Moje marzenia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Wiśniowski
Tytuł Moje marzenia
Podtytuł Do Ludwika Krópińskiego
Pochodzenie Pisma pośmiertne Franciszka Wiśniowskiego
Data wyd. 1816
Druk Drukarnia Wiktora Dąbrowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Do
LUDWIKA KRÓPIŃSKIEGO
separator poziomy
Moje Marzenia.

Cóż to za nieład w górze, mój Panie Ludwiku!
Czy słońce z swej zbłądziło drogi na równiku?
Czy w przeciwne się znowu oddalając strony
Chce półokrąg nasz drugą zimą mieć zmrożony?
Już dość tych śniegów, “ dobrze mówi twój Horacy:
Czas by się do wiośnianej wziąć nam w polu pracy.
Głupstwa mówią na ziemi robi ród człowieczy:
Co za dziw? i na niebie widzę niedorzeczy.
Nie wiém do kogo wydział zmjan roku należy;
Lecz mniemam, że to musi być któreni z młodzieży:
On się tam może bawi, kocha; my cierpimy.
Cóż robić? trzeba cierpiéc; a gdy końca zimy
Doczekać się nie možna, uległszy potrzebie
Grzejąc się u komina piszę wiersz do ciebie

Nie mniemaj żebym górné przybierając tony
Drugi Pop wchodził w rozbiór człeka niezgłębiony;
Bym się po mniemań mędrców błąkając przestworze
Pierwszéj przyczyny w świata dociekał utworze;
Śledził pierwiastków rzeczy nieznanych ciekawie,
Rosprawiał o odwieczném przyradzenia prawie,
O tej Xiędze gdzie tylu od wieków czytało,
którą każdy tłumaczył, rozumiał kto mało;

Lub żebym Sokratesa ważąc z Pitagorem
Niedościgłym się duszy zajmował rozbiorem,
I badał czy trwa wiecznie, ginie: czy się zmienia,
Zbyt to na mnie. Ja moje opiszęć marzenia.
Już ci to może wprawdzie na jedno wychodzi;
Marzymy wszyscy. Marzą i starzy i młodzi;
Mędrzec i głupiec marzy: rzecz wziąwszy na szalę,
Drobnaby się różnica okazała wcale;
Błąd, prawda, to co wielkiém lub małém cenimy,
Nie w istocie jest takiém, lecz że tak widzimy,
I wielki rozum, prawdę mówiąc między nami,
Chodzi obok z wielkiemi częstokroć głupstwani;

Żeby jednak nie gorszyć, miéjmy to w sekrecie.
Myśląc raz o dziwacznych wypadkach na Świecie,
Jakie raf nieprzejrzany i dziś widzieć zdarza,
Robiac z Króla tułacza, z kadeta Cesarza,
Przyszło i mnie do głowy, że zdarzenia cudem
Nad obszernych gdzieś Krajów panowałem ludem:
Więc ty piérwszym Ministrem Króla Jego Mości,
A co rzadsza, Ministrem z cnoty i zdolności!
Niech ci to jednak bardzo nie będzie nicmiłém,
Że ci drugi po sobie stopień wvyznaczyłém,
Znam żeś godniejszy berła posiadać i kraje;
Lecz któż sobie pierwszeństwa w tym razie nie daje?
Wreście wiém że los ślepy okrył mnie tą władzą:
Rzadko na tron zasługi lub wartość prowadzą.
Podobały się piérwsze chwile panowania,
Mogłem wszystkie bez przeszkód ułatwiać żądania,
Tyś radził, jam cię słuchał, a wszyscy zajęci,
Pełnieniem mych roskazów, uprzedzaniem chęci.
Stolica moja pyszna, pałac był wspaniały,
Sklniły się wszędzie złoto, kamienie, kryształy,
Gienijusz zdał się praca trudnić tej budowy,
Zdobił pęzel Rafara i dłóto Kanowy.

Tu roskoszne ogrody, od zabaw mieszkania,
Skarby których mi użyć dobrze nic nie wzbrania.
Piękné kobiéty, same podobać się chcące,
Wznoszących mnie pod nieba poetów tysiące,
A do mych uciech, zbytku, przepychu, wygody
Dań z cztérech części Świata niosące mi płody.
Poczatek marzeń piekny, lecz konieç nie taki:
Ma tron małe roskosze, ma większe niesmaki.
Te pięknosci co zrazu tak mnie zadziwiały,
Pospolitym mi wkrótce widokiem się stały;
Żądze me bez trudnosci żadnych nasycone,
Zbytkiém samym roskoszy zostały znudzone;
Na wszystko oziębłości okiem poglądałem,
Nie mając czego pragnąć spodziewać nie miałem;
Serce moje czuć miłość mogące prawdziwą,
Chciało słodycz kochania podzielić z kim tkliwą,
W słodkiém mém omamieniu zwiedziony poznałém;
Że nie serce, lecz próżność kobiét zajmowałem,
A względy, uprzędzenja, usługi, oklaski
Dawane nie z szacunku, lecz z potrzeby łaski,
Nie mogły mi pochlébiać, ni bydz przyjemnémi.
Otoczony twarzami zawsze fałszywemi,
Nie śmiéjąc się roskoszy poddać zaufania
Ciężar tylko nie słodycz czułém z panowania.
Widzac brata w człowieku, a w bracie słabości
Rządy moje miéć chciałem znané z łaskawości,
I na wzór tégo który był roskoszą świata,
Dzień moj uszczęśliwieniem znaczyć mégo brata;
Lecz krótko się tém słodkiém marzeniem łudziłém,
Chciałèm robić szczęśliwych, niewdzięcznych zrobiłém.
Pomniejszym wykroczeniom przebacząc łagodnie
Dobroć moja zuchwałe ośmieliła zbrodnie.
Smutnym się zbyt widokiem przékonałem wtedy
Że i dobroć w rządzącym jest wadą niekiedy;
Że mimo własné serce, przymus nieraz srogi
Każe mu z łagodności występować drogi,

A może i przez równé władzy nadużycie
Występnému, lecz człeku, odejmować życie.
Zawiśłe od méj władzy miliony ludu
Wyciagały ustawnych prac, czuwania, trudu.
Trzymając się prawideł mnièj Monarchóm znanych
Myślałém jakby szczęściem trudnić się poddanych.
Trzeba było poprawić dawné rządu wady,
Zagęszczoné pieniactwa wykorzeniać zwady,
Mających rząd zwierzchników, wstrzymać od łupiéży,
Bronić lud od ucisku, a skarb od kradzieży.
Wprowadzić karność w woysku, w sądach sprawiedliwość,
Zuchwałą karcić przemoc, lub bezczelną chciwość,
Pod doskonałe prawa poddać wielkie kraje,
Złe przykładem i władzą zlepszyć obyczaje,
A tracąc własné szczęście, spokojność, swobodę:
Niechęć, zazdrość, niewdzięczność, odbiérać w nagrodę.

Tak niemiłemi zewsząd widoki zrażony
W marzéniu nawet ciężar znajdując korony,
I poprawiając ogień gasnący komina
Do twojegom się myślą przeniosł Woronczyna.
Tam gdy spędzoné z toba pamięć chwile kryśli
Roskośniejsze marzenia snuły się po myśli:
Widziałem, albo widzieć przynajmniej mniemałém
Jak czasem równym oba przejęci zapałém,
Nad dobremi przyjemnie trawiąc czas dziełami
Dziwimy się pięknościóm niestartym wiekami;
Jak udziałem wzajemnych mniemań, nie uporem,
Pożytecznéj się pravwdy zajmujem rozbiorem,
Lub nad poziomé myślą wzbiwszy się granice
Chcemy skryte natury zgłębiać tajemnice,
A błądząc po tych ciemnic naprożno otchłani,
I drugich i przykładem własnym przekonani
Że znać jch, rozum ludzki niedostał w podziele,
Wolim używać życia, niż myśleć zbyt wiele.

Albo jak, przebiegając smutną dawniej stronę
Dziś miejsca twém staraniem, gustem upieknioné,
Przyjemne w towarzystwie spędzamy godziny
Czułéj, skromnj, rozsądnej, i grzecznej-Malwiny.

Gdy się pola bujnemi kłosami złocieją
Rolnicy żniw obfitych cieszym się nadzieją,
A w gustach naszych prości, w żądzach nie zbyteczni,
Nie wymyślni w zabawach, w przyjaźni stateczni,
Szczęśliwi tém co niebioś darzy nam opieka
Śmiejemy się z mniemanych wielkości człowieka.

Widziałém jak znow oba w milczeniu głębokiém
Bacznym nieprzyjacielskie kroki mierząc okiem
I śmiało na plac bitwy wiodạc wojska swoje
Zacięte, choć nie krwawe, toczym w szachy boje.
Tom się z tobą do twego przenosił ogrodu
Gdzie miłégo w skwar letni używając chłodu
Paląc lulki, besczynne spędzając godziny,
Zabawne drobnych rzeczy ciągniem gadaniny.
Zawszeż ważnémi pocić marzeniami czoła?
Zawszeż umysł to tylko zająć godnie zdoła
Co wielkie lub głębokie, gorne lub uczoné?
Máją i drobne rzeczy przyjemną swą stronę.
Przyjaźń umié wszystkiemu dodawać ważności.
Ileż to razy fraszki, jedno nic, drobności
Które swym wdziękiem dowcip uprzyjemnia mile,
Najpiekniejsze nam życia sprowadzają chwile!
Ileż niewinnych uciech dostarczyć nam mogą!
I teraz jch pamiątkę odnawiając drogą,
Których na próżno wprzódy szukałem na tronie,
Roskosz, szczęście, znalazłem na przýjazni łonie.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Wiśniowski.