Mohikanowie paryscy/Tom XI/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Gdzie pan de Valgeneuse wyraźnie oświadcza, że nie umie ani śpiewać, ani tańczyć.

Wzrok Jana Byka miał ten wyraz dziki, jaki pewnym fizjognomiom nadaje początkowe upojenie.
— Czy tak? rzekł, już pan ma dosyć?
— Tak, odpowiedział Loredan, już mi się pić nie chce.
— Jak gdyby to ludzie koniecznie wtedy tylko pili, kiedy im się chce, rzekł Toussaint, gdyby tak było, toby człowiek nigdy więcej nie wypił nad jedną lub dwie butelki.
— Murzynie, odezwał się Jan Byk, pan hrabia snać nie zna przysłowia znanego.
— Jakiego przysłowia? zapytał Loredan.
— „Koniec wieńczy dzieło...“ Skoro więc butelka zaczęta...
— To co? ozwał się Loredan.
— To ją trzeba skończyć.
Loredan podał kieliszek. Jan Byk napełnił go.
— A teraz ty, rzekł zwracając szyjkę od butelki do swego przyjaciela.
— Z całego serca! rzekł Toussaint, który nie zważał, że z powodu doznanych wzruszeń nie będąc przy zwyczajnej sile, mógł tym ostatnim kieliszkiem nietylko dopełnić miary, ale ją nawet przepełnić.
I spiesznie wypróżniwszy kieliszek, zanucił jakąś piosnkę, z której obecni nie mogli zrozumieć ani jednego wyrazu, gdyż śpiewał ją w narzeczu Owernji.
— Cicho! rzekł Jan Byk przed końcem pierwszej zwrotki.
— Dlaczego cicho? zapytał Toussaint.
— Bo to może się bardzo dobrze wydawać w stolicy Owernji, ale nie w Paryżu i jego okolicach.
— Jednak to ładna piosenka, rzekł Toussaint.
— Może być, ale ja wolę inną... Tę naprzykład, którą nam zaśpiewa pan hrabia.
— Jakto, tę, którą ja wam zaśpiewam? ozwał się Loredan.
— Zapewne! pan musisz umieć ładne piosenki, nieprawdaż?
I Jan Byk zaczął śmiać się głupim śmiechem, poprzedzającym upojenie.
— Mylisz się pan, zimno rzekł hrabia de Valgeneuse, nie umiem wcale.
— Jakto, pan nie umiesz jednej jakiej lichej piosenki przy kieliszku? nalegał Jan Byk.
— Przy kieliszku, czy przy półmisku, mniejsza o to! odezwał się Toussaint dumny tem mimowolnem wkroczeniem w kraj poezji za pomocą nieudanego rymu, wolałbym nawet przy półmisku, bo coś mi się bardziej zaczyna chcieć jeść, niż pić.
— Czy zaczynamy, towarzyszu miły? zapytał Jan Byk Loredana, gotując się bić takt jedną ręką o drugą.
— Przysięgam wam, że nietylko żadnej piosneczki, ale nawet nie umiem śpiewać, rzekł pan de Valgeneuse nieco przerażony tonem, jakim Jan Byk wyrażał mu tę prośbę.
— Pan nie umiesz śpiewać? dziwił się Toussaint.
— Upewniam was, panowie, że nie umiem, mówił Loredan. Żałuję bardzo, skoro tem mógłbym wam zrobić przyjemność, ale to nad moje siły.
— A! to bardzo przykro, rzekł Jan Byk nieco kwaśny, i pan byś się chwilkę rozweselił, i ja także.
— Żal mi więc podwójnie, odpowiedział Valgeneuse.
— Aha! zawołał Toussaint.
— Co? zapytał Jan Byk.
— Przyszła mi myśl!
— Głupiś! Dlaczego mam być głupi, skoro przyszła mi myśl!
— No to ją wypowiedz!
— Ponieważ ten młody panicz nie umie, czy nie chce śpiewać, mówił dalej Toussaint nie detonując się wcale, to przecież musi umieć tańczyć; wszak prawda, przyjacielu Janie? Potem, zwracając się do Loredana, głosem podpiłym: Niech nam pan hrabia co zatańczy, przełożył.
— Jakto? Żebym ja wam miał tańczyć? odpowiedział Valgeneuse. Czyście poszaleli?
— Dlaczego poszaleli? zapytał Toussaint.
— Czyż to można tańcować tak ni ztąd ni z owąd?
— Jużciż, że ni ztąd ni zowąd, ot, tak sobie, ażeby tańczyć. Kiedy byłem w Owernji, tańczyłem co chwila.
— Miecielicę (la bourrée)? rzekł Loredan.
— A tak... Czy pan masz co przeciw miecielicy?
— Nic zgoła, ale jej nie mogę tańczyć, bo nie umiem.
— Nie chodzi mi o ten lub ów taniec, odrzekł Toussaint. Zatańcz pan choćby gawota, byle zatańczyć. Nieprawdaż, przyjacielu Janie, że pan hrabia powinien coś zatańczyć?
— Dla mnie byłaby to wielka przyjemność, odezwał się Jan Byk.
— Czy słyszy pan hrabia?
— Ale... dodał Jan Byk.
— Pozwólże pan dokończyć swemu przyjacielowi, odezwał się Loredan, widzisz przecie, że jest jakieś „ale.“
— Ale, kończył Jan Byk, do tańca potrzebna jest muzyka.
— Naturalnie, pan Jan Byk mu słuszność! zawołał Valgeneuse, który myślał sobie, iż jeżeli kolos będzie tego samego zdania, co jego towarzysz, to wypadnie mu puścić się w pląsy dla zabawienia dwóch Mohikanów.
— Czy to tak trudno o muzykę? zapytał Murzyn, którego wino czyniło wynalazczym i zarazem upartym.
— Ja nie wiem czy trudno, rzekł naiwnie Jan Byk, bom tego nigdy nie próbował, ale zdaje mi się, że do jakiejkolwiek muzyki trzeba przedewszystkiem narzędzia, wszak prawda, panie hrabio?
— Oczywiście! rzekł Loredan wzruszając ramionami.
— Narzędzia! I cóż wielkiego? oświadczył Toussaint. Wielki palec u ręki, to i narzędzie.
I mówiąc to Murzyn zaokrąglił grubą rękę w kształt trąby, a przykładając do ust, zaczął trąbić pieśń o „Królu Dagobercie.“ Potem zwracając się do Jana Byka:
— Czyż to nie piękne narzędzie muzyczne? zapytał.
— Zapewne, odpowiedział Jan Byk, lecz do polowania, nie do tańca.
— Prawda, rzekł Toussaint, łatwo ustępując przed zarzutami, które uważał za słuszne, ale skoro nie ma śpiewu ani tańca, to przynajmniej pijmy!
— To co innego! spiesznie wyrzekł pan de Valgeneuse, tak, pijmy!
Ale pospieszył się zanadto i wypowiedział to ze zbytecznem życzeniem, nie żeby pić sam, lecz żeby pili jego towarzysze.
Jan Byk spojrzał nie rozumiejąc planu pana de Valgeneuse: poczciwiec nie przypuszczał, ażeby wino mogło stać się trucizną; wietrzył jednak niebezpieczeństwo stawiając więc na stole butelkę, którą już brał za szyjkę ażeby nalać w kieliszek Murzynowi:
— Nie, rzekł, piłeś już dosyć Murzynie.
— Kiedy pić, to nigdy dosyć, przyjacielu Janie.
— W ogolności, jestto prawdą, rzekł cieśla, ale jak na dziś, fałszem.
— Jednakże, zauważył więzień, wyście mnie wyzwali, ja się nie wymawiałem.
— Pan, mój szlachcicu, odrzekł Jan Byk patrząc nań z ukosa, to inna rzecz: pan możesz pić do upadłego jeżeli ci się podoba... Powiedziałem panu, że jest jeszcze w szafie czterdzieści butelek. Podaj pan kieliszek!
Loredan podał kieliszek, a Jan Byk napełnił go w dwóch trzecich, potem postawił butelkę na stole.
— A pan? zapytał Valgeneuse.
Ja odpowiedział Jan Byk. Mam dosyć. Toussaint panu powiedział, że wpadam w złość mając w głowie jeden kieliszek wina zawiele; on ma słuszność, nie bedę już pił.
— Jeszcze jeden kieliszek dla mojego towarzystwa, rzekł Valgeneuse, nie chcąc dać poznać po sobie, że się dorozumiewa przyczyny wstrzemięźliwości Jana Byka.
— Chcesz pan koniecznie? rzekł cieśla, bystro wpatrując się w niego.
— Życzę sobie.
— Dobrze, oświadczył kolos nalewając kieliszek.
— A ja? zapytał Toussaint.
— Ty, nie! odrzekł brutalnie Jan Byk.
— Dlaczego?
— Bo ja postanowiłem, że już pić nie będziesz.
Toussaint warknął głucho, cofnął się o dwa kroki, ale już me nalegał. Potem Jan Byk podnosząc kieliszek do ust:
— Zdrowie pańskie! rzekł.
— Dziękuję i nawzajem! odpowiedział Valgeneuse.
Kieliszek Jana Byka nie był całkiem napełniony, mógł on więc uważać na więźnia.
Cóż tedy ujrzał?
Oto Loredan objął całą ręką kieliszek, poniósł go nagle do ust i postawił na stole.
Jednocześnie cieśla poczuł u nóg jakiś chłód, jak gdyby stał w wodzie. Podniósł nogę, pomacał ręką: but był wilgotny. Wtedy wziął lampę, schylił się i stawiając ją znowu na stole:
— Trzeba przyznać, rzekł podchodząc ku więźniowi z podniesioną pięścią, że z pana wielki łajdak!
Toussaint Louverture poskoczył i chwytając cieślę za obie ręce:
— A co! rzekł do Loredana, czy nie mówiłem panu, że mu wino szkodzi?... Nie chciałeś mi pan wierzyć!... A teraz rób co chcesz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.