgorzało się jego serce, jak się rozum jego wzbogacił większą praktycznością i przezorniejszą mądrością, był przekonany, że te cierpienia i męczeństwa i prześladowania Wiary i Ojczyzny wykształci znakomitych Polaków i sprowadzi z czasem tem większy tryumf Wiary i Ojczyzny.
Wreszcie całą siłą swej wiary wierzył, że Pan Bóg nieopuści Polski, i wielkie Polski dla religij zasługi uwieńczy wielką nadgrodą.
A zaprawdę wielkie były Polski dla religij i kościoła zasługi.
Tej Polski — która nawróciła pogańską Litwę a Rus schyzmatycką do jedności z kościołem skłoniła. I niech mówią co chcą przeciwnicy Polski, bez Polski nie było by Unij, i Unija kwitnęła tylko kiedy Polska była.
Tej Polski, która jedynym w dziejach świata przykładem obrała sobie uroczystym narodowym obchodem Matkę Bożą za Królowę Polskę. Jakto! czyż mocy piekielne wydrą z rąk Matki Bożej berło Polskie. Może kto powie, że już wydarły, bo Polski niema. Na to krótką dam odpowiedź: dawniej Polska była państwem, a dziś jest narodem.
Tej Polski, która przez cały czas X-cio wiekowego swego bytu zawsze była wierna kościołowi, i znowu jedynym w dziejach świata wyjątkiem nigdy — przenigdy nie zrywała ze stolicą Apostolską, i nigdy nie prześladowała kościoła czem żaden naród poszczycić się nie może.
Tej wreszcie Polski, która wydała tylu świętych, błogosławionych, która krwią męczenników tak była oblana i przesiąkła, iż jeden wielki Papież święty Pius V. do Polaków proszących o relikwije, wzruszony z uniesieniem zawołał: O! Polacy, wasza ziemia jest waszą relikwiją: przynieście mi tej ziemi waszej, ja ją ścisnę w garści, a z niej popłynie krew waszych męczenników.
Przesądzać wyroków niebieskich nie godzi się, ale tracić nadzieję w miłosierdzie Boskie nad nieszczęśliwym ale zawsze wiernym, katolickim narodem czyż godzi się?
A nadto zważywszy że upadek Polski wielką był klęską i dla samego kościoła[2] jak to wyraźnie Papież Klemens XIII. w brewe publicznie ogłosił, i że z ustanowienia stolicy Apostolskiej rok rocznie w hymnie na cześć Św. Jana Kantego w brewiarzu[3] wszyscy kapłani w całem świecie i sam Papież odmawiając brewjarz modli się za Polskę — jedyny w swoim rodzaju wypadek, bo tego nigdy dla żadnego nie uczyniono narodu; czyż zważywszy to wszystko nie mamy mieć nadziei że te modlitwy całego kościoła wsparte orędownictwem Matki Bożej jako Królowej Polski, nie uproszą nad Polską zmiłowania się Boskiego.
Przepuść Panie, przepuść ludowi Twemu a nie bądź na nas zagniewany na wieki!
Owóż św. p. X. Teodor najmocniej był przekonany, równie jak wszyscy cnotliwi Polacy, że sprawa Polski mająca tak ścisły związek ze sprawą kościoła świętego, sprawa sprawiedliwości, sprawa uciemiężonego narodu katolickiego uwieńczoną zostanie wraz z kościołem zwycięstwem.
Dla utwierdzenia jego w tej nadzieji — wsparła go właśnie sama Opatrzność opiekuńcza, czuwając nad jego losem — ocierając łzy jego i nadgradzając sowicie jego wierność w przebytem męczeńskiem doświadczeniu.

V.

Zdradzony, skazany na śmierć, wysłany następnie na całe życie z okuciem w kajdany do robót katorżnych w kopalni, w Syberyi przebywa tam w niewoli najokropniejszej lat 23.
Lecz oto jakaż naraz cudowna zmiana!
Wypuszczony z niewoli, przybywa do Krakowa! O! z jakimże uczuciem pierwszy raz witał Kraków!
Czem jest Kraków dla każdego Polaka, dla całej Polski najlepiej objaśnia znana legenda, że w podziemnych głębiach Wawelu zebrani razem królowie polscy i sławni jej wodzowie czuwają nad losem Polski, mając w pogotowiu wojsko uzbrojonych rycerzy — czyli, że wielkość dawnej Polski mająca swą siedzibę i stolicę w Krakowie na Wawelu — w głębi serca Polski — jest życiodawczą zasadą, i podstawą bytu i przyszłości Polski.
Na wstępie zaraz biskup Dunajewski (później kardynał) przyjmuje go z otwartemi rękoma, umieszcza go przy katedrze i wyjednywa od hrabiów Potockich kapelanią przy ich kaplicy. Potoccy i Braniccy mianują go jałmużnikiem swoim — więc przez jego ręce płyną hojne wsparcia dla biednych, — dla czułego serca ileż to pociechy. Zostaje spowiednikiem Dominikanek i Wizytek; tu znowu przez jego serce płyną skarby łask duchownych — najwdzięczniejsze pole dla działalności religijnej. Prowadząc do wyższej doskonałości, temsamem wstępuje na te wyżyny doskonałości — i świątobliwości.
Wreszcie z pielgrzymką udaje się do Rzymu. O! jak wielka dla kapłana pociecha, u stóp Namiestnika Chrystusowego wyrazić swoje przywiązanie do kościoła i otrzymać jego błogosławieństwo. O tem pózniej — wspominając, zawsze miał łzy rozczulenia w oczach.
Lecz oto dobiegło już 50 lat kapłaństwa. Uroczysty obchód Jubileuszowy, które mu sprawiły wdzięczne i przywiązane Wizytki, w gronie dawnych towarzyszy syberyjskiej niewoli — i licznego duchowieństwa krakowskiego, z którymi go łączyła przyjaźń serdeczna, — uwieńczył jego pracę, zasługi, i był jakby zapowiedzią — tego wieńca sprawiedliwości, o którym św. Paweł wspomina, a który ze wszelką słusznością możemy do św. p. X. Kanonika Rogozińskiego zastosować.
Gonitwem dobrą odprawił, zawodum dokonał, wiarem zachował, naostatek zgotowany mi jest wieniec sprawiedliwości, który mi odda Pan, Sędzia sprawiedliwy.
Wślad za tem czując się chorym, odezwała się silniej tylu udręczeniami wywołana sercowa choroba — wyjechał do wód, skąd jakby przeczuwając swój kres życia powrócił do Krakowa, żeby w Krakowie życie zakończyć i w tej ziemi krakowskiej ciało swe, w oczekiwaniu Zmartwychwstania Ciał, złożyć.
I oto trumna jego w tej starożytnej przesławnej krakowskiej katedrze stoi, w obec ołtarza i trumny Św. Stanisława. — Aniołowie i patroni tej świątyni przy pożegnaniu dziękują mu za służbę jego świętą tutaj — i błogosławieństwa swe, i modlitwy za nim swoje święte łączą z naszem nabożeństwem żałobnem i wielce żałosnem. — O Matko Boska, on był przez całe swoje życie wielkim Twoim czcicielem, — i wiernym pobożnym, świątobliwym kapłanem. Matko nieskończonego miłosierdzia! przemożną Twoją przyczyną spraw, u Stóp Twoich błagamy w pokorze:
— Niech mu światłość wiekuista świeci — niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.

separator poziomy





  1. Przypis własny Wikiźródeł Słowa jego podwładny wpisane są w tekście odręcznie.
  2. Klemens XIII. w brewe z 10 kwietnia 1767 r., pisze: Dolomus maxime in tantum adduci periculum Polonici regni statum et formam, cum qua ipsius Catholice reliquionis incolumitas conjuncta est et integritas. A jeden z nas znakomitszych tego wieku myślicieli ks. Wentura, Generał zakonu Teatynów powiedział: Ani świat, ani kościół nie zazna pokoju, aż krwawa zbrodnia rozdarcia Polski będzie naprawiona. (Jełowicki Listy duchowne str. 180)
  3. O qui negasti nemini
    Opem roganti, patrium
    Regnum tuere postulant
    Cives Poloni et exteri!.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Nowakowski.