W ustroniu wiejskiem, w wieczór letni,
Siedzące w róż alei,
Znajome dziewczę śpiewa w kółko
Piosnkę o nadziei.
O zawiedzionem życiu czyjemś
Prawi żałośnie w pieśni…
Słucham… a w sercu stara rana Krwawi się wciąż boleśniej…
„Ho, ho, mój panie! czyś pan zasnął? Siedzi pan tak bezwładnie… Czy złote widma lat dziecinnych Pieśń obudziła zdradnie?” Cóż miałem odrzec? Nie wypada Wyznawać cierpień szczerze, Mówiąc z panienką, co wywczasu Używa po spacerze.
O moja myśli, męko moja,
Nadzieje i gorycze!
Ile-m wam złożył cichych ofiar —
Ja sam już nie policzę!
Bo całą młodość, duszę całą,
We łzach, uczuciem wzniosłem —
Na władczy rozkaz obowiązku Na jego ołtarz niosłem.
Dziś serce ogień wnętrzny pali, Do życia rwie się dusza — Lecz od wesołych ludzi zawsze Uciekać coś mnie zmusza… Jeśli me trudy, męki na nic, Los każe, że zmarnieją — Przyjm śmierci, zaraz, weź bez bólu, Daj konać mi z nadzieją!…